10 lat temu wraz z uzawodowieniem armii wojsko musiało zacząć szukać innych dróg odbudowy rezerw. Choć nie wszystkie się sprawdziły, dziś zwiększa się liczba szkolonych rezerwistów, a siły zbrojne mogą pochwalić się rosnącymi szeregami WOT-u. – Zaangażowanie społeczeństwa wielokrotnie decydowało o powodzeniu polskiego oręża – przypominają oficerowie ze Sztabu Generalnego.
„Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”, mawiali starożytni i ta maksyma jest aktualna także dziś. Jeżeli jakiś mechanizm nie zadziała w czasie pokoju, tym bardziej nie zadziała podczas wojny. – Dlatego tak ważne jest posiadanie odpowiednich zasobów ludzkich, które będą gotowe do szybkiego użycia w czasie W i sytuacji kryzysowych. Bo założenie, że na przeszkolenie ludzi będziemy mieli 90 czy 180 dni – jak to optymistycznie przyjmowano w scenariuszach ćwiczeń kilka lat temu – jest fikcją – mówi Grzegorz Matyasik, zastępca dyrektora Departamentu Analiz Przygotowań Obronnych Administracji w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Trudno sobie jednak wyobrazić, by na przykład zagrożonych granic mieli bronić jedynie żołnierze zawodowi. – Powszechne zaangażowanie społeczeństwa wielokrotnie decydowało o powodzeniu polskiego oręża w zmaganiach z przeciwnikiem. W ocenie historyków modelowym przykładem jest organizacja i przebieg mobilizacji rezerw osobowych w 1939 roku – mówi gen. bryg. Jan Rydz, szef Zarządu Planowania Użycia Sił Zbrojnych i Szkolenia P3/P7 Sztabu Generalnego WP. Wtedy od marca do końca sierpnia udało się zmobilizować 950 tys. z planowanych 1 mln 300 tys. osób (ówczesne zasoby wynosiły 4 mln żołnierzy rezerwy).
Czynne zasoby w zapaści
Z konieczności posiadania rezerw, mających wspomóc zawodowców podczas klęsk żywiołowych, ewakuacji ludności i innych sytuacji kryzysowych, a nade wszystko na wypadek wojny, zdaje już sobie sprawę niemal każda armia świata. Brytyjczycy mają Army Reserve, Amerykanie – m.in. Ready Reserve, a Francuzi – La réserve opérationnelle. W niektórych krajach uzupełnieniem rezerw operacyjnych są jeszcze ochotnicze formacje.
W polskich siłach zbrojnych sprawa wygląda nieco inaczej. – Rezerwę stanowią byli żołnierze zwolnieni z czynnej służby wojskowej, w tym z zawodowej lub kandydackiej, oraz osoby, które nie były w wojsku, a po przeprowadzonej kwalifikacji wojskowej zostały ujęte w ewidencji – tłumaczy mjr Wiesław Kaliszuk, specjalista Zarządu P3/P7 SGWP. W sumie to miliony osób, które można by powołać na czas W. Sęk w tym, że gros z nich nigdy nie miało kontaktu z wojskiem. Dlatego główny nacisk szkoleniowy należałoby położyć na tych z doświadczeniem. Czy faktycznie tak to wygląda w praktyce?
Przedstawiciele SGWP przyznają, że szkolenie rezerw osobowych na przestrzeni ostatnich 30 lat przebiegało z różną intensywnością. Jeszcze w czasach zasadniczej służby wojskowej nie było problemów z liczebnością tzw. czynnych zasobów. W 2005 roku przeszkolono 70 tys. osób, rok później o tysiąc mniej, w 2007 – 53 tys., a w 2008 – 45,5 tys. osób. W roku 2009 zdecydowano się na profesjonalizację polskiej armii, a wprowadzone wówczas przepisy zawiesiły niemal wszystkie rodzaje czynnej służby wojskowej, będące źródłem gromadzenia rezerw. – Przestano powoływać mężczyzn do zasadniczej służby, która każdego roku zapewniała znaczny dopływ szeregowych i podoficerów rezerwy, ale też studentów i absolwentów wyższych uczelni na przeszkolenie wojskowe, szczególnie istotne z punktu widzenia gromadzenia rezerw dla sił zbrojnych – mówi płk dypl. Cezary Janowski, zastępca szefa Zarządu P3/P7 SGWP.
