To była jedna z największych mistyfikacji w historii II wojny światowej. Brytyjscy agenci przebrali ciało bezdomnego w oficerski mundur, wyposażyli je w teczkę ze spreparowanymi dokumentami i podrzucili Niemcom. A wszystko po to, by zasugerować im fałszywe miejsce desantu, do którego alianci przygotowywali się w południowej Europie.
30 kwietnia 1943 roku. O świcie Jose Antonio Rey Maria, rybak z hiszpańskiej wioski Punta Umbria, zepchnął na ocean łódź i wyruszył, by zebrać rozstawione poprzedniego dnia sieci. O 9.30 dostrzegł dryfujące nieopodal brzegu ciało. Zahaczył je wiosłem i podholował do plaży. Tam odwrócił topielca na plecy. U jego stóp leżał mężczyzna w brytyjskim mundurze. Do paska miał przypiętą teczkę. Ciało zaczęło już gnić i puchnąć, wokół unosił się duszący fetor. Wstrząśnięty Jose pobiegł na posterunek policji. W ten sposób uruchomił lawinę zdarzeń, które zmieniły bieg II wojny światowej.
Podbrzusze ze skazą
„Tylko kompletny idiota nie domyśli się, że chodzi o Sycylię” – westchnął Winston Churchill pochylając się nad mapą, która przedstawiała Morze Śródziemne z przyległościami. Wczesną wiosną 1943 roku losy wojny w północnej Afryce wydawały się już przesądzone. Siły włoskie i niemieckie broniły się jeszcze w Tunezji, ale było widać, że opór nie potrwa długo. Alianci powoli sposobili się do uderzenia w „miękkie podbrzusze Europy”, zaś wysadzenie desantu na największej wyspie Włoch ze względów logistycznych wydawało się jedynym możliwym rozwiązaniem. Zdawali sobie z tego sprawę nie tylko Brytyjczycy i Amerykanie, ale też Hitler. I to był właśnie problem. Czy istnieje sposób, by osłabić jego czujność? Zahamować przygotowania do odparcia alianckiego ataku?
Na pomysł, jak to zrobić wpadli wojskowi ze specjalnej komórki wywiadu ulokowanej w strukturach brytyjskiej Admiralicji. Był to jednak projekt tak szalony, że – jak wspominał po latach szef owej komórki kmdr por. Ewen Montagu – daleko większym wyzwaniem niż wyprowadzenie w pole Niemców, okazało się przekonanie alianckiego dowództwa do jego realizacji. Ludzie komandora zamierzali wmówić nieprzyjacielowi, że wbrew logice, do desantu dojdzie nie na Sycylii, lecz na sąsiedniej Sardynii oraz w Grecji. A pomóc w przekonaniu nieprzyjaciela miał młody major Królewskiej Piechoty Morskiej – William Martin. Tyle że człowiek ten nie żył. A ściślej rzecz ujmując: on nigdy nie istniał.
Bohater bezdomny
W skrócie: Montagu chciał zdobyć ciało mężczyzny, przebrać je w mundur brytyjskiego oficera, wyposażyć w dokumenty, które zawierałyby odpowiednio spreparowane informacje o miejscu desantu, a potem podrzucić je Niemcom. Operacja otrzymała kryptonim „Mincemeat”, czyli „Mielonka”. Oficer wybrał go z listy, która obowiązywała w brytyjskiej armii. Jak sam tłumaczył – w przypływie czarnego humoru.
Wkrótce też wraz z podwładnymi ustalił, że zwłoki należy wrzucić do Atlantyku w pobliżu hiszpańskiego miasta Huelva. W jego zamyśle, nieboszczyk miał zagrać rolę tajnego posłańca, który zmierzał do wojsk stacjonujących w Afryce i zginął, gdy samolot spadł do oceanu. Maszyna z emisariuszem nie mogła lecieć nad lądem, ponieważ zabraniały tego brytyjskie procedury. Miejsce „wodowania” zwłok też nie było przypadkowe. – Wiedzieliśmy, że na tym terenie działa bardzo aktywny niemiecki agent, który ma doskonałe kontakty między innymi z hiszpańskimi urzędnikami – wyjaśniał Montagu. – Gdyby ciało zostało wyrzucone na brzeg w okolicach Huelvy, prawdopodobieństwo, że otrzyma on wszelkie znalezione przy zwłokach dokumenty czy przedstawiające jakąś wartość przedmioty, byłoby bardzo duże – dodawał.
Na początek jednak należało znaleźć odpowiednie zwłoki. Tutaj Montagu nie zdradził zbyt wielu szczegółów. Ale wiadomