Korea Północna od początku roku zapowiada przeprowadzenie testów pocisku międzykontynentalnego. Czy to pokaz rzeczywistej siły, czy tylko prężenie muskułów przed nową administracją Stanów Zjednoczonych?
Rok 2016 na Półwyspie Koreańskim upłynął pod znakiem testów – przede wszystkim dwóch jądrowych, ale także ośmiu prób pocisku balistycznego średniego (pośredniego?) zasięgu Musudan, nie wspominając o pociskach krótkiego zasięgu i przeznaczonych dla okrętów podwodnych KN-11. Bieżący rok może okazać się przełomowy ze względu na testy innego z pocisków widm, międzykontynentalnego (ICBM) KN-08 lub też jego nowszej wersji – KN-14. Zwiastunem tego mogła być lutowa próba kolejnego pocisku średniego zasięgu Pukguksong-2.
Idzie nowe
Pod koniec ubiegłego i na początku tego roku informacja o możliwości testu pocisku nowej klasy przez Pjongjang kilkukrotnie pojawiała się w doniesieniach regionalnych i światowych agencji prasowych oraz telewizyjnych. W orędziu noworocznym Kim Dzong Un oznajmił, iż Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna wkroczyła w ostatnią fazę przygotowań do testu pocisku międzykontynentalnego (Intercontinental Ballistic Missile – ICBM), choć – jak słusznie zauważa John Schilling z amerykańskiego portalu 38 North – kwestia ta ani nie zajmowała centralnego miejsca w przemówieniu, ani też nie podano choćby przybliżonej daty. Wypowiedź dyktatora została jednak zauważona przez prezydenta elekta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, który zareagował w swoim stylu – napisał krótko na Twitterze: „To nie nastąpi”. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czym była zapowiedź Kim Dzong Una. Być może jedynie sondowaniem, jak bardzo nowa administracja USA będzie skłonna do rozmów, a może jedynie potrząsaniem szabelką obliczonym głównie na użytek wewnętrzny. Cechą wspólną dyktatorów jest jednak to, że nie mogą sobie pozwolić, aby ktoś publiczne podważał ich słowa, nawet jeśli jest to przyszły przywódca supermocarstwa. Rządowa agencja informacyjna KCNA poinformowała 8 stycznia, że Korea Północna może przeprowadzić próbę pocisku międzykontynentalnego „w dowolnym czasie i z dowolnej lokalizacji”. Jak dodano, czynnikiem, który zmusza Koreańczyków do budowy takiego pocisku, jest oczywiście wroga polityka Waszyngtonu.
Rewelacje na temat możliwego testu uprawdopodobniła także wypowiedź Thae Yong-ho, byłego dyplomaty północnokoreańskiego, który w lipcu 2016 roku zbiegł z kraju i obecnie przebywa w Londynie. Stwierdził on, że Pjongjang może wejść w posiadanie pocisków klasy ICBM do końca bieżącego roku lub na początku przyszłego, dodał przy tym, iż celem Koreańczyków jest również miniaturyzacja głowicy jądrowej.
Co z tym pociskiem?
Rozważając prawdopodobieństwo testu KN-08 lub KN-14, warto powrócić na chwilę do ubiegłorocznych prób pocisku Musudan. Między 15 kwietnia a 20 października 2016 roku przeprowadzono ich w sumie osiem. Według źródeł północnokoreańskich dwie zakończyły się sukcesem, natomiast źródła amerykańskie i południowokoreańskie podają, że o sukcesie (i to zaledwie częściowym) można mówić w odniesieniu tylko do jednej z nich. To częściowe powodzenie miało dotyczyć prób przeprowadzonych 22 czerwca, wówczas pierwszy z testowanych pocisków przeleciał około 150, drugi zaś 400 km, przy czym ten ostatni wzniósł się na wysokość przeszło tysiąca kilometrów (według Pjongjangu około 1,4 tys. km). Jak oceniają eksperci, kąt wznoszenia sugeruje, że celem mogło być właśnie osiągnięcie jak największego pułapu, zasięg był tu zaś kwestią wtórną. Wysokość, na jaką wzniósł się pocisk, pozwala sądzić, iż jego zasięg mógłby sięgnąć około 3,2 tys. km. Założenie to opiera się na przypuszczeniu, iż wzorowany na radzieckim typie SLBM R-27 Musudan przenosi głowicę podobnej masy, a więc 650 kg. Jeśli tak, to pociskowi brakuje wciąż 300–400 km, by zagrozić amerykańskim bazom na wyspie Guam, chyba że zostanie on wyposażony w lżejszą (do 500 kg) głowicę, a tu również pojawiają się spekulacje, iż pocisk testowany 22 czerwca mógł przenosić jeszcze mniejszy ładunek.