Kolejne roczniki pełnoletniej młodzieży nie musiały już wkładać munduru i obowiązywała ich tylko kwalifikacja wojskowa. Młode osoby oceniano pod kątem przydatności do służby w wojsku, określano im kategorię zdolności do czynnej służby wojskowej i wydawano książeczkę wojskową. Potem z automatu trafiali do rezerwy.
Czas profesjonalizacji nie sprzyjał też przeszkolonym rezerwistom. Uzawodowiano stanowiska, zmieniano etaty jednostek, z czym całe wojsko miało mnóstwo roboty. Uznano wtedy, że nie jest to najlepszy czas, by do wojska wzywać rezerwistów. W latach 2009–2012 niemal całkowicie zaprzestano szkolenia rezerw, a w latach 2013–2015 były one szczątkowe (do 10 tys. osób rocznie). To wszystko sprawiło, że szeregi tych, którzy nigdy nie nosili munduru, rosły, a zasoby przeszkolonych szybko się kurczyły.
W przestrzeni publicznej zaczęły się pojawiać pogłoski o możliwym wprowadzeniu obowiązku służby wojskowej jako szybkiego sposobu na zwiększenie liczebności armii w czasie pokoju. Tak na przykład dwa lata temu zrobiono w Szwecji. Dzięki temu tylko w 2018 roku udało się tam przeszkolić 3750 żołnierzy, w 2019 zaś planuje się powołać kolejnych 5 tys. poborowych. Takie działanie ma doprowadzić do osiągnięcia stanu 55 tys. przeszkolonych osób w 2025 roku. Polskie wojsko postanowiło jednak poszukać innych dróg odbudowy zasobów. Od 2010 roku jednym ze źródeł pozyskiwania wyszkolonych rezerwistów stały się służba przygotowawcza oraz narodowe siły rezerwowe. – Trzon formacji mieli stanowić żołnierze rezerwy, którzy ochotniczo zawarli kontrakty na pełnienie służby. Pozostawali wówczas w gotowości do wykonywania zadań w wypadku zagrożeń militarnych i niemilitarnych, zarówno w kraju, jak i poza jego granicami – tłumaczy płk Korneliusz Łaniewski z Zarządu Organizacji i Uzupełnień P1 Sztabu Generalnego. Choć NSR faktycznie spełniały swoje zadania, jeśli chodzi m.in. o przeszkalanie rezerw, to służba przygotowawcza z czasem stała się przepustką do służby zawodowej. Z ponad 64 tys. ochotników, którzy wstąpili do NSR-u, blisko 28 tys. stało się zawodowcami. W praktyce mające liczyć 20 tys. żołnierzy narodowe siły rezerwowe nigdy takiego stanu nie osiągnęły. W najlepszym momencie, w 2016 roku, ich liczebność wynosiła około 13 tys. osób.
Co więcej, po utworzeniu wojsk obrony terytorialnej, które przejęły część zadań dotąd przypisanych NSR-owi, formuła tej formacji częściowo się wyczerpała. Kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej postanowiło jednak jej nie likwidować. – Planujemy utrzymać NSR na poziomie 3 tys. żołnierzy. Chcemy umożliwić rezerwistom ochotnicze wykonywanie obowiązków w ramach NSR-u – tłumaczy płk Łaniewski.
Nie do końca udało się też zrealizować plan związany z korpusem szeregowych zawodowych. Po 12 latach służby mieli oni jako specjaliści zasilać rezerwy mobilizacyjne polskiej armii. – Szeregowi stawali jednak na rzęsach, by służyć jak najdłużej. Wyjeżdżali na misje, robili kursy, zdobywali uprawnienia, by móc awansować do korpusu podoficerskiego i stać się zawodowcami z uprawnieniami emerytalnymi – mówi Grzegorz Matyasik.
Kilka miesięcy temu MON poszło o krok dalej i w ogóle zniosło ograniczenie 12 lat służby dla żołnierzy najmłodszego korpusu. – A może trzeba było zrobić to nieco inaczej? W Szwecji też obowiązuje ograniczenie 12 lat służby, ale po tym czasie żołnierze otrzymują minimalne świadczenia emerytalne ściśle związane z byciem w rezerwie. Dzięki temu szwedzka armia ma rezerwy dobre pod względem jakości, bo zasilane przez byłych wojskowych – specjalistów – dodaje przedstawiciel KPRM-u.
