Szkolenie bazowe to przepustka do zespołu szturmowego w Jednostce Specjalnej AGAT. Aby je ukończyć, nie wystarczy siła fizyczna. Paweł, który „bazówkę” ma już za sobą, opowiada o lekcji pokory, jaką odebrał podczas szkolenia. – Było ciężko, ale nie zrezygnowałem, bo każdy dzień szkolenia przybliżał mnie do spełnienia marzeń o służbie – mówi.
Gratulujemy ukończenia kursu bazowego!
Dzięki, ale czekam na jedną rzecz, która pozwoli mi uwierzyć, że rzeczywiście to wszystko jest już za mną.
Mundur wojsk specjalnych?
Mundur już dostaliśmy, a ja czekam na przybicie „piątki” z instruktorami, którzy pracowali z nami przez cały kurs bazowy. Mam wrażenie, że bez tego gestu kurs nie jest zakończony.
Nie gratulowali wam po egzaminie kończącym „bazówkę”?
Zamiast gratulacji otrzymaliśmy zasłużony opier... Byliśmy na siebie źli, bo ostatni etap egzaminu nie poszedł nam tak, jak chcieliśmy. Wprawdzie wykonaliśmy zadanie postawione przez instruktorów, ale mamy świadomość, że można je było zrobić lepiej. Kiedy emocje opadły, dokładnie omówiliśmy akcję, a instruktorzy powiedzieli, że kurs zaliczyliśmy, ale czeka nas jeszcze trochę pracy. Teraz na przykład, każdy z absolwentów „bazówki” przejdzie szkolenie specjalistyczne. Może po nim przybijemy „piątkę”.
Co myślałeś o kursie bazowym zanim do niego przystąpiłeś?
Że trochę wcześniej będę zaczynał pracę i trochę później będę kończył. Teraz wiem, jak bardzo się myliłem. Kiedy rozpocząłem kurs i wychodziłem rano z domu, żegnałem żonę słowami: „Wychodzę i nie mam pojęcia, kiedy wrócę” (śmiech). To był bardzo intensywny okres, prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że będzie aż tak ciężko. Nie byłem gotowy na to, co się wydarzy. Trochę rozleniwiłem się po selekcji.
Pomyślałeś: Przeszedłem selekcję, więc jestem superkomandosem?
Coś w tym stylu (śmiech). Takie myślenie – „Selekcję przeszedłem, to i tu sobie dam radę”, odpokutowałem na początku kursu. Nie byłem gotowy ani fizycznie, ani psychicznie. Męczyłem się, czasem myślałem, że nie dam rady, że jest dla mnie za ciężko. Ale robiłem takie minipostępy. A kiedy instruktorzy widzą, że ktoś robi krok do przodu, to choćby był on niewielki, potrafią zmotywować, dodać otuchy. Moją motywacją byli właśnie instruktorzy. A ponieważ jestem osobą wierzącą, szukałem wsparcia gdzieś tam na górze.
Jak wyglądały twoje postępy w szkoleniu?
Na początku selekcji i „bazówki” byłem na końcu stawki. W połowie selekcji i kursu bazowego dogoniłem resztę żołnierzy, a na końcu, pracując bardzo ciężko, byłem już w czołówce. Chyba przypominam trochę taką lokomotywę, która powoli się rozpędza, ale kiedy już to zrobi, to bez problemów jedzie przed siebie.
A wracając do pytania o postępy. Na początku kursu mieliśmy zajęcia ogniowe. Strzelaliśmy na różnych dystansach, otrzymując za to punkty od instruktorów. Na broni długiej mój pierwszy wynik był tak słaby, że byłem najsłabszy z całej grupy. Jednak na końcu tego etapu ogniowego uzyskiwałem już niemal maksymalną liczbę punktów. Zdecydowanie gorzej szło mi z bronią krótką. Byłem chyba najgorzej rozwijającym się strzelcem. Jeszcze na tydzień przed egzaminem osiągałem jedynie minimum niezbędne do zaliczenia egzaminu. Ale w obydwu przypadkach zrobiłem krok do przodu. Dla mnie to właściwie nie krok, a lata świetlne, które dzielą mnie od tego, co potrafiłem na początku i na końcu fazy strzeleckiej.
A faza taktyki zielonej? Wielu operatorów wspomina ją jako najgorszy etap kursu.