W analizach jednego z brytyjskich think-tanków, tj. Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych, pojawia się przypuszczenie, że silniki 4D10, używane prawdopodobnie w pocisku Musudan, mogą służyć również jako pierwszy stopień napędu pocisków międzykontynentalnych, czyli KN-08 lub KN-14. Należy także nadmienić, iż w ubiegłym roku KRL-D testowała już silniki rzekomo przeznaczone dla pocisków klasy ICBM. Na początku stycznia w doniesieniach południowokoreańskiej agencji informacyjnej Yonhap pojawiła się jednakże informacja, iż Pjongjang przygotowuje do testu dwa pociski, przewożone na wyrzutniach samochodowych (Transporter Erector Launcher – TEL). Ich rozmiary jednak wskazywały, że nie był to żaden z dwóch wyżej wymienionych typów. KN-08 ma bowiem 19–20 m długości, KN-14 17–18 m, a zaobserwowana konstrukcja – poniżej 15 m. Kilka tygodni później okazało się, iż jest to Pukguksong-2, kolejny po KN-11 (znanym także jako Pukguksong-1) i musudanie pocisk, wywodzący się konstrukcyjnie od wspomnianego powyżej R-27.
Lutowa próba Pukguksong-2 jest dowodem na to, iż również testy KN-11, w tym także (a może raczej – przede wszystkim) te nieudane, nie poszły na marne. Nowy pocisk, którego istnienia nawet się nie domyślano, odniósł sukces w pierwszym podejściu. Pukguksong-2 wzniósł się na wysokość około 550 km i przeleciał około 500 km, na tej podstawie jego zasięg został określony w przedziale między KN-11 a musudanem, czyli od 2,5 do 3 tys. km. Pukguksong-2 nie będzie raczej stanowił alternatywy dla tego ostatniego, będzie za to jego uzupełnieniem. Napędzany stałym paliwem pocisk ma znaczną wartość operacyjną, nawet jeśli jego zasięg jest niewystarczający do osiągnięcia wyspy Guam.
Podobnie jak w wypadku opisanych powyżej testów, Pjongjang, aby ogłosić powodzenie próby, nie potrzebuje pocisku, który przeleci co najmniej 5,5 tys. km (powyżej tej wartości pocisk uznawany jest za międzykontynentalny). Zasięgi musudana, KN-11 i Pukguksong-2 szacowane są na podstawie kąta wznoszenia i osiągniętego pułapu lotu, w podobny sposób zostanie najprawdopodobniej oszacowany zasięg pocisku międzykontynentalnego. Nie byłoby to zresztą niczym niezwykłym – nieudana próba rakiety nośnej Unha-2 z 2009 roku, zakończona 3,8 tys. km od miejsca startu, posłużyła do określenia zasięgu potencjalnych ICBM-ów na 6,7 tys. km. Po udanym teście Unhy-3 z 2012 roku i wyniesieniu na orbitę satelity zasięg ten oszacowano w przedziale 10–13 tys. km. Eksperci, na których opinie powołuje się we wspomnianym tekście agencja Yonhap, zakładają więc, że jeśli północnokoreańskiemu pociskowi udałoby się przelecieć około 2,5 tys. km, byłoby to dla reżimu wielkością wystarczającą, aby ogłosić światu fakt posiadania pocisków międzykontynentalnych. W tym miejscu należy bowiem postawić zasadnicze pytanie: czym miałby być zapowiadany test? Krokiem na ścieżce rozwoju nowej broni czy też aktem demonstracji?
