Gdy zainteresowanie państw zachodnich sprawami Afganistanu maleje, rośnie zaangażowanie innych graczy sceny międzynarodowej.
Listopad 2016 roku – w regionalnych mediach azjatyckich pojawiają się pierwsze doniesienia o obecności chińskich żołnierzy w północno-wschodnim Afganistanie. Informacje te nie przebiją się jednak do głównego nurtu wiadomości na świecie i zostają szybko zdementowane zarówno przez Kabul, jak i Pekin.
Początek marca 2017 roku – w ręce bojowników Ruchu Talibów wpada stolica dystryktu Tala wa Barfak w północnoafgańskiej prowincji Baghlan. To już drugi dystrykt tej prowincji zajęty przez talibów w ostatnich miesiącach.
Koniec marca 2017 roku – talibowie uzyskują kontrolę nad całym dystryktem Sangin w południowej prowincji Helmand – tym samym, o który przed dekadą krwawe boje toczyli Amerykanie i Brytyjczycy.
Marzec 2017 roku – gen. Curtis Scaparrotti oświadczył w Senacie USA, że nie wyklucza zaangażowania Rosjan w materialne wspieranie afgańskich talibów, w tym dostaw uzbrojenia i sprzętu bojowego.
Czy pojawiające się równolegle informacje o sukcesach talibów, o zaangażowaniu Rosji oraz o chińskiej obecności wojskowej w północnym Afganistanie mogą mieć ze sobą coś wspólnego? Okazuje się, że tak. Pogarszająca się sytuacja w tym kraju coraz bardziej niepokoi sąsiadów Afganistanu i wymusza wzrost ich aktywności.
Przejściowe trudności
Obawy regionalnych graczy nie są bezzasadne. W trzecim roku od chwili przekazania stronie afgańskiej pełni odpowiedzialności za kierowanie sprawami państwa sytuacja w Afganistanie jest daleka od stabilnej. Realna władza kabulskiego rządu nad odległymi terytoriami kraju coraz bardziej się kurczy, a kolejne rejony przechodzą pod kontrolę opozycji. Według danych z marca 2017 roku, talibski ruch oporu kontroluje już w pełni 44 dystrykty w całym kraju, o 56 toczą się zażarte walki, a w kolejnych niemal stu sprawowanie przez Kabul jurysdykcji jest w mniejszym lub większym stopniu ograniczone aktywnością talibów lub innych ugrupowań ekstremistycznych, przede wszystkim struktur wilajetu Chorasan, czyli afgańskiej ekspozytury Państwa Islamskiego (IS).
Jak podała amerykańska agencja federalna zajmująca się nadzorowaniem odbudowy i reformowania państwa afgańskiego (Special Inspector General for Afghanistan Reconstruction – SIGAR), władze w Kabulu pod koniec 2016 roku kontrolowały 52% z 407 dystryktów. Rok wcześniej odsetek ten wynosił 72. Niebezpiecznie jest już w samym Kabulu, nawet w wydzielonych dzielnicach rządowych. Niemal co tydzień dochodzi do spektakularnych, krwawych zamachów i ataków, które stawiają pod znakiem zapytania skuteczność tamtejszych sił bezpieczeństwa.
Sytuację dodatkowo komplikuje zażarta rywalizacja głównych sił politycznych oraz utrzymujące się podziały etniczne i wyznaniowe. Tymczasem szanse na pokojowe rozwiązanie konfliktu maleją wprost proporcjonalnie do postępujących sukcesów talibów, którzy stają się coraz mniej skłonni do negocjacji z władzami, nawet zakulisowych. Taki stan wykorzystuje Al-Kaida, która po 14 latach zaczęła w 2015 roku odtwarzać sieć obozów szkoleniowych i baz na kontrolowanych przez talibów terenach.
