W ciągu najbliższych dekad Bliski Wschód będzie dostarczał wielu wyzwań dotyczących bezpieczeństwa. Liczba ludności w tym regionie zwiększyła się w ostatnich 50 latach niemal dziesięciokrotnie. Tak ogromny przyrost naturalny przy autorytarnej władzy i słabej gospodarce jest żyzną glebą dla wielu konfliktów – mówi politolog dr Łukasz Fyderek w rozmowie z „Polską Zbrojną”.
N a czym polega plan pokojowy dla Bliskiego Wschodu według prezydenta Donalda Trumpa? Dużą rolę przypisuje on Arabii Saudyjskiej, która z jednej strony ma blokować Iran, a z drugiej po cichu wspierać Izrael.
Łukasz Fyderek: Celem tego planu nie jest rozwiązanie problemu palestyńskiego, lecz zbudowanie sojuszu Arabii Saudyjskiej i Izraela, dwóch regionalnych filarów bliskowschodniej polityki Donalda Trumpa. Problem w tym, że ze względu na konflikt izraelsko-palestyński kraje te ze sobą nie rozmawiają. Prawdopodobnie oferta będzie bardziej korzystna dla Palestyńczyków niż dla Izraelczyków, o czym świadczy to, że jej szczegóły poznamy dopiero po wyborach w Izraelu. Szanse na zażegnanie konfliktu są jednak niewielkie, gdyż jak wskazują badania opinii publicznej, Izraelczycy nie uważają, aby problem palestyński wymagał pilnej interwencji. Nie udało się go rozwiązać poprzednim administracjom amerykańskim, które wykazywały się daleko większymi kompetencjami niż ta obecna. Mówiąc o kompetencjach, zauważmy, że Stany Zjednoczone nie mają ambasadorów w sześciu krajach na Bliskim Wschodzie, nieobsadzone jest także stanowisko asystenta sekretarza stanu ds. bliskowschodnich.
Czy sojusz między Izraelem a sunnicką monarchią ma szanse się utrzymać?
Nieoficjalne kontakty między saudyjskimi a izraelskimi elitami były i są utrzymywane. Rzadko jednak spotykają się one w blasku fleszy, na wspólnej konferencji, jak miało to miejsce w Warszawie. Elity arabskie związane z panującymi dworami dostrzegają wiele zalet ewentualnej współpracy z Izraelem, na przykład otwarcie na nowe technologie albo wspólne sprzeciwianie się Iranowi, postrzeganemu jako strategiczne zagrożenie. Arabska ulica natomiast jest jednoznacznie antyizraelska. Przez ostatnich 60 lat społeczeństwo było wychowywane w przekonaniu, że Izrael nie tylko zabrał ziemię Palestyńczykom, lecz także zajął Al-Quds, czyli Jerozolimę, święte miasto muzułmanów. Gdyby zapytać mieszkańców Arabii Saudyjskiej czy Egiptu, kto jest ich największym wrogiem w regionie, odpowiedzą – Izrael. Choć Amerykanie próbują przekonać państwa arabskie, że największym zagrożeniem jest Iran, przeciwko któremu zgodnie występują Arabia i Izrael, a który prezentuje się jako obrońca Palestyńczyków. Dzięki takiej polityce, chociaż nie jest przecież krajem arabskim, potrafi zyskać sympatię części mieszkańców tych państw.
Arabskie elity zaakceptują plan pokojowy wbrew swoim wyborcom?
Jeśli propozycje zostaną uznane za mało korzystne dla Palestyńczyków, elity monarchii arabskich nie odważą się ich poprzeć, niezależnie od tego, jak dobrze się rozumieją z Donaldem Trumpem czy jak dobrze im się rozmawiało na warszawskiej konferencji z premierem Beniaminem Netanjahu.
Na Bliskim Wschodzie toczy się też cicha zimna wojna między Arabią Saudyjską a Turcją o serca i umysły muzułmanów. W pokojowym procesie bliskowschodnim Ankara popiera Palestyńczyków, nie kryje też ambicji, aby odgrywać rolę lidera muzułmanów. Może wygrać tę rywalizację?