Pewnie tak (śmiech). Ta faza trwała kilka tygodni, a zajęcia trwały nieprzerwanie nawet kilka dni. Mieliśmy takie zegarki mierzące czas aktywności, a każdy bezruch traktujące jako czas snu. Kiedy jeden z kolegów zgrał dane z zegarka już po zakończeniu fazy zielonej, okazało się, że średnio spaliśmy albo trwaliśmy w bezruchu 3 godziny na dobę. Ta faza była naprawdę wyczerpująca. Nie przesadzę, jeśli powiem, że bywały dni, gdy 20 godzin dziennie ciągle coś robiliśmy. Ale zielona taktyka to był też czas, kiedy się zaczęliśmy poznawać. Bo szkolenie ogniowe jest indywidualne, nie oglądasz się na to, jak idzie innym, tylko pilnujesz swoich wyników.
W lesie poznaliście czym jest grupa?
Tak, tu zaczęła się wspólna praca. Dla mnie to był taki czas, gdy zacząłem się zastanawiać, z kim chciałbym „iść na robotę”, bardzo dużo można się było o sobie nawzajem dowiedzieć. Kto odda łyk wody, kto zmieni na posterunku, a kto cię oleje, gdy będziesz potrzebował pomocy. Ale wszystkie opinie o kolegach zweryfikowała kolejna faza kursu: czarna taktyka.
Działanie w trenie zurbanizowanym.
Tak, choć tu nie tyle chodzi o to, gdzie działamy, ale jak. Do budynku wchodzi się z ostrą amunicją i w tym momencie nie ma tam miejsca dla kogoś, komu nie ufasz. Bardzo często patrzyliśmy sobie na ręce, bo wiadomo, że czyjś błąd może kosztować zdrowie lub życie. Wcześniej, kiedy strzelaliśmy, wykorzystując amunicję ćwiczebną i pomyliliśmy cel, dostawaliśmy różnego rodzaju kary, np. dodatkowe ćwiczenia fizyczne. Chodziło o to, by nam uświadomić, że nasze błędy pociągają za sobą określone konsekwencje.
Z fazy na fazę uczyliście się więc nie tylko nowych umiejętności operatora wojsk specjalnych?
Zdecydowanie. Były takie chwile, że na „czarnej” tęskniłem za zajęciami z WF, które były prowadzone na samym początku, jeszcze przed fazą ogniową. Tam trzeba było tylko biegać, pływać i po kilku godzinach wysiłku nie zasnąć ze zmęczenia na wykładach. Na „czarnej” było wszystko: ogromny wysiłek fizyczny i umysłowy. Tam dotarło do mnie, że sprawność fizyczna to za mało dla operatora. Gdyby to wystarczyło, AGAT mógłby prowadzić nabór do jednostki na siłowni i po sprawie. Operator, mimo ogromnego wysiłku, musi jeszcze umieć koncentrować się i myśleć. Nie tylko o sobie, ale i o kolegach.
A wszystko to, gdy adrenalina sięga zenitu...
Tak jak podczas egzaminu kończącego kurs bazowy. Byliśmy podzieleni na grupę odpowiadającą za rozpoznanie, która miała zdobywać informacje, oraz grupę szturmową, która zajmowała się planowaniem akcji, a potem wykonaniem szturmu. Ja byłem w tej drugiej. Przed akcją ciągle docierały do nas nowe informacje, trzeba było je uwzględniać w planowaniu. Prawie nie spaliśmy, byliśmy totalnie zmęczeni, a upał, który wówczas panował, nie pozwalał na oddech nawet w nocy. Musieliśmy bez przerwy być skoncentrowani, by analizować spływające do nas dokumenty. Fizycznie to nie było nic wielkiego, ale stres i zmęczenie psychiczne dało o sobie znać.
Możesz porównać swój poziom wyszkolenia przed i po kursie bazowym?
Nie ma to najmniejszego sensu. Czas przed i po kursie dzielą lata świetlne, to jakby patrzeć na wiedzę przedszkolaka i maturzysty. Ale prócz umiejętności typowo wojskowych, dostałem niezłą lekcję pokory. Była równie ważna jak wyniki ze strzelania.
Paweł jest ratownikiem medycznym. Od ośmiu lat służy w wojsku. Jest jednym z 21 żołnierzy, którzy kilka dni temu zakończyli kurs szkolenia bazowego – przepustkę do zespołu szturmowego JW AGAT.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze