Eksperci nie mają wątpliwości: znaczenie bezzałogowych pojazdów w operacjach wojskowych będzie rosło z każdym kolejnym rokiem. I to nie tylko w powietrzu i na lądzie. Także w domenie morskiej. Do wymogów przyszłości, w której drony morskie będą odgrywać wiodące role, przystosowują się wszystkie armie NATO. Jak na ich tle wypada polska marynarka wojenna?
Pojazd podwodny z Włoch został opuszczony do morza wprost z niemieckiej fregaty. Przeprowadził rozpoznanie kluczowego akwenu, a zgromadzone przez niego dane w mgnieniu oka trafiły do załogi wojskowego samolotu z USA. Tymczasem dron zakończył swoją misję na pokładzie francuskiego niszczyciela. Taki właśnie opis swego czasu pojawił się na oficjalnej stronie NATO. Brzmi jak melodia przyszłości? Być może. Ale do tego właśnie dąży Sojusz. Eksperci nie mają wątpliwości: rola bezzałogowych pojazdów będzie rosła z każdym kolejnym rokiem. I to nie tylko w powietrzu i na lądzie. Także w domenie morskiej.
Laboratorium na oceanie
Aby uświadomić sobie dynamikę zachodzących tam procesów, wystarczy przez chwilę przyjrzeć się ćwiczeniom „REPMUS” (Robotic Experimentation and Prototyping with Maritime Unmanned Systems), które od kilku lat odbywają się w Portugalii. Liczba uczestników tegorocznej edycji sięgnęła 2 tys. Wśród nich dominowali przedstawiciele państw NATO, ale obecni byli również partnerzy z Japonii, Australii, Korei Południowej czy Ukrainy.
Marynarze mieli okazję spotkać się z naukowcami i ekspertami z firm zbrojeniowych. – Głównym celem ćwiczeń jest testowanie i rozwój zaawansowanych morskich systemów bezzałogowych we wspólnym międzynarodowym środowisku – tłumaczy kmdr por. David Morgado, rzecznik prasowy portugalskiej marynarki, jednego ze współorganizatorów przedsięwzięcia. Tradycyjnie już na „REPMUS” pojechali Polacy – marynarze z 13 Dywizjonu Trałowców, którzy do dyspozycji mieli autonomiczny pojazd podwodny Gavia. Tego typu urządzenia znajdują się m.in. w wyposażeniu nowoczesnych niszczycieli min typu Kormoran II. Służą do poszukiwania min morskich.
– Ćwiczyliśmy na Atlantyku, w okolicach miejscowości Sesimbra – informuje por. mar. Marcin Kleparski, który dowodził polskim zespołem. Misje rozpoczynały się o poranku, a gavia wyruszała na ocean, by przeczesać akwen o wymiarach 300 na 500 m. Cel: namierzyć ćwiczebne miny, które rozstawili organizatorzy. – Pojazd operował na głębokościach sięgających 40 m. Rejestrował obraz morskiego dna, który później poddawaliśmy szczegółowej analizie – wyjaśnia por. mar. Kleparski. Marynarze z nagrania wyławiali tzw. kontakty minopodobne, czyli obiekty o charakterystyce przypominającej miny. Potem gavia raz jeszcze podchodziła do nich z różnych stron, by marynarze mogli odsiać przypadkowe wskazania. – Raport z naszych działań wysyłaliśmy do dowództwa zespołu zadaniowego – zaznacza kmdr por. Kleparski. Ono też decydowało, kto i w jaki sposób przeprowadzi ostateczną identyfikację obiektów z listy. Innymi słowy ustali, czy zalegający na dnie obiekt to rzeczywiście mina, czy jednak coś bardzo do niej podobnego.
