Rozpętana przez Władimira Putina wojna będzie trwała jeszcze bardzo długo, bo Rosjanie uwierzyli w opowieść, że walczą z banderowcami, faszystami i reżimem kijowskim. Przywódca Rosji poszukuje sukcesów, więc w najbliższym czasie wzmocni ataki na Donbas. To oznacza, że wsparcie dla Ukrainy powinniśmy planować nie na miesiące, lecz na lata – ocenia Anna Maria Dyner, analityczka PISM-u.
24 lutego 2022 roku Federacja Rosyjska dokonała zbrojnej napaści na Ukrainę. Jak sytuacja na froncie wygląda rok później?
Anna Maria Dyner: Nadal obserwujemy dużą aktywność działań prowadzonych na wschodzie Ukrainy, przede wszystkim w części obwodu ługańskiego i donieckiego. Trudno się dziwić, Putin poszukuje jakiegokolwiek, choćby najmniejszego sukcesu, sądzę więc, że będzie dążył do zajęcia wspomnianych obwodów niezależnie od tego, jaką cenę wszyscy za to zapłacą.
Zresztą trzeba przypomnieć, że takie też było pierwotne założenie, jak to Rosjanie określają, „specjalnej operacji wojskowej”. Rozkaz do inwazji został poprzedzony uznaniem niepodległości tzw. republik ludowych, donieckiej i ługańskiej. A mówiąc o konieczności przeprowadzenia tej kampanii wojskowej, Putin podkreślał, że Rosja ma obowiązek chronić ludność Donbasu. Oczywiście potem pojawiły się kolejne cele. Wojska rosyjskie zajęły wybrzeże Morza Azowskiego i sprawiły, że stało się ono, niestety, wewnętrznym morzem Rosji. Co ważne, po roku walk Rosjanom nie udało się ogłosić sukcesu „specjalnej operacji wojskowej”. Putinowi na szczęście nie udała się także zapowiadana „denazyfikacja i demilitaryzacja” Ukrainy, co w praktyce oznaczałoby zmianę władzy w Kijowie.
Ostatnio dużo mówi się o wielkiej rosyjskiej ofensywie. Czy to, co obserwujemy teraz w Donbasie, jest częścią tej szumnie zapowiadanej kampanii wojskowej?
Jest pewien spór, czy to, co obecnie obserwujemy, jest początkiem ofensywy, czy też jej elementem, ale skłaniam się bardziej ku tej drugiej tezie. Myślę, że o ile warunki pogodowe się nie zmienią, o tyle raczej nie będziemy świadkiem spektakularnych wydarzeń, jak te z 24 lutego ubiegłego roku. Ironizując, można powiedzieć że „generał Błotow” walczy po stronie Ukrainy. Pogoda nie sprzyja użyciu na dużą skalę ciężkiego sprzętu pancernego. W zasadzie ogranicza jego użycie do głównych dróg, a te są dość łatwe do obrony. Nie sądzę więc, by w najbliższym czasie pojawiło się jakieś istotne działanie Rosji, które będzie w stanie przełamać ukraiński front. Rosjanom trzeba, niestety, oddać, że mimo dużych strat własnych bardzo powoli wydzierają Ukraińcom ich ziemię. Rosjanie nie odpuszczają, bo jak mówiłam, ich celem jest próba ogłoszenia jakiegokolwiek sukcesu do 24 lutego. Dzień wcześniej w Rosji jest obchodzony Dzień Obrońcy Ojczyzny, a to przecież dla Rosjan doskonała okazja, by pochwalić się zwycięstwem w boju. To napięcie było widoczne ostatnio także w mediach rosyjskich. Pojawiały się nawet żądania, by ofensywę zacząć jak najszybciej, jeszcze zanim przyjdą roztopy i zanim Ukraina otrzyma zachodni sprzęt.
Z tego, co Pani mówi, wynika, że nadal będziemy obserwować brutalne walki w Donbasie. A dopuszcza Pani myśl o kolejnym ataku na Kijów?
W najbliższym czasie nie należy oczekiwać uderzenia na Kijów, bo nie obserwujemy formowania żadnego rosyjskiego zgrupowania wojskowego na terytorium Białorusi. A bez tego na pewno nie uda się Rosjanom dotrzeć do Kijowa. Poza tym Ukraińcy mocno ufortyfikowali swoją północną granicę, obrońcom sprzyjają także pogoda i ukształtowanie terenu. Ruch ciężkiego sprzętu musiałby odbywać się głównymi drogami, a te są w zasięgu ukraińskiej artylerii. To, czego się obawiam, to wykorzystanie przestrzeni powietrznej nad Białorusią, Morzem Czarnym, Krymem i Rosją. Spodziewam się kolejnych zmasowanych ataków rakietowych na cele cywilne i infrastrukturę krytyczną Ukrainy. Spodziewam się tego, bo w bardzo przewrotny sposób ważne dni i wydarzenia Rosjanie „świętują” w specyficznym stylu.