Pogarszanie się stanu bezpieczeństwa w Afganistanie coraz częściej staje się tematem doniesień światowych mediów. I w gruncie rzeczy jest to niemal jedyny tak autentyczny przejaw zainteresowania międzynarodowej opinii publicznej tym, co dzieje się u podnóża Hindukuszu. Ponad dwa lata po zakończeniu operacji ISAF, Afganistan – zgodnie z wcześniejszymi obawami wielu ekspertów i analityków, a także moimi – niemal całkowicie zniknął z szerszej agendy politycznej państw Zachodu.
Owszem, wciąż działają tam misje międzynarodowe (w tym „Resolute Support”), funkcjonują różne agendy i organizacje międzynarodowe, trwa współpraca multi- i bilateralna, a Amerykanie mają nawet swój kontyngent sił specjalnych, działający niejako obok sił sojuszu. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wszystko to dzieje się bez większego zaangażowania. Tym bardziej że w tych działaniach pojawia się coraz więcej zgrzytów, szczególnie jeśli chodzi o płynne zagraniczne finansowanie afgańskiego państwa i jego aparatu władzy. O wzajemnym zaufaniu obu stron nie wspomnę. Poza tym ta pozornie bezproblemowa współpraca toczy się w niemal całkowitym oderwaniu od realnych wydarzeń w kraju i wokół niego. Oficjalnie sprawy zatem wciąż idą w dobrym kierunku i choć nadal występują „przejściowe trudności”, to w wielu kwestiach (np. dotyczących szkolenia afgańskich sił bezpieczeństwa) raportuje się stały postęp, a władze afgańskie „zdają egzamin z samodzielności”.
Ciekawe, czy taka optymistyczna perspektywa sytuacji w Afganistanie będzie lansowana nawet wówczas, gdy talibowie zaczną szturmować miejsce urzędowania prezydenta Aszrafa Ghaniego w Kabulu, czyli słynną Cytadelę, będącą historyczną siedzibą władców Afganistanu. Na razie zaklinanie rzeczywistości w Afganistanie sprawia jedynie, że każdy udany zamach czy atak przeciwników rządu i sił międzynarodowych jest odbierany na świecie ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Skoro bowiem jest tak dobrze, to czemu nagle jest aż tak źle, że talibowie lub ekstremiści z IS są w stanie przeprowadzić spektakularną, zaawansowaną planistycznie operację terrorystyczną w samym centrum afgańskiej stolicy?
Przygoda z Afganistanem
Życie nie znosi jednak próżni. Gdy realne zainteresowanie państw zachodnich sprawami Afganistanu maleje, rośnie zaangażowanie innych graczy sceny międzynarodowej. Nie powinno więc dziwić, że takie kraje, jak Pakistan, Iran, Chiny, Rosja czy Indie, z roku na rok zwiększają swoją obecność i aktywność na obszarze Afganistanu. I to zarówno tę oficjalną – mierzoną wartymi miliony dolarów inwestycjami oraz wsparciem i pomocą humanitarną, jak i nieformalną – polegającą na zakulisowym wspieraniu najróżniejszych sił i grup interesów, tak w obozie władzy, jak i zbrojnej opozycji.
Wiele spośród tych państw, jak Indie czy Iran, przygodę z Afganistanem zaczęło już wiele lat temu, kiedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że Zachód tak szybko wycofa się spod Hindukuszu. Inne – jak Pakistan czy Rosja – ponoszą do pewnego stopnia odpowiedzialność za sytuację w tym kraju co najmniej na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza i tym samym ich zainteresowanie sprawami afgańskimi jest niejako naturalne. Jeszcze inne – zwłaszcza Chiny – stawiają na tym terytorium pierwsze kroki, choć biorąc pod uwagę skalę i tempo zaangażowania w Afganistanie, mają wszelkie szanse prześcignąć innych graczy.