Pokaz siły
Ubiegłoroczne testy musudana, a nawet wyniesienie na orbitę za pomocą rakiety nośnej Unha-3 kolejnego satelity, nie były zapowiadane na najwyższym szczeblu. Dzięki temu niepowodzenia, z którymi się bez wątpienia liczono, łatwiej było potraktować jak wypadki przy pracy i uniknąć niepotrzebnego z punktu widzenia reżimu rozgłosu. Kim Dzong Un bezpośrednio po dojściu do władzy usilnie dążył do przeprowadzenia uwieńczonego sukcesem startu rakiety nośnej, jednak po osiągnięciu tego celu w grudniu 2012 roku ograniczył ambitne plany w tej dziedzinie. Można przypuszczać, iż oprócz kosztów to właśnie ryzyko niepowodzenia testu, a także brak nowych zdolności, które można by zaprezentować, były głównym czynnikiem spowalniającym program rakietowy Pjongjangu. Zarówno musudan, jak i KN-08, a później i KN-14 zostały publicznie zaprezentowane jako w pełni operacyjne przed przeprowadzeniem jakichkolwiek prób. W ubiegłym roku rozpoczęto testy pierwszego z pocisków, a ich szaleńcze wręcz tempo świadczy z jednej strony o tym, iż dalszy rozwój musudana był niemożliwy bez elementu empirycznego, z drugiej zaś, iż zakładano przynajmniej częściowe powodzenie testu i wobec jego braku w jednej próbie, usiłowano zastąpić ją kolejną. Jednocześnie testy pocisku krótszego zasięgu stanowią kolejny krok na drodze rozwoju pocisków międzykontynentalnych, zarówno w odniesieniu do zasięgu, dopracowania silników, jak i głowicy, która musi przecież powrócić w atmosferę, i to przy zdecydowanie większej prędkości niż znajdujące się w linii pociski rodziny SCUD/Ro-Dong.
Czy zatem w najbliższych tygodniach i miesiącach możliwy jest test ICBM-a? Tak, choć należy to opatrzyć kilkoma założeniami.
Po pierwsze (i niejako oczywiste), reżim północnokoreański nie zdecyduje się na test pocisku, dopóki nie będzie miał widoków na sukces w stopniu co najmniej takim samym, jak rok temu z musudanem. Dzięki nabytemu doświadczeniu północnokoreańscy naukowcy nie są zmuszeni do testowania słabo rokujących i niedopracowanych konstrukcji, choć nie oznacza to rzecz jasna, że gdy już dochodzi do testu, gwarantowane jest jego powodzenie (na przykład dysponujący dalece bogatszym doświadczeniem Rosjanie wciąż odnotowują problemy z pociskiem Buława). Po drugie, nie jest wcale do końca pewne, czy względy czysto naukowe bądź operacyjne wystarczą do dokonania próby. Testy systemu tej klasy narażą Pjongjang na kolejne sankcje, a zapewne również kontrposunięcia natury militarnej ze strony Stanów Zjednoczonych, zatem demonstracja będzie przede wszystkim aktem politycznym, musi mieć więc takie samo podłoże.
Negocjacje czy demonstracje?
Działania reżimu Kim Dzong Una, jakkolwiek mogą wydawać się irracjonalne, są uwarunkowane pewną logiką, choć nie jest ona najczęściej łatwa do odgadnięcia, a tym bardziej do zrozumienia. Warto tu na przykład zadać pytanie, czy zabójstwo Kim Dzong Nama, dokonane na lotnisku w Kuala Lumpur, nie miało także odwrócić uwagi od testu rakietowego z 12 lutego. Dwa dni później czołówki światowych dzienników były wprawdzie wciąż skupione na Korei Północnej, jednak już w zupełnie innym kontekście. Zasadniczym pytaniem pozostaje więc, jak wyglądają relacje między reżimem a nową administracją USA i czy młody dyktator będzie opierał je na negocjacjach, czy na demonstracji siły i wzajemnych groźbach. W marcu na Półwyspie odbędą się kolejne edycje dwóch ćwiczeń z udziałem wojsk amerykańskich i południowokoreańskich, tj. „Foal Eagle” i „Key Resolve”, Waszyngton już zapowiedział udział w nich m.in. myśliwców F-22, bombowców B-1 i B-52, a także lotniskowcowej grupy bojowej USS Carl Vinson. Jednocześnie ze strony dowódcy wojsk amerykańskich w Korei gen. Vincenta K. Brooksa płyną wezwania do zwiększenia zdolności w zakresie namierzenia i potencjalnego zniszczenia północnokoreańskich rakiet. O wypracowanie nowego podejścia do reżimu, obejmującego także środki natury militarnej, apelował również sekretarz stanu Rex Tillerson. Jeśli w podobnym tonie utrzymują się także nieformalne kontakty obu stron, założenie czynione przez południowokoreański wywiad, a dotyczące zwiększonego prawdopodobieństwa testu w okolicach dat związanych przede wszystkim z historią rodziny Kimów, może okazać się wyjątkowo trafne.
autor zdjęć: kcna,pk/dział graficzny