W Sesimbrze operowało 16 zespołów z różnych państw. Każdy miał do sprawdzenia swój rejon. Kiedy wykonał zadanie, przechodził dalej. – „REPMUS” to fantastyczna okazja do współpracy i dzielenia się gromadzoną przez lata wiedzą – uważa kmdr por. Michał Dziugan, dowódca 13 Dywizjonu Trałowców. – Wiele państw korzysta z Gavii, tyle że ich doświadczenia z tym związane są zupełnie inne – dodaje. Portugalczycy na przykład na co dzień realizują misje przeciwminowe na Atlantyku, gdzie warunki hydrologiczne są odmienne niż na Bałtyku. Akweny różnią się zasoleniem, prądami morskimi, sposobem, w jaki rozchodzi się dźwięk. W samym pojeździe przed opuszczeniem do wody trzeba inaczej rozłożyć balast. Duńczycy z kolei wyposażyli gavie w moduł STM (Sonar Training Module), który wytwarza szumy podobne do tych, jakie generuje okręt podwodny. Dzięki temu pojazd może być wykorzystywany do szkolenia operatorów urządzeń służących do wykrywania tego typu jednostek. Jeszcze inne kraje używają gavii do mapowania morskiego dna z wysoką rozdzielczością. – To oczywiście wykracza poza zakres zadań przypisanych siłom przeciwminowym, niemniej uzmysławia skalę możliwości tego typu pojazdów – podkreśla kmdr por. Dziugan.
Polska gavia w czasie ćwiczeń „REPMUS” wyruszała na ocean, by przeczesać akwen o wymiarach 300 na 500 m.
Ważny jest też bezpośredni kontakt z przedstawicielami ośrodków naukowych i zbrojeniówki. – Przed rozpoczęciem ćwiczeń uczestnicy deklarują, co chcieliby przetestować, sprawdzić, jakie eksperymenty taktyczne zamierzają przeprowadzić. Często współpracują przy tym z podmiotami dostarczającymi poszczególne komponenty systemowe, by zoptymalizować system jako całość. W ten sposób współpracowaliśmy już z islandzką firmą Teledyne, czyli producentem Gavii, firmą Kraken – dostawcą sonarów z syntetyczną aperturą, które wykorzystujemy, z Enamorem (polski producent układów elektroniki, nawigacji i automatyki okrętowej, przede wszystkim zaś partner handlowy Teledyne) czy też Politechniką Gdańską, która posiada specjalistów w zakresie łączności podwodnej i protokołów komunikacji – wylicza dowódca 13 Dywizjonu Trałowców. To właśnie podczas jednej z edycji ćwiczeń „REPMUS” Polacy mieli okazję przyjrzeć się pracy wyposażonego w echosondę wielowiązkową modułu T20, który może być wykorzystywany nie tylko do poszukiwania min, lecz także inspekcji podwodnych kabli i rurociągów. –Przymierzaliśmy się wówczas do jego kupna, ale chcieliśmy ocenić, czy warto – wspomina kmdr por. Dziugan. Ostatecznie w ubiegłym roku w moduły T20 zostały wyposażone dwie polskie gavie.
Tymczasem podczas ćwiczeń „REPMUS” szkolą się nie tylko specjaliści od zwalczania min. Swoje misje realizują też operatorzy urządzeń przeznaczonych do poszukiwania okrętów podwodnych, zwalczania zagrożeń na powierzchni morza i rozpoznania kluczowych akwenów. Drony operują na oceanie, ale również w przestrzeni powietrznej ponad nim. I w każdym z tych segmentów testowane są nowe rozwiązania. Przykład? W tym roku nieopodal półwyspu Tróia portugalska marynarka wojenna zwodowała gavię wprost z zanurzonego okrętu podwodnego typu Tridente. A na tym nie koniec. Jak informuje biuro prasowe tamtejszych sił morskich, przy okazji „REPMUS 2024” zaprezentowany został autonomiczny pojazd nawodny Trator do Mar. Urządzenie potrafi skutecznie namierzyć i śledzić okręt podwodny, posługując się m.in. sonarem holowanym. – Kolejnym przełomem były testy sztucznej, autonomicznej wyspy, która odgrywa rolę bazy dla operujących pod wodą pojazdów – wyjaśnia kmdr por. Morgado. Z kolei rok wcześniej bezzałogowe statki powietrzne firmy Connect Robotics wystartowały z wybrzeża i korzystając z precyzyjnego systemu lądowania, usiadły na jednym z okrętów, dostarczając na jego pokład zestawy ratunkowe. Potem zostały one przerzucone z powrotem na ląd.