Wojna obnażyła wiele słabości Federacji Rosyjskiej. Okazało się, że druga co do wielkości armia świata to kolos na glinianych nogach.
Wojna zmieniła postrzeganie sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, bo prowadzona przez nich „operacja specjalna” ujawniła wiele problemów. Przede wszystkim to, że rosyjskie siły zbrojne nie są gotowe do prowadzenia tak długich działań. Wojna obnażyła wiele problemów, które dotąd przez rosyjskie władze były umiejętnie zamiatane pod dywan. Przecież w ostatnich latach Rosjanie prezentowali swoją armię jako wojsko zreformowane, przezbrojone i dofinansowane, wojsko zdolne do prowadzenia działań wojennych na dużą skalę. Okazało się to nieprawdą, jedynie myśleniem życzeniowym.
Wojna pokazała nam także kiepską kondycję rosyjskiego społeczeństwa, ludzi, którzy od lat są kształtowani przez propagandę. Ukraina w ich oczach została zdehumanizowana. W przekazach medialnych nie używa się słowa Ukraina, mówi się za to o „kijowskim reżimie” i „nazistach”. Propagandyści rosyjscy zadbali o to, by przeciętny obywatel Federacji Rosyjskiej wiedział, że Rosja nie walczy z Ukrainą – narodem braterskim – ale z nazistami, z juntą, reżimem kijowskim.
Zobaczyliśmy także całkiem spory stopień korupcji w Rosji, który był widoczny choćby w trakcie mobilizacji do armii. Usłyszeliśmy, że stany magazynowe zgadzają się tylko na papierze, że wiele elementów uzbrojenia i sprzętu nasobnego żołnierzy, mundurów, śpiworów, racji żywnościowych i apteczek – po prostu nie istnieje. Wojna obnażyła sporo problemów z dowodzeniem, umiejętnością wykorzystania sprzętu, bardzo dużo niedociągnięć w obszarze wyszkolenia nie tylko dowódców, ale i szeregowych. Jednak trzeba Rosjanom oddać, że sporo się uczą i wyciągają wnioski. Już w grudniu ubiegłego roku ogłosili reformę armii.
Jakimi siłami w tej chwili dysponuje na froncie Federacja Rosyjska?
Trudno o precyzyjną odpowiedź, bo dane statystyczne dotyczące poważnych strat są dość niepewne. Ukraiński wywiad wojskowy podawał, że Rosjanie skoncentrowali w pobliżu granicy z Ukrainą i obszarem, gdzie prowadzą obecnie działania zbrojne – około 320 tys. żołnierzy i że spodziewane jest ogłoszenie niebawem kolejnej fali mobilizacyjnej w Rosji. W mediach pojawiały się doniesienia o wysłaniu na front dużej liczby rosyjskiego sprzętu wojskowego, ale myślę, że to miało oddziaływać psychologicznie na obrońców i państwa zachodnie. Na szczęście pogoda, warunki geograficzne i umiejętna obrona armii ukraińskiej dość mocno niwelują potencjalną przewagę Federacji Rosyjskiej. Rosyjskie straty są duże, zgodnie z ukraińskimi danymi to jest już ponad 145 tys. żołnierzy. Nawet biorąc pod uwagę, że te dane są zawyżone, to i tak pokazują trudności, z jakimi mierzą się Rosjanie. Jeśli Rosja będzie chciała prowadzić długotrwały konflikt zbrojny z Ukrainą, a tak to na razie wygląda, to bez kolejnej mobilizacji i wysłania ludzi na front to się nie uda. Rosjanie muszą już teraz myśleć o szkoleniu żołnierzy, by stanowili oni jakąś wartość dodaną, a nie byli tylko mięsem armatnim.
Na kogo mogą dziś liczyć Rosjanie? Sojuszników w najbliższym otoczeniu im ubywa. Od polityki Rosji w ostatnim czasie dystansują się chociażby Kazachstan czy Armenia, a więc państwa, na których sympatię Moskwa mogła zawsze liczyć.