Do koszar marsz
By nie dopuścić do całkowitego upadku systemu szkolenia rezerw, cztery lata temu wojsko postanowiło sukcesywnie zwiększać liczbę szkolonych rezerwistów. W 2015 roku przygotowano około 13 tys. osób, rok później – 15 tys., w 2017 – 25 tys., w 2018 roku – już około 30 tys. W 2019 roku zaplanowano przeszkolenie 38 tys. rezerwistów. – W 2020 roku liczba powołań będzie podobna do tegorocznej. Jeśli zajdzie potrzeba, w każdej chwili możemy ją zwiększyć – mówi płk Zbigniew Osada z Zarządu Organizacji i Uzupełnień P1 SGWP. I dodaje, że celem ćwiczeń jest podtrzymywanie i systematyczne doskonalenie umiejętności żołnierzy rezerwy. Ci, którzy w armii byli dość dawno, muszą też poznać sprzęt, wyposażenie i procedury. – Kluczowe pozostaje pytanie: jaka jest efektywność szkolenia? – zastanawia się Grzegorz Matyasik.
Sam jest porucznikiem rezerwy. Ma za sobą służbę w szkole podchorążych rezerwy, kilka ćwiczeń w rezerwie, a na ostatnie w ubiegłym roku zgłosił się w trybie ochotniczym. Jego wnioski z pobytu w koszarach nie napawają jednak optymizmem. – Odniosłem wrażenie, że ci ludzie, wyrwani ze swojej codzienności, zupełnie nie rozumieli, po co znaleźli się w koszarach. Ewidentnie zabrakło pomysłu na ich szkolenie. Może należałoby stworzyć taki system, w którym rezerwista cyklicznie i znacznie częściej bierze udział w ćwiczeniach, a jego przydział mobilizacyjny jest powiązany z doświadczeniem zawodowym nabytym w cywilu? – zastanawia się Matyasik.
Przedstawiciele Sztabu Generalnego przyznają, że liczby przeszkalanych z roku na rok będą rosły, co w efekcie ma się przełożyć na częstsze ćwiczenia. Bardziej praktyczny ma być też ich program. Gdy żołnierz rezerwy uzyska odpowiedni poziom wyszkolenia, będzie brał udział w najważniejszych przedsięwzięciach szkoleniowych jednostek, w tym ćwiczeniach poligonowych. – Rezerwy osobowe muszą się szkolić, by w razie potrzeby były gotowe do wsparcia armii. Ważne jest, by ci ludzie mieli świadomość swych powinności – dodaje płk dypl. Cezary Janowski ze Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
To jednak niejedyny sposób na to, by poprawić efektywność przygotowania i zwiększyć liczbę rezerwistów. Innym mogłaby być tzw. aktywna rezerwa. Jako Regular Reserve funkcjonuje ona na przykład w siłach zbrojnych Wielkiej Brytanii. Tworzą ją byli wojskowi, wśród nich ci z kategorią A, dla których ta służba jest obowiązkowa po zdjęciu munduru. Cyklicznie biorą udział w trwających od 19 do 27 dni w roku ćwiczeniach. Otrzymują za to wynagrodzenie, przysługuje im również ulga podatkowa. W Stanach Zjednoczonych jest podobnie. Żołnierze zawodowi już w momencie podpisywania kontraktu zobowiązują się, że jego część wypełnią jako rezerwiści w Ready Reserve (rezerwa gotowa).
Grzegorz Matyasik dodaje, że w wielu armiach świata z aktywnością w rezerwie ściśle są związane świadczenia emerytalne. – U nas żołnierz kończy służbę zawodową, odchodzi z armii i choć zasila rezerwy, to tak naprawdę nic się z tym nie wiąże. Tych byłych wojskowych powinno się z powrotem wciągać na pokład. Może zobowiązanie do służby w rezerwie powinno być od samego początku związane z kontraktem zawodowca? – zastanawia się. Choć przedstawiciele Sztabu Generalnego przyznają, że rozwiązania aktywnej rezerwy w innych krajach bacznie obserwują, to teraz nie planują zmian w tej dziedzinie. – Żołnierze rezerwy z nadanymi przydziałami mobilizacyjnymi za udział w ćwiczeniach otrzymują uposażenie. A eneserowcy uprawnieni do emerytury wojskowej okres pełnienia czynnej służby w ramach NSR-u mogą mieć doliczony do wysługi emerytalnej – tłumaczy płk Osada. płk Osada.