To przykład wielce znamienny. Bo nie chodzi tylko o to, by wprowadzać do użytku coraz nowocześniejsze pojazdy. Celem Sojuszu Północnoatlantyckiego jest przede wszystkim wypracowanie takich rozwiązań, które w razie potrzeby pozwalałyby spiąć je w sprawnie działającą sieć.
Wojenny impuls
– NATO nie myśli już tylko w kategoriach poszczególnych pojazdów. Teraz kluczową kwestią staje się użycie wielu platform jednocześnie – wyjaśnia kmdr por. Dziugan. Aby tego dokonać, potrzeba pewnej standaryzacji, a przede wszystkim rozwiązań umożliwiających szybką transmisję danych pomiędzy wieloma operatorami i platformami oraz centrami dowodzenia, w czasie niemal rzeczywistym. I do tego właśnie Sojusz próbuje przekonać producentów. – Obecnie ciągle jeszcze działamy tak, że zadaniujemy jeden pojazd, choćby gavię, która ma pokonać określoną trasę i zarejestrować obiekty minopodobne. Po klasyfikacji niezbędna jest kolejna misja, aby te kontakty sklasyfikowane jako minopodobne zidentyfikować. Kolejnym etapem jest niszczenie. Podsumowując: każdy etap to jeden pojazd. Tymczasem już niebawem możemy doczekać chwili, że pod wodą w tym samym czasie będzie operować kilka platform z zadaniem poszukiwania min. Po wykryciu czegokolwiek pojazdy dostosują profile swojej misji, a jeden z nich, działając jako nadrzędny względem pozostałych, automatycznie wyznaczy im kolejne zadania, polegające na przykład na identyfikacji obiektu – dodaje. Dotyczy to nie tylko walki minowej.
W 2018 roku podczas szczytu NATO w Brukseli ministrowie obrony 13 państw, w tym Polski, przystąpili do inicjatywy NATO MUSI (Maritime Unmanned System Initiative). Zadeklarowali, że wspólnymi siłami będą zabiegać o rozwijanie bezzałogowych systemów, które pomogą wzmocnić zbiorowe bezpieczeństwo w domenie morskiej. Niebawem do inicjatywy dołączyło kolejnych pięć krajów, kilka lat później zaś MUSI przekształciło się w JCGMUS (Joint Capability Group for Maritime Unmanned Systems). To właśnie ta komórka nadzoruje realizację natowskiego przedsięwzięcia „Digital Ocean”. – Program wystartował w 2023 roku. Jego celem jest zwiększenie świadomości sytuacyjnej NATO na morzu, poprzez koordynację działań podejmowanych na poziomie państw członkowskich i samego Sojuszu. Nadzór chcemy prowadzić z wykorzystaniem różnych narzędzi – od autonomicznych pojazdów, które działają pod powierzchnią, poprzez systemy nawodne i powietrzne aż po satelity – wylicza Simone de Manso z biura prasowego kwatery głównej Sojuszu Północnoatlantyckiego. Swoistym poligonem doświadczalnym mają być tutaj właśnie ćwiczenia „REPMUS”.
Ale nie tylko NATO idzie w tę stronę. W tym roku po raz pierwszy w organizację wspomnianych ćwiczeń włączyła się Europejska Agencja Obrony (European Defence Agency – EDA). Wcześniej sama realizowała projekt, którego celem było zbadanie możliwości wspólnego działania różnego rodzaju platform podczas ochrony kluczowych szlaków żeglugowych. – W przedsięwzięcie pod hasłem „Ocean 2020” zaangażowało się 15 europejskich państw i 43 różnego typu instytucje – informuje Lionel Sola, szef zespołu komunikacji. Finałem projektu były ćwiczenia z sierpnia 2021 roku. Wówczas to u wybrzeży Szwecji przez kilka dni operowały wspólnie trzy bezzałogowe systemy powietrzne, cztery nawodne drony i pięć autonomicznych pojazdów podwodnych. Towarzyszyło im kilka okrętów, statek badawczy z Niemiec oraz cywilny samolot wyposażony w radar najnowszej generacji. Uczestnicy wykorzystywali informacje pozyskane z satelity COSMO SkyMed, zgromadzone przez nich dane trafiały zaś do EUMOC-u (Maritime Operation Center), czyli prototypowego europejskiego centrum operacyjnego. W projekcie wzięła udział także Polska. Specjaliści z gdyńskiego Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Centrum Techniki Morskiej pracowali nad rozwiązaniami z dziedziny łączności, podczas końcowych ćwiczeń na Bałtyku zaś operował wycofany już dziś ze służby niszczyciel min ORP „Czajka”. – Na zakończenie projektu konsorcjum odpowiedzialne za jego realizację przedstawiło kilka propozycji, które dotyczyły dalszych badań – przyznaje Sola.