To jest dość skomplikowane, bo Rosjanie na razie nie oczekują od nikogo wsparcia militarnego. Nawet ostatnio oświadczyli, że nie ma potrzeby, by Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym [do OUBZ należą Armenia, Kazachstan, Kirgistan, Rosja, Tadżykistan, Uzbekistan, Azerbejdżan, Gruzja, Białoruś – przyp. red.] angażowała się w tę wojnę. Ważna dla Moskwy jest na pewno pomoc Białorusi. Mińsk wspiera Rosję poprzez udostępnienie białoruskiego terytorium, daje zaplecze tyłowe, organizuje leczenie rannych, wysyła paliwa i smary, sprzęt i amunicję, szkoli na białoruskich poligonach rosyjskich zmobilizowanych, udostępnia także przestrzeń powietrzną do prowadzenia ataków na cele ukraińskie. Wsparcia nie widać u pozostałych sojuszników z OUBZ. Armenia dystansuje się m.in. dlatego, że nie otrzymała od OUBZ, zwłaszcza od Rosji, wsparcia w konflikcie z Azerbejdżanem o Górski Karabach. Kazachstan zaś zaczyna prowadzić własną politykę. Niestety, jednak wszystkie te państwa wspierają Rosję w obchodzeniu sankcji.
Ukraińscy żołnierze na czołgu w pobliżu miasta Bachmut, pośród rosyjskiego ataku na Ukrainę, w obwodzie donieckim, Ukraina 20 stycznia 2023 r. Fot. STRINGER / Reuters / Forum
A co z Chinami czy Iranem?
Chiny, Iran i Korea Północna wspierają Moskwę. Wiemy, że dostarczają Rosji technologie, sprzęt, uzbrojenie i półprzewodniki. Jednak na wsparcie Rosji trzeba patrzeć trochę szerzej, bo tu nie zawsze chodzi o sympatie prorosyjskie i antyukraińskość. Sprawa dotyczy raczej tzw. wojny zastępczej. Dla tych państw przekaz rosyjskiej dyplomacji o wojnie zastępczej – czyli nie wojnie z Ukrainą, ale z Zachodem, głównie z USA – jest wiarygodny. Rosja może także liczyć na poparcie krajów, w których dominują antyamerykańskie nastroje, myślę tu o Afryce i państwach Ameryki Południowej.
Rosyjska propaganda ma się dobrze i widać, że szyta jest na miarę.
Tak, propaganda w Rosji rozkręcona jest obecnie na 150 procent normy. Jest paskudna, ukierunkowana na to, by zdehumanizować Ukrainę i Ukraińców, którzy nazywani są banderowcami, nazistami i faszystami. Rosja walczy ze „złym NATO”. Coraz więcej złych rzeczy można przeczytać i usłyszeć także o polityce Polski, np. coraz częściej pojawiają się wrzutki informacyjne dotyczące tego, że Warszawa była kiedyś rosyjskim miastem, a „my przecież idziemy po swoje”. Machina propagandowa intensywnie pracuje. Oczywiście jej jakość nie zawsze jest wysoka, ale dla przeciętnego rosyjskiego odbiorcy jest wystarczająca i spójna. Zdarzają się nielogiczności, bo np. z jednej strony mówi się o tym, że Polska się wzmacnia i zbroi, ma imperialne zapędy i patrzy, jak zająć zachodnią Ukrainę i Białoruś, a z drugiej upowszechniane są informacje o tym, jaki to w Polsce jest kryzys i że mężczyźni masowo wyjeżdżają z kraju w obawie przed mobilizacją.
Z drugiego fotela konflikt obserwuje Alaksandr Łukaszenka. Czy Pani zdaniem Białoruś może zamieszać na froncie walk?