Erdoğan jest charyzmatycznym przywódcą, który twierdzi, że turecki model polityczny powinien być powielany. Ankara łączy sunnicki modernizm z elementami konserwatyzmu muzułmańskiego. Turcy dowodzą, że można być państwem muzułmańskim, dość demokratycznym i pluralistycznym. Turecki islam z pewną dozą zachodniej demokracji stanowi natomiast zagrożenie dla saudyjskiej monarchii absolutnej. Rijad tak samo odbiera także Bractwo Muzułmańskie, które proponuje wprowadzenie elementów demokracji, ale zgodnie z szariatem, co dla wielu mieszkańców państw arabskich może być atrakcyjnym rozwiązaniem. Ta rozgrywka trwa.
Jak układają się dziś sojusze na Bliskim Wschodzie?
Istnieją trzy sojusze wokół najpotężniejszych państw w regionie. Pierwszy jest skoncentrowany wokół Arabii Saudyjskiej. Saudów popierają Egipt, najludniejsze państwo arabskie, Emiraty Arabskie i Bahrajn. Kraje te mają także dobre relacje z Jordanią, Kuwejtem czy Omanem. Drugi sojusz zbudowany został wokół Iranu wspieranego przez jego szyickich popleczników. Często są to ruchy niepaństwowe, np. libański Hezbollach, reżim Baszszara al-Asada, kontrolujący dużą część Syrii, oraz wpływowe grupy irackie, np. ugrupowanie paramilitarne Haszed al-Szabi czy wywodzące się z szyickiej organizacji Badr. Trzecim graczem jest Turcja, pozostająca w polityczno-religijnym sojuszu z Katarczykami. Oba te kraje wspierają działające w różnych krajach regionu Bractwo Muzułmańskie. Na boku pozostaje Izrael, który ze względu na siły zbrojne może mieć status mocarstwa, ale znajduje się poza sojuszami, bo albo nie utrzymuje stosunków z państwami regionu, albo jest izolowany.
Czy na Bliskim Wschodzie nie dochodzi również do odwracania sojuszy? Na przykład Izrael rywalizuje z Iranem, a Rosja, uważana za sojusznika Iranu, współpracuje z Izraelem.
Klasyczne odwracanie sojuszy polega na zwrocie o 180 stopni, a to nie ma miejsca na Bliskim Wschodzie. Możemy natomiast mówić o sojuszach w relacji trójkąta, gdzie mamy bieguny saudyjski, turecki i irański. Poparcie zależy od zagadnienia. W pewnych sprawach Rosja czy Chiny porozumiewają się z Iranem, w innych będą ten kraj blokować. Żyjemy w świecie coraz bardziej współzależnym, w którym polityka jest prowadzona wielopasmowo. Wielcy gracze nie postępują zerojedynkowo, w jednej kwestii są za, w innej – przeciw. Dotyczy to szczególnie tych spoza regionu, głównie Rosji, Chin i Unii Europejskiej. Mają oni swoje interesy na Bliskim Wschodzie i starają się nie wiązać z jedną opcją. Wyjątkiem od tej reguły jest zero-jedynkowa polityka Donalda Trumpa.
Jak układają się sojusze Rosji, która dzięki wojnie w Syrii wróciła na Bliski Wschód?
Wojna w Syrii jest centralnym konfliktem na Bliskim Wschodzie. W tym kraju silnie nakładają się interesy Rosji i Iranu. Jeszcze przed swoją interwencją Moskwa zainwestowała tam ponad 20 mld dolarów. Oba kraje popierają prezydenta Al-Asada, dla obu jest to najważniejszy sojusznik w świecie arabskim. Wcześniej Moskwa i Teheran rywalizowały na rynku sprzedaży surowców, gdzie ich interesy były sprzeczne, bo oba kraje sprzedają ropę i gaz. Konflikt syryjski je zbliżył. Jednak w tej relacji słabszy sojusznik – Iran – uzyskuje znacznie mniej korzyści niż Rosja.
Do Rosji zbliżyła się także Turcja.
Interesy turecko-rosyjskie są zbieżne w niemal wszystkich obszarach, oprócz tych dotyczących Syrii i międzynarodowego bezpieczeństwa. Turcja jest konsumentem ropy i gazu, które sprzedaje Rosja. Ankara dostarcza Moskwie różne usługi i produkty, np. budowlane. Natomiast w syryjskiej wojnie kraje te stoją na dwóch biegunach: Turcja od początku wspierała syryjskich powstańców, Rosja stanęła po stronie prezydenta Al-Asada.