W ramach ćwiczeń „REPMUS” operowało 16 zespołów z różnych państw. Każdy miał do sprawdzenia swój rejon.
Prace nad rozwojem bezzałogowych systemów morskich nabierają więc tempa, a dodatkowym Neutralizacji niebezpiecznego znaleziska załogi okrętów dokonać mogą za pomocą pojazdów Ukwiał i Głuptak. katalizatorem stał się tutaj wybuch pełnoskalowej wojny pomiędzy Rosją a Ukrainą. Po rosyjskiej inwazji wzrosło napięcie w Europie – także na Bałtyku czy Morzu Północnym. Kreml raz po raz dopuszcza się prowokacji, doszło też do co najmniej kilku incydentów wymierzonych w infrastrukturę krytyczną. Wystarczy wymienić nie do końca wyjaśnione uszkodzenie gazociągu Balticconnector oraz kabla telekomunikacyjnego pomiędzy Finlandią a Estonią, a także niezidentyfikowane drony krążące nad norweskimi platformami wiertniczymi.
Utrzymanie kontroli nad newralgicznymi akwenami wymaga coraz większych zasobów. Tym bardziej że obszar zainteresowania zarówno NATO, jak i jego potencjalnych przeciwników stale rośnie. W ostatnich latach na sile przybiera bowiem rywalizacja między mocarstwami w rejonie Arktyki. Ma to związek z topniejącym lodowcem i łatwiejszym niż wcześniej dostępem do złóż surowców naturalnych i północnych szlaków komunikacyjnych.
Wojna w Ukrainie pokazała też, że nawet stosunkowo tanie i łatwe w produkcji drony mogą być niezwykle skuteczną bronią w starciu z dużo mocniejszym przeciwnikiem. Skonstruowane na bazie szybkich łodzi motorowych nawodne bezzałogowce, które Ukraińcy pieszczotliwie nazywają Sea Baby, w ciągu kilku miesięcy uszkodziły m.in. most Krymski, rosyjską korwetę rakietową typu Bujan-M, a także patrolowiec „Pawieł Dierżawin”. „Dzieciaki” początkowo były w stanie przenosić ładunek wybuchowy o masie 800 kg i operować na dystansie 800 km, koszt budowy jednego nieznacznie przekraczał zaś 200 tys. dolarów. W nowszej wersji zasięg dronów wzrósł ponoć do tysiąca kilometrów, z kolei nośność – do tony. Mało tego, jak niedawno podała Agencja Reutera, część maszyn została wyposażona w... wyrzutnie rakiet Grad.
Tymczasem ukraińscy konstruktorzy nie ustają w wysiłkach, by obmyślać coraz bardziej zaawansowane technologicznie urządzenia. Tamtejsze wojsko od pewnego czasu korzysta już z bezzałogowców Magura, które żołnierze chwalą za dużą manewrowość. Z kolei latem w Odessie zaprezentowany został prototyp Stalkera 5.0., wyposażony w urządzenia kompatybilne z systemem Starlink. – Wykorzystywanie przez Ukrainę morskich systemów autonomicznych na Morzu Czarnym wydatnie przyczyniło się do przerwania blokady, jaką Flota Czarnomorska próbowała zastosować przeciwko temu państwu – ocenia kmdr dr hab. Rafał Miętkiewicz z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni.