Na logikę Łukaszenka nie powinien włączać się do tego konfliktu, ale to nie znaczy, że tego nie zrobi. Na pewno jednak nie odbędzie się to bez przygotowań mobilizacyjnych i rozwinięcia sił, bo obecnie wojsk Białoruś ma za mało do bezpośredniego zaangażowania w działania wojenne na Ukrainie. I znów na logikę przywódca Białorusi nie będzie chciał ogołocić z wojska granicy z państwami natowskimi. Mówię celowo o logice, ale ta wojna się jej wymyka i zaskakuje wszystkich. Na logikę bowiem Rosja nie powinna była atakować Ukrainy, na logikę nie powinna była rozwijać pięciu frontów jednocześnie czy wysyłać najgorszych jednostek na Kijów. A wszystko to zrobiła. Dlatego gdy mówię, że Białoruś, choć jest państwem agresorem i wspiera siły zbrojne Federacji Rosyjskiej, powinna się trzymać od działań zbrojnych jak najdalej, to nie mam stuprocentowego przekonania, że tak się właśnie stanie. Sądzę, że Białoruś mogłaby skierować wojska przeciwko Ukrainie tylko w dwóch scenariuszach. Pierwszy, mało prawdopodobny: gdyby ta wojna drastycznie się przedłużała, a siły zbrojne Białorusi zaczęły stanowić dla Rosjan jakąś wartość dodaną. Drugi, jeszcze mniej prawdopodobny i obciążony dużym ryzykiem dla Rosjan, gdy Moskwa będzie się chciała pozbyć Łukaszenki. Społeczeństwo białoruskie, w przeciwieństwie do rosyjskiego, ma nastawienie antywojenne, decyzja o wysłaniu wojsk wywołałaby z pewnością protesty społeczne i napięcia. Białoruś zapłaciłaby za to bardzo krwawą daninę, a dla Łukaszenki, który za wszelką cenę chce się utrzymać przy władzy, byłby to koniec rządzenia. Pytanie tylko, czy Rosjanie zdołaliby na jego miejscu umieścić kogoś jeszcze bardziej wobec nich lojalnego.
Wróćmy do Ukrainy. Czy w najbliższym czasie może wydarzyć się coś, co znacząco przechyli szalę zwycięstwa na rzecz Kijowa?
Jeśli myśli pani o donacjach zachodniego uzbrojenia, to odpowiem, że wszystko jest teraz w Ukrainie bardzo potrzebne, ale najlepiej w jeszcze większej liczbie. Są bowiem kategorie sprzętu, które na pewno mogą pomóc odmienić oblicze tej wojny. Zastanawiam się, czy zapadnie w końcu decyzja o przekazaniu Ukrainie samolotów bojowych. Wydaje się, że coś może być na rzeczy, bo Wielka Brytania ogłosiła, że już zaczyna szkolenie pilotów. Czytelnicy „Polski Zbrojnej” zdają sobie na pewno sprawę z tego, że wyszkolenie lotników trwa długo i jest to proces kosztowny. Spodziewam się więc, że zanim zapadnie decyzja o przekazaniu Ukrainie myśliwców, to jednak sporo pilotów ukraińskich będzie musiało zostać przeszkolonych. Spodziewam się także, że dla Ukrainy dużym wsparciem byłoby przekazanie znacznej liczby zestawów artyleryjskich dalekiego zasięgu, czyli takich, które umożliwią prowadzenie ostrzału na rosyjskim zapleczu czy atakowanie celów na Półwyspie Krymskim.
Co będzie „game changerem”? Nie wiem, myślę że sporo może zależeć od przebiegu konfliktu, decyzji wewnątrz NATO i zwiększania produkcji zbrojeniowej.
Minęło 12 miesięcy wojny. Jaką widzi pani szansę na potencjalny finał tego konfliktu? Wydaje się dziś mało prawdopodobne, że Ukraina odzyska swoje terytorium z 2013 roku, tak samo jak to, że Kijów za cenę pokoju odda Donbas.
Z pewnością będziemy mieli do czynienia z długotrwałym konfliktem. Historia uczy, że takie konflikty mogą się toczyć latami i trudno dziś prognozować, jak ten się skończy. Obecnie żadna ze stron nie jest gotowa do rozmów, choć żadna nie jest usatysfakcjonowana tym, co się teraz dzieje na froncie.
Najważniejsze pytanie brzmi, czym dla obu stron jest koniec tej wojny. Chcielibyśmy, aby Ukraina odzyskała władzę nad całym terytorium łącznie z Donbasem i Krymem. Dziś jednak trudno przewidzieć, jakie rozwiązania będą do zaakceptowania przez strony konfliktu w przyszłości, a więc kiedy i jak się on skończy. Pewne jest, że Rosja szykuje się do długotrwałej wojny. A to oznacza, że wsparcie dla Ukrainy powinno być planowane nie na miesiące, lecz na lata.
Anna Maria Dyner jest analityczką ds. Białorusi i Federacji Rosyjskiej. Jej zainteresowania badawcze obejmują rosyjską politykę bezpieczeństwa, rolę Rosji na obszarze postsowieckim oraz politykę wewnętrzną i zagraniczną Białorusi.
autor zdjęć: Michał Niwicz, STRINGER / Reuters / Forum
komentarze