A gra o wpływy w tym odległym kraju, powszechnie uważanym za dziki i zapomniany przez bogów – choć w przeszłości wielokroć zwyciężał wcześniej niezwyciężone pochody największych potęg świata – zdecydowanie się zaostrza i wkracza w nowy etap – już nie tylko rywalizacji politycznej i ekonomicznej, lecz także potencjalnej konfrontacji militarnej. Trzeba przyznać, że takiego rozwoju sytuacji nie przewidział chyba nikt.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że zaangażowanie regionalnych graczy ma na celu altruistyczne wsparcie państwa i społeczeństwa afgańskiego. Owszem, wielu z nich kieruje się przesłankami praktycznymi i pragmatycznymi, jak chociażby dążeniem do powstrzymania islamskiego ekstremizmu i zapobieżenia jego rozprzestrzenianiu się z terenów Afganistanu na sąsiednie regiony Azji. W rzeczywistości zainteresowanie biednym, górzystym Afganistanem to klasyczny przykład samonapędzającej się rozgrywki geopolitycznej, w której stawką nie jest sam jej przedmiot, lecz pilnowanie innych uczestników współzawodnictwa. I odpowiednie reagowanie na ich poczynania – bez względu na rezultaty dla samego Afganistanu, jego mieszkańców, władz i sytuacji politycznej.
Roszady na planszy
I tak, jednym z głównych powodów aktywizacji wielu mocarstw w Afganistanie jest dążenie do podkopania pozycji zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i całego Zachodu. To właśnie tymi motywami w pierwszej kolejności kierują się tacy gracze, jak Irańczycy, Rosjanie czy Chińczycy. Dla nich militarna obecność zachodnich państw w samym sercu Azji przez lata była powodem do obaw. Osłabienie ich i uwikłanie w przewlekłą operację, drenującą siły i środki, było zatem naturalnym odruchem obronnym. Uważni obserwatorzy już dawno to dostrzegli. Sygnały potwierdzające taki stan rzeczy były zresztą oczywiste i ogólnie dostępne. Chodzi na przykład o nowoczesne uzbrojenie produkcji irańskiej w rękach talibów z prowincji Ghazni (2010 rok), obozy szkoleniowe dla bojowników Talibanu we wschodnim Iranie (2008–2011), wielokrotnie powracające doniesienia o finansowaniu i zaopatrywaniu antyrządowego zbrojnego podziemia afgańskiego przez Rosjan (2017 rok) czy zaangażowanie Pakistanu i jego osławionego wywiadu wojskowego ISI w działalność jawnie wymierzoną w prozachodnie władze w Kabulu.
Afganistan i dobro jego mieszkańców są zatem jedynie parawanem dla działań mających w istocie inny cel. A tych jest tyle, ilu graczy zainteresowanych Afganistanem. Iran – oprócz wspomnianego wcześniej dążenia do osłabienia obecności Stanów Zjednoczonych (co jednak po 2014 roku stało się już mniej aktualne wobec radykalnego zmniejszenia poziomu zaangażowania sił amerykańskich pod Hindukuszem) – kieruje się w działaniach wobec afgańskiego sąsiada także własnymi, długofalowymi interesami strategicznymi. Chodzi przede wszystkim o dążenie do wzmocnienia społeczności szyickich (Hazarowie), od wieków żyjących w północno-zachodnim Afganistanie i w naturalny sposób ciągnących ku szyickiemu, irańskiemu patronowi. Równie ważny jest imperatyw rozprzestrzeniania rewolucji islamskiej, który nakazuje promowanie jej wartości wszędzie tam, gdzie żyją muzułmanie – także sunnici.