Od Hugina do Kijanki
Bojowe drony morskie nie są pomysłem Ukrainy. Światowi potentaci od dłuższego czasu bardzo intensywnie pracują nad tego typu rozwiązaniami. Amerykańska marynarka wojenna testuje na przykład podwodny pojazd Orca, który docelowo może być uzbrojony w torpedy czy rakiety. Z kolei tureckie firmy w ostatnich latach zaprezentowały dwa nawodne drony uderzeniowe – Ulaq wyposażony w wyrzutnie pocisków kierowanych – oraz pojazd kamikaze o nazwie Albatros-S. Jedna z koncepcji rozważanych choćby przez Amerykanów zakłada użycie na morzu roju dronów do różnych zadań – od prowadzenia rozpoznania po uderzenia na jednostki przeciwnika.
Kierunki rozwoju w przypadku bezzałogowców są naprawdę wielorakie. – Główne, oczywiście poza działaniami przeciwminowymi, dotyczą poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych oraz ochrony wojsk – uważa kmdr dr hab. Miętkiewicz. – Rozwijane są też koncepcje, w ramach których systemy autonomiczne mają wykonywać zadania ratownicze i ratunkowe, ewakuacyjne, hydrograficzne, logistyczne. Jest jeszcze zbyt wcześnie, by w ciągu dekady pojawiły się robokorwety, niemniej jednak pełnomorskie platformy bojowe systematycznie będą włączane w skład zespołów bojowych – dodaje. Mało tego, już niebawem na pokładach dużych okrętów na stałe mogą zagościć drony powietrzne, które są tańsze od śmigłowców, a mogą spełniać przynajmniej część ich zadań.
Swój potencjał związany z bezzałogowcami morskimi rozbudowuje także Polska. Marynarka Wojenna RP posiada przede wszystkim pojazdy podwodne przeznaczone do prowadzenia walki minowej. Są wśród nich zarówno urządzenia w pełni autonomiczne (Autonomous Underwater Vehicle – AUV), jak i połączone z pokładem okrętu poprzez kablo-linę bądź światłowód (Remotely Operated Vehicle – ROV). Większość z nich znajduje się w wyposażeniu niszczycieli min typu Kormoran II. Lista jest długa i zawiera pojazdy uznanych światowych producentów oraz rodzime konstrukcje.
Pojazdy przypisane siłom przeciwminowym są urządzeniami wszechstronnymi. Część Huginów na przykład, dzięki oprogramowaniu Pipe Tracking, można wykorzystać do monitorowania podwodnej infrastruktury krytycznej.
Obok wspomnianej już Gavii polscy marynarze korzystają na przykład z Hugina – pojazdu norweskiej firmy Kongsberg, który służy do poszukiwania, klasyfikacji i identyfikacji i obiektów minopodobnych, spoczywających na dnie bądź w morskiej toni. W rodzimej wersji dysponuje on trzema sensorami: sonarem obserwacji bocznej, echosondą wielowiązkową oraz kamerą. Porusza się samodzielnie, po zadanej przez operatora trasie, i może zejść na głębokość nawet tysiąca metrów (choć akurat na Bałtyku takich nie ma). Marynarka posiada też pojazdy Double Eagle Mk III (na pokładzie prototypowego Kormorana) i Double Eagle Mk II Sarov (na okrętach seryjnych), skonstruowane przez szwedzką firmę Saab. Mogą one działać zarówno jako urządzenia AUV, jak też ROV, a zależnie od konfiguracji wykorzystuje się je do poszukiwania i zwalczania min. Neutralizacji niebezpiecznego znaleziska załogi okrętów dokonać mogą także za pomocą pojazdów Ukwiał i Głuptak, które stworzono dzięki inwencji specjalistów z Politechniki Gdańskiej. Pierwszy służy do podkładania ładunków wybuchowych, drugi sam eksploduje w pobliżu celu. Od niedawna w pojazdy tego typu zostało wyposażonych także kilka trałowców.