Jak na sytuację w regionie wpływa decyzja Trumpa o znacznym zmniejszeniu amerykańskich wojsk w Syrii?
Ta decyzja jest kontynuacją amerykańskiej polityki dalszej redukcji zaangażowania na Bliskim Wschodzie. USA nie chcą brać odpowiedzialności za kolejny region, a Syria jest dla Ameryki drugorzędnym krajem. W ostatnich latach Stany Zjednoczone zainwestowały w obecność w tym regionie ponad 7 bln dolarów. Wielu analityków wskazuje zatem, że Waszyngton powinien ograniczać zaangażowanie. Wycofanie się USA z Syrii otwiera jednak drogę do wzmocnienia się Iranu, co jest sprzeczne z irańską polityką Donalda Trumpa. Mocny Teheran ogranicza działania sojuszników Ameryki w regionie.
Czy w Kurdystanie, który Pan ostatnio odwiedził, panuje opinia, że Waszyngton porzucił swoich bliskowschodnich sojuszników, w tym Kurdów?
Zależy, o których Kurdach mówimy. Ci z Syrii uważają, że największym zagrożeniem jest dla nich Turcja. Oni będą chcieli szybko porozumieć się z reżimem w Damaszku, wesprzeć Iran i prezydenta Al-Asada przeciwko jakiejkolwiek interwencji tureckiej. Przeciwną opinię mają Kurdowie iraccy. Polityka głównego ugrupowania Autonomicznego Regionu Kurdystanu Irackiego – Kurdyjskiej Partii Demokratycznej – jest dość bliska polityce Turcji, która jest tam największym inwestorem. Druga partia, Patriotyczna Unia Kurdystanu, jest znacznie bliższa Iranowi. W obu ugrupowaniach są Kurdowie, którzy domagają się suwerenności, ale nie znajdują aprobaty żadnego z sąsiadów. Tak Turcja, jak i Iran dokładają starań, aby Kurdowie pozostali podzieleni politycznie.
Niedawno następca saudyjskiego tronu książę Muhammad ibn Salman odwiedził Islamabad. Obiecał wielomiliardowe inwestycje w pakistańską gospodarkę. Czy w sporze z Indiami o Kaszmir Pakistan może liczyć na wsparcie Saudów?
Sojusznikami strategicznymi Pakistanu są Chiny oraz Arabia Saudyjska. Indie mogą liczyć na wsparcie Rosji. USA starają się utrzymać politykę równego dystansu wobec Pakistanu i Indii. Kluczowa jest relacja saudyjsko-pakistańska. Kraje te oddziela Iran, którego niepokoi taki sojusz. Saudyjskie elity są przekonane, że gdyby Arabia Saudyjska była zagrożona, Pakistańczycy przyszliby jej z pomocą. Panuje też przekonanie, że Islamabad nie zawaha się wówczas użyć wszystkich dostępnych środków, a przecież to jest mocarstwo atomowe. Argumentem o wielkiej sile będzie w tym wypadku obrona świętych miejsc islamu i niedopuszczenie do tego, aby zbliżyli się do nich szyici.
Na 55. Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa szef irańskiej dyplomacji Mohammad Dżawad Zarif stwierdził, że ryzyko wojny z Izraelem jest duże. Przed atakiem Iranu na Izrael ostrzegał wiceprezydent USA Mike Pence.
Jak wyglądałaby taka wojna?