Ten irański, szyicki „prozelityzm” spotyka się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem i kontrdziałaniami Pakistanu – sojusznika wahabbickiej (czyli ultrasunnickiej) Arabii Saudyjskiej i zwolennika twardej linii wobec szyizmu. Dla Islamabadu jakiekolwiek wpływy szyickiej „herezji” w Afganistanie, zwłaszcza w jej wydaniu irańskim, są niedopuszczalne, jako obce lokalnej tradycji i kulturze, a także sprzeczne z pakistańską wizją geopolityki regionu, w której od dekad Afganistan jest tzw. głębią strategiczną w rywalizacji z Indiami. Stąd też nerwowe reakcje Pakistańczyków na zacieśniającą się od lat współpracę Kabulu z Nowym Delhi i rosnącą ekonomiczną, polityczną, ale też militarną obecność Hindusów w Afganistanie. Nic zatem dziwnego, że także Indie interesują się tym krajem. To nie tylko próba budowania autentycznego przyczółku flankującego od północy odwiecznego rywala i wroga; to także dążenie do odciągnięcia i rozproszenia uwagi oraz sił i środków Islamabadu, wymuszenie dywersyfikacji jego strategicznych zasobów.
Od kilku lat jesteśmy też świadkami szybko rosnącego zaangażowania Chin w tym regionie. Pekin przez wiele lat z uwagą, ale z oddali obserwujący wydarzenia w Afganistanie postanowił aktywniej włączyć się w rozgrywkę wokół tego kraju. Było to tym bardziej oczywiste, że zbiegło się w czasie z kulminacją chińskiej polityki aktywnego oddziaływania na sytuację międzynarodową w otoczeniu Państwa Środka (nawiązującej do starożytnej idei Jedwabnego Szlaku – systemu handlowych i kulturowo-cywilizacyjnych połączeń między Chinami a ich zachodnimi sąsiadami). Chińczycy zaczęli działać z rozmachem godnym wschodzącego supermocarstwa: w Afganistanie niemal z dnia na dzień zaroiło się od chińskich firm i przedsiębiorstw, które – nie bacząc na nienajlepszą i wciąż pogarszającą się sytuację bezpieczeństwa – zaczęły wygrywać przetargi i zdobywać lukratywne kontrakty.
W Afganistanie powtórzył się więc scenariusz z Afryki, gdzie w ostatnich kilkunastu latach chińskie firmy szturmem zdobyły lokalne rynki i wypełniły nisze będące poza obszarem zainteresowania konsorcjów zachodnich – jako zbyt niebezpieczne, mało zyskowne, a do tego na przykład w kraju objętym sankcjami politycznymi i ekonomicznymi uznane za naruszanie praw człowieka. Chińczycy nie patrzą na takie niuanse i przywożą na miejsce nie tylko swoich pracowników, lecz także całe brygady ochrony, przypominające małe armie. Ocenia się, że w Afganistanie pracuje już nawet kilkanaście tysięcy chińskich ochroniarzy. Niedawne doniesienia o obecności na terytorium afgańskim członków regularnych formacji bezpieczeństwa z Państwa Środka – bez wątpienia działających w ramach jakiegoś porozumienia z rządem w Kabulu – rzucają dodatkowe światło na skalę i charakter aktywności Pekinu w Afganistanie. Warto w tym kontekście pamiętać, że tak bezpośrednie zaangażowanie chińskie ma też bardzo wyraźny podtekst geopolityczny – Chiny są wszak postrzegane w regionie jako sojusznik Pakistanu, umiarkowany sprzymierzeniec Iranu i rywal Indii. W tym sensie prawdziwe intencje Pekinu nigdy nie będą do końca jasne, a jego działalność w tym regionie dodatkowo komplikuje układ figur na regionalnej planszy.
Co dla Afganistanu oznacza to wzmożone zainteresowanie regionalnych mocarstw? Jego charakter, tło i główne motywy wskazują, że w dłuższej perspektywie efekty tego zainteresowania nie będą dla tego kraju i jego mieszkańców wyłącznie pozytywne. I choć może nie dojdzie do sytuacji takiej jak w Syrii czy Jemenie, gdzie aktywność państw trzecich skutecznie podtrzymuje od lat piekło wojen domowych, to i tak rozbieżność faktycznych celów i interesów między głównymi państwami zaangażowanymi w Afganistanie powinna budzić duży niepokój.
autor zdjęć: Adam Roik/Combat Camera DORSZ