Przykładów jest oczywiście więcej, tymczasem jednak warto podkreślić inną rzecz – pojazdy przypisane siłom przeciwminowym są urządzeniami wszechstronnymi. Część huginów na przykład, dzięki oprogramowaniu Pipe Tracking, można wykorzystać do monitorowania podwodnej infrastruktury krytycznej. Marynarka posiada też bezzałogowce nawodne, które pracują na potrzeby Biura Hydrograficznego MW. Pomagają one prowadzić pomiary morskiego dna. Najnowszą konstrukcją jest tutaj pozyskany pod koniec 2021 roku autonomiczny DriX.
Niebawem liczba bezzałogowców w polskich siłach morskich jeszcze wzrośnie – choćby dlatego, że do linii wejdą trzy nowe kormorany II. Nie tylko jednak z tego powodu. Marynarka przymierza się do pozyskania gavii, które nie będą przypisane bezpośrednio wspomnianym niszczycielom min. Łącznie liczba tego typu urządzeń ma sięgnąć kilkunastu. W Gdyni powstało nawet drugie na świecie centrum serwisowe pojazdów produkowanych przez Teledyne.
Polska marynarka posiada pojazdy Double Eagle Mk III (na pokładzie prototypowego Kormorana) skonstruowane przez szwedzką firmę Saab.
Na tym oczywiście nie koniec. Jak informuje Inspektorat MW, marynarka w ramach programu operacyjnego „Zwalczanie zagrożeń na morzu 2013–2022/2030” kontynuuje prace nad pozyskaniem kilku bezzałogowych systemów. Wśród nich znalazł się nawodny pojazd do niszczenia min (Kijanka) oraz zautomatyzowany system ochrony portów i wód terytorialnych, w którego skład mają wchodzić m.in. pływające drony i elektroniczne urządzenia nadzorcze (Ostryga). Do tego dochodzą bezzałogowe statki powietrzne BSP (Albatros 2), niewykluczone wreszcie, że na potrzeby polskiej marynarki pozyskane zostaną drony zarówno krótkiego, średniego, jak i dalekiego zasięgu. Pierwsze z nich ze względu na zdolność pionowego startu operować mogą choćby z pokładu okrętu. „W kwestii wykorzystania systemów bojowych w ocenie MW nie zastąpią one posiadanego uzbrojenia w postaci rakiet czy torped na okrętach i statkach powietrznych, niemniej jednak analizowane są ich możliwości”, przyznają przedstawiciele Inspektoratu MW. Bojowe drony mogłyby na przykład zostać wykorzystane jako tzw. efektor dla systemu Ostryga. Innymi słowy: pojazd taki byłby wysyłany do jednostek namierzonych przez systemy elektronicznego dozoru.
Spojrzenie w przyszłość
Na razie nie wiadomo, czy wszystkie wspomniane projekty zostaną zrealizowane, a jeśli tak – kiedy dokładnie to nastąpi. Polska marynarka stara się jednak wpisać w obserwowane na świecie trendy. A pomaga w tym udział w licznych międzynarodowych inicjatywach i projektach realizowanych zarówno pod egidą NATO, jak i EDA. – Tak czy inaczej, bezzałogowych systemów będzie przybywać. Stanowią one dobrą odpowiedź na wyzwania naszych czasów, w tym na niedobory kadrowe, z którymi przecież zmagają się armie całego świata, ale co ważniejsze – posyłając je do realizacji określonych zadań, w mniejszym stopniu narażamy życie swoich żołnierzy czy marynarzy – uważa kmdr por. Dziugan.
Oczywiście coraz większa automatyzacja rodzi liczne pytania i wątpliwości natury etycznej. Warto się na przykład zastanowić, na jak wiele pozwolić pojazdom, które w nieodległej przyszłości szeroko będą korzystały ze sztucznej inteligencji. Czy urządzenie na przykład zupełnie samodzielnie może decydować o podłożeniu czy odpaleniu ładunku wybuchowego?
Tak czy inaczej, postęp w dziedzinie bezzałogowców wydaje się nie do zatrzymania. Przyszłość należy do dronów.
autor zdjęć: 8 FOW
komentarze