Być może, jak proponuje Matyasik, warto byłoby się zastanowić nad upowszechnieniem przeszkolenia wojskowego na bazie istniejącego już systemu. – Każdy ochotnik do służby zawodowej w armii musiałby przejść tzw. szesnastkę w wojskach obrony terytorialnej. Po jej zakończeniu miałby do wyboru kilka wariantów – służbę przygotowawczą, studia wojskowe, wstąpienie do WOT-u lub rezerwę – mówi Grzegorz Matyasik. Podobne rozwiązanie funkcjonuje na przykład w Szwecji, gdzie wszyscy potencjalni żołnierze muszą ukończyć szkolenie podstawowe. Jeśli po nim nie zdecydują się na służbę zawodową lub w ochotniczej formacji wojsk obrony terytorialnej Hemvärnet, zostają przeniesieni do rezerwy (wzywani są raz na trzy, cztery lata na trzy-, czterotygodniowe ćwiczenia rezerwy).
Potencjał ochotników
Niebagatelne znaczenie w systemie szkolenia i odbudowie potencjału osobowego sił zbrojnych, a w perspektywie także w gromadzeniu rezerw osobowych, miało powołanie w 2017 roku wojsk obrony terytorialnej. Ta formacja jest przykładem umiejętnego wykorzystania potencjału społeczeństwa obywatelskiego. W motcie terytorialsów – „Zawsze gotowi, zawsze blisko” – zawiera się ich misja, czyli obrona i wsparcie lokalnych społeczności. W czasie pokoju mają przede wszystkim działać na terenie swojej małej ojczyzny: przeciwdziałać skutkom klęsk żywiołowych i je zwalczać, prowadzić akcje ratownicze w sytuacjach kryzysowych. Z kolei podczas wojny będą wspierać wojska operacyjne.
Docelowo wojska obrony terytorialnej będą liczyć ponad 53 tys. żołnierzy, z czego tylko około 10% stanowią zawodowcy. Trzonem formacji są zarówno osoby niemające wcześniej kontaktu z wojskiem, jak i byli żołnierze zawodowi. Szkolą się nie rzadziej niż raz w miesiącu, a każdego roku biorą udział w dwutygodniowym zgrupowaniu. – Obywatele zyskali możliwość pełnienia służby wojskowej w nowej formie, która umożliwia pogodzenie jej z życiem osobistym i pracą zawodową. Pojawiło się duże zainteresowanie służbą wojskową nowych osób. Dzięki takiemu podejściu możliwe jest racjonalne odbudowanie potencjału osobowego nie tylko w służbie czynnej, ale również w rezerwie – mówi gen. dyw. Wiesław Kukuła, dowódca WOT-u.
Podobnymi formacjami może pochwalić się wiele armii. W Stanach Zjednoczonych działa Gwardia Narodowa (National Guard), której oddziały bywają wykorzystywane w czasie pokoju przez gubernatora stanu do działań związanych z bezpieczeństwem wewnętrznym. Odpowiednik polskich WOT mają Estończycy (Kaitseliit – Siły Obrony), Łotysze (Zemessardze – Gwardia Narodowa) czy Litwini (Krašto apsaugos savanorių pajėgos – Ochotnicze Siły Obrony Narodowej). – Budowanie bezpieczeństwa militarnego powinno być udziałem wszystkich obywateli – mówi płk Janowski. Wielu specjalistów przyznaje, że takiej formacji brakowało od lat. – Jej żołnierze nie potrzebują wielogodzinnych zajęć z musztry, regulaminów, budowy wozów bojowych, lecz szkolenia taktycznego, typowego dla funkcjonowania wojsk obrony terytorialnej – zauważa Matyasik. Ale siłą WOT-u jest także ich dostępność, powszechny charakter, a także zdolność do szybkiej mobilizacji. Swoje atuty terytorialsi pokazali, gdy w maju 2019 roku po raz pierwszy zostali przydzieleni do pomocy w usuwaniu skutków klęsk żywiołowych – powodzi i trąby powietrznej w województwie lubelskim.