Iran i Izrael nie mają granicy lądowej. Dzieli je 1,5 tys. km. Możliwy jest natomiast izraelski atak lotniczy na Iran. Jest to trudne ze względu na dystans dzielący te kraje oraz konieczność udostępnienia przestrzeni powietrznej przez Arabię, Jordanię, Irak czy Syrię, w której mocno zaangażowani są Rosjanie, a im taki atak by się nie spodobał. Co mógłby on przynieść? Zniszczenia wywołałyby wielką mobilizację tamtejszego społeczeństwa. Teheran nie byłby w stanie odpowiedzieć podobnym atakiem, gdyż jego lotnictwo jest przestarzałe. Dlatego rozbudowuje program rakietowy. Gdyby Izrael zaatakował, wykorzystując swoją przewagę technologiczną, w odpowiedzi Teheran mógłby przeprowadzić atak saturacyjny na izraelskie systemy antyrakietowe. Polega on na jednorazowym wysłaniu dużej liczby rakiet – część zostaje zestrzelona, ale część dociera do celu. Gdyby taki atak został przeprowadzony z terytorium nie tylko Iranu, lecz także Syrii i południowego Libanu, gdzie prawdopodobnie są składy irańskich rakiet, szanse na ich zniszczenie, gdy już zostaną wystrzelone, drastycznie maleją.
Czy Iran faktycznie stanowi zagrożenie dla USA i Izraela?
Dla Izraela – na pewno, dla USA – nie, bo nie dysponuje technologią rakiet balistycznych o zasięgu międzykontynentalnym. Szybko nie rozwinie takich zdolności.
Jak zaostrzenie sankcji przez USA wpływa na Iran?
Sankcje mają duży wpływ na irańską gospodarkę. Kontakty handlowe z Teheranem ograniczają firmy zagraniczne, w tym także rosyjskie. Dla Iranu kluczowa jest obecność na jego rynku Chin, które jednak także redukują swoje zaangażowanie. Wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej ds. zagranicznych uważa natomiast, że Unii sankcje nie dotyczą. Firmy jednak czekają, bo nie chcą narażać się Stanom Zjednoczonym. Skutkiem sankcji jest także mobilizacja Irańczyków wobec zewnętrznego zagrożenia. Nawet ci, którzy nie popierają władzy, nie będą się buntować, kiedy wróg stoi u bram.
Czy w tym kraju do głosu dojdą twardogłowi?
Takiego scenariusza nie można wykluczyć, a miałby on poważne konsekwencje dla Bliskiego Wschodu, niekoniecznie zgodne z interesem Stanów Zjednoczonych. Grupa reformistów straci argumenty, że ich polityka jest skuteczna. Twardogłowi stwierdzą, że polityka uległości się nie sprawdziła. Gdyby doszło do odsunięcia od władzy ekipy Hasana Rouhaniego, jest duże prawdopodobieństwo, że zostanie odmrożony program nuklearny, a tym samym pojawi się pretekst do ataku izraelskiego albo izraelsko-arabskiego. Amerykańskie uderzenie jest mniej prawdopodobne, choć nie można go wykluczyć.
Co jest kluczem do pokoju na Bliskim Wschodzie?
Nie ma takiego klucza. Bliski Wschód w ciągu najbliższych dekad będzie dostarczał wielu wyzwań dotyczących bezpieczeństwa – zarówno Europie, jak i w ogóle całemu światu. Mówimy o regionie, którego liczba ludności zwiększyła się w ciągu ostatniego półwiecza niemal dziesięciokrotnie. Tak ogromny przyrost naturalny przy sztywnych strukturach autorytarnej władzy i słabej gospodarce jest żyzną glebą dla wielu konfliktów. Jeśli toczą się one wewnątrz krajów, wybuchają jako rewolucje, jak Arabska Wiosna czy protesty trwające od tygodni w Algierii i Sudanie – w tych dwóch krajach arabskich Afryki Północnej mieszkańcy protestują przeciwko dyktatorom sprawującym władzę. Młodym ludziom nie wystarcza stabilizacja, jaką zapewnia obecna władza. Część protestów przekształca się w wojny domowe, które szybko zostają umiędzynarodowione. W Libii, Syrii czy Jemenie wybuchły konflikty, które wykorzystali sąsiedzi, aby toczyć swoje wojny pośrednie. Dziś rzadko dochodzi do tradycyjnej konfrontacji między państwami. Częściej w konfliktach wewnętrznych ścierają się między sobą państwo, milicje, ruchy niepodległościowe, organizacje terrorystyczne. Największym dylematem Bliskiego Wschodu jest brak modelu politycznego do naśladowania w państwach arabskich, który połączyłby demokrację z islamem, eliminując korupcję i zapewniając wzrost gospodarczy.
autor zdjęć: Michał Zieliński
komentarze