Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co to miasto czeka. Oni tu ciągle są, czekają na odpowiedni moment. To uśpione komórki, uwierz mi, to się dopiero zacznie.
Trzymaj głowę nisko i śpiesz się, wchodzicie dwójkami”, poinstruował mnie krótko iracki żołnierz. Dach, z którego widać rzekę Tygrys i zachodni Mosul, usłany jest łuskami. Wieńczący go murek, ustawiony z kiepskiej jakości pustaków, podziurawili żołnierze z obu frontów. Spoglądając przez plamkę światła między krawędziami betonowych bloczków, można dostrzec linię brzegową i dzielnice, które ciągle są twierdzą tzw. Państwa Islamskiego.
Bitwa o Mosul rozpoczęła się w październiku 2016 roku. Po trzech miesiącach zaciętych walk fundamentaliści właśnie utracili kontrolę nad wschodnią częścią miasta. Teraz już tylko nocami próbują desantować się przez rzekę. Ich celem jest m.in. przylegająca do niej dzielnica Hayy Bath. Lądują po zmroku jakieś 600 m od pozycji irackiej armii. Przypływają małymi łodziami, na każdej z nich jest od kilku do kilkunastu bojowników. To są samobójcze misje nastawione na efekt psychologiczny.
Dla żołnierzy 16 Dywizji irackiej armii, którzy zajęli tutaj pozycje, zagrożenie w ogóle nie minęło. Państwo Islamskie ostrzeliwuje utracone dzielnice i coraz częściej wykorzystuje drony do precyzyjnych ataków w miejscach, gdzie w większych grupach zbierają się żołnierze. Budynek, z którego obserwujemy rzekę, ostrzelano dwa dni wcześniej. Niewielkiego rozmiaru rakieta przebiła się przez ścianę pokoju, w którym przykucamy. Przez okno majaczy w oddali zachodni Mosul. Rakieta na szczęście nie eksplodowała.
Selfie ze śmiercią
Gdzieś na zewnątrz, przed budynkiem, ciągle toczy się normalne życie, a przynajmniej jego namiastka. Przemykając między uliczkami, można spotkać sąsiadów, którzy wrócili do domów doglądać dobytku. Zerkają na żołnierzy, raz po raz muszą odpowiadać na ich pytania. Od kilku dni siły specjalne (National Security Service – NSS) szukają terrorystów, którzy mogli się ukryć w odbitych dzielnicach. Armia wchodzi do domów, pękają futryny, gną się ciężkie wrota mosulskich domów. Wprawdzie niektórzy mieszkańcy zdecydowali się zostać, ale to nie znaczy, że miejsce jest bezpieczne.
Przesuwamy się z oddziałem patrolującym budynki i zatrzymujemy przed tym, w którym IS składowało improwizowane pociski. „Niczego nie dotykaj. Idź krok w krok za mną i patrz pod nogi”, przestrzegł mnie kapitan z 76 Brygady. Wszedł pierwszy do domu, w którym terroryści zostawili pociski moździerzowe, zapalniki i pułapkę splątaną kablami. Miała eksplodować podczas przeszukania obiektu. Żołnierze robią sobie na miejscu selfie. Od początku operacji wypierania IS z Mosulu ponad 1,2 tys. osób straciło życie z powodu improwizowanych urządzeń wybuchowych, kolejne 750 zostało rannych w samej prowincji Niniwa. Opuszczamy budynek, na wąskiej ulicy zarówno żołnierze, jak i nieliczni mieszkańcy nerwowo spoglądają w górę. Wypatrują dronów.
„Dalej podwieziemy was humvee, tylko streszczajcie się, bo tu wcale nie jest bezpiecznie”, kapitan ponownie wykazał się przezornością. Zatrzymujemy się przed ostatnią linią budynków niedaleko „czwartego mostu” przy rzece. To właśnie tutaj dochodzi do nocnych walk, a cały rejon jest w zasięgu ognia snajperów. Ulice dookoła w charakterystyczny sposób zablokowano cywilnymi samochodami, część z nich to już tylko wypalone i ostrzelane wraki. Zmasowane ataki z użyciem VBIED-ów (vehicle-borne improvised explosive device, czyli pojazdy wypełnione materiałami wybuchowymi) zmusiły iracką armię do zastosowania taktyki ograniczającej samobójcze misje przeciwnika. Pomogli w tym mieszkańcy miasta, parkując swoje samochody w poprzek ulic. Obok jednego z ostrzelanych aut leżą zwłoki terrorysty zabitego podczas nocnego szturmu. Armia ich nie usuwa – tajemnicą poliszynela jest, że zostawia się je jako przestrogę dla sympatyków IS.
To jest haram!
W dzielnicy Sukkar znaleźliśmy dwóch samobójców. Pierwszy zdetonował się w morderczej próbie, jego szczątki leżały teraz wymieszane ze stertą śmieci. Kilka metrów dalej widać drugie ciało. Na zwłokach ciągle jeszcze jest pas szahida. W powietrzu unosi się fetor rozkładających się ciał i śmieci. Pomiędzy lejami po bombach chodzą cywile. Zupełnie nie zwracają uwagi na szczątki kolejnego terrorysty, który zginął w ataku lotniczym. Zatrzymali się, dopiero gdy policjant zaczął przeszukiwać kieszenie martwego dżihadysty. W jednej znalazł irackie dinary. Upuścił je niedbale na ziemię. Dzieciaki, które do tej pory tylko się przyglądały, rzuciły się po pieniądze. „Zostawcie! To jest haram, to pieniądze pełne grzechu”. Kilka banknotów leżało na ziemi, inne zniknęły w kieszeniach. Policjant powoli zapakował do siatki kilka magazynków z amunicją znalezioną przy trupie. Ktoś mu obmył dłonie wodą z butelki. Powoli zapadał zmrok.
Dotychczas przeszło 160 tys. mieszkańców Mosulu uciekło ze swoich domów. Koalicja dokonała ponad 500 nalotów na miasto, które jest okrążone przez 100 tys. żołnierzy walczących przeciwko terrorystom – ich siły szacuje się na blisko 4 tys. bojowników. Zaczyna się trzecia część operacji w Mosulu. Gdy żołnierze przerzucają sprzęt w stronę południowego frontu, Państwo Islamskie dokonuje w tym czasie kolejnych samobójczych ataków.
„Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co to miasto czeka. Proszę, nie rób mi żadnych zdjęć i nie podawaj mojego imienia. Oni tu ciągle są, czekają na odpowiedni moment. To uśpione komórki, uwierz mi, to się dopiero zacznie”.
Niedawno mój kolega opublikował zdjęcie z restauracji, którą odwiedzał we wschodniej części miasta. To popularne miejsce zarówno wśród żołnierzy, jak i dziennikarzy relacjonujących konflikt. I właśnie w tym lokalu zdetonował się samobójca. Cztery osoby zginęły, 15 zostało rannych. W Mosulu nie tylko Tygrys został do pokonania.
autor zdjęć: Maciej Moskwa/testigo