To niejedyne zalety nowej formacji. – Możemy mieć najlepsze samoloty, czołgi i wozy bojowe, ale bez ludzi, którzy wiedzą, co mają robić, nic z tego nie wyjdzie. W WOT istotny jest esprit de corps, który nawiązuje do ideałów Armii Krajowej – przyznaje przedstawiciel Kancelarii Premiera. I podkreśla, że identyczne podejście – oparte na motywacji ochotników, ich morale, poczuciu obowiązku wobec ojczyzny, obywatelskim zaangażowaniu i dumie z bycia rezerwistą – należy szerzej zastosować w budowaniu komponentu rezerwowego sił zbrojnych. MON powoli nad tym już pracuje. – Dostrzegamy rosnące znaczenie rezerwistów i chcemy budować pewien etos, tworzyć potencjał obrony oparty na patriotyzmie i bezinteresowności – przyznaje płk Janowski.
Wojsko to nie abstrakcja
Zmiana mentalności konieczna jest nie tylko w wojsku. Nie lada wyzwaniem są relacje z pracodawcami, którzy muszą się liczyć z absencją pracowników powołanych do czynnej służby wojskowej. Nie wszyscy rozumieją ideę rezerwy, a dla wielu wojsko to po prostu abstrakcja. Szlaki na tym polu próbują przetrzeć właśnie WOT, w których powstał projekt „Pracodawca”. Teraz szefowie rok wcześniej mogą zapoznać się z wykazem dni szkoleniowych swojego pracownika, a także dowiedzieć o przysługujących im świadczeniach pieniężnych. Częścią projektu są także spotkania z pracodawcami, którzy są zapraszani na wszelkiego rodzaju uroczystości, w tym przysięgi żołnierzy.
– Zależy nam na partnerskich relacjach z pracodawcami naszych żołnierzy i budowaniu ich świadomości, że dzięki zatrudnianiu żołnierzy WOT-u także oni sami przyczyniają się do podniesienia potencjału obronnego Polski– mówi ppłk Marek Pietrzak, rzecznik prasowy WOT-u. Jednym z elementów projektu był konkurs na najlepszego pracodawcę zatrudniającego terytorialsa. Laureatami finałowego etapu zostało 13 firm i instytucji, m.in. centrum naukowe, port lotniczy, szkoła podstawowa oraz firma spedycyjna. „Zatrudniam kilku żołnierzy WOT-u i jestem z tego bardzo dumny, co zawsze podkreślam przy okazji różnych spotkań zawodowych i prywatnych. Mają pasję, realizują się w wojsku. Ich umiejętności zawsze mogą się przydać w firmie”, mówi Wacław Orzech, szef Zakładu Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego „Orzech”.
Sposób na młodzież
Nie tylko polska armia stoi przed wyzwaniem odbudowy rezerw osobowych. – Jednym z kierunków działań kierownictwa resortu obrony Słowacji, które mają poprawić gotowość obronną państwa, jest podnoszenie wśród obywateli świadomości i ich gotowości do obrony państwa. Z kolei siły zbrojne Finlandii od 2018 roku testują nowy program szkolenia poborowych i rezerwistów „Koulutus 2020” – zauważa gen. bryg. Jan Rydz. Pozyskanie rezerw stało się też w wielu krajach głównym celem specjalnych programów dla ochotników. W armii Stanów Zjednoczonych jest to np. Army Reserve Officers’ Training Corp, adresowany do uczących się osób w wieku 17–26 lat. Wojsko opłaca im studia w formie dwu-, trzy- lub czteroletnich stypendiów, w zamian ochotnicy służą w wojsku na przykład osiem lat, z czego cztery w tzw. aktywnej służbie, a kolejne cztery w komponencie rezerwowym. We Francji jednym ze sposobów zwiększania zasobów przeszkolonych rezerwistów jest oferta kontraktu rocznego, skierowana do młodych Francuzów, w wieku do 26 lat.
Polska armia także ma się czym pochwalić, jeśli chodzi o oferty skierowane do młodych ludzi. Przykład stanowi choćby uruchomiony w 2017 roku program dotyczący certyfikowanych wojskowych klas mundurowych, którego celem jest przygotowanie młodzieży zarówno do pełnienia czynnej służby, jak i bycia w rezerwie. Od września 2019 roku uczestniczy w nim ponad 6,8 tys. uczniów ze 124 szkół. – Te kilka lat nauki w klasie mundurowej to dla młodzieży intensywny okres szkolenia wojskowego, który niejednokrotnie weryfikuje ich predyspozycje i możliwości. Przynosi to uczniom konkretne korzyści. Oprócz dodatkowych punktów w rekrutacji na uczelnie wojskowe mają możliwość odbycia skróconej służby przygotowawczej – mówi Waldemar Zubek, dyrektor Biura do Spraw Proobronnych MON.
Z tych bonusów w tym roku mogli skorzystać pierwsi absolwenci programu. Część z nich próbowała swoich sił w egzaminach do wojskowych akademii, inni zdecydowali się na wstąpienie do wojsk obrony terytorialnej, a ponad 330 ochotników skorzystało z możliwości odbycia skróconej służby przygotowawczej. Ci ostatni po złożeniu przysięgi zasilili rezerwy WP. – Wiem, że spora grupa z nich planuje związać się zawodowo z wojskiem, ale reszta pozostanie doskonale przygotowanymi rezerwistami. Optymalny rezerwista to osoba, która nie tylko odbyła podstawowe przeszkolenie wojskowe, lecz także prezentuje postawę obywatelską i patriotyczną – jest gotowa do poświęcenia, świadoma tego, jaką wartością jest wolność, oraz zaangażowana na rzecz społeczności, w której żyje – mówi Zbigniew Ciosek, zastępca dyrektora Departamentu Edukacji, Kultury i Dziedzictwa MON.
Z myślą o studentach powstała z kolei Legia Akademicka. Nie jest ona żadną nowością, bo przeszkolenie wojskowe tej grupy młodych ludzi było już realizowane w przeszłości. W latach 2004–2008 odbyło je łącznie 14 543 studentów, ale od stycznia 2010 roku zostało zawieszone. W 2017 roku MON postanowiło wrócić do sprawdzonego rozwiązania. – Studenci – ochotnicy w ciągu roku akademickiego zaliczają część teoretyczną na uczelniach, a po jej zakończeniu, już w czasie wakacji, odbywają część praktyczną w wybranych jednostkach wojskowych i centrach szkolenia – wyjaśnia płk Piotr Bogusz, szef Oddziału Programowania Szkolenia Wojsk, Rezerw i Kształcenia Zawodowego w P3/P7 SGWP. W części praktycznej realizowane są dwa moduły szkoleniowe: podstawowy i podoficerski. Oba kończą się egzaminami oraz, po spełnieniu przez studenta określonych wymagań, mianowaniem odpowiednio na stopień starszego szeregowego rezerwy i kaprala rezerwy. Okazało się, że to dobry pomysł. W pierwszej edycji programu wzięło udział 61 uczelni i ponad 5 tys. studentów. Część teoretyczną na uczelniach zaliczyło 3,8 tys. z nich. Na praktyczne szkolenie wojskowe zgłosiło się łącznie 3,4 tys. studentów. Ukończyło je 2,7 tys., spośród których 2052 uzyskało stopień kaprala rezerwy. Druga edycja kształtowała się na bardzo podobnym poziomie: do programu przystąpiły 63 uczelnie, a finalnie moduł podoficerski ukończyło 2051 studentów.
Bolączką programu jest to, że jak dotąd nie udało się go wpisać w system powszechnej edukacji wojskowej i obowiązujący system szkolenia rezerw osobowych. Jak zapewniają przedstawiciele Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON, prace nad tym trwają. – Przewidujemy, że ochotnicze wojskowe przeszkolenie studentów będzie mogło stać się formą służby przygotowawczej. Od obecnego modelu będzie się różniło tym, że moduły szkolenia, tj. podstawowy, podoficerski i oficerski, będą realizowane odpowiednio dłużej w trzech kolejnych latach studiów – mówi płk Dariusz Rewak, który w Departamencie Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON zajmuje się tym programem.
Co więcej, zakłada się, że na zakończenie modułów podoficerskiego i oficerskiego będą realizowane dwu-, trzytygodniowe praktyki specjalistyczne i dowódcze w jednostkach liniowych. Planowane jest także dopasowanie specjalności wojskowych do kierunków studiów.
Sprawa nas wszystkich
Nie ma wątpliwości, że konieczne jest wzmocnienie systemu rezerw osobowych polskiej armii. Położenie geopolityczne, zmiany w środowisku bezpieczeństwa, tworzenie potencjału obronnego – to wszystko sprawia, że trzeba położyć szczególny nacisk na szkolenie rezerwistów i przygotowanie ich do działania na czas W. Nie można jednak zapomnieć o jeszcze jednym. Konstytucyjny obowiązek obrony kraju spoczywa na każdym z nas. I często potencjał oraz determinacja zwykłych obywateli decydują o zwycięstwie lub porażce w konflikcie zbrojnym.
autor zdjęć: DWOT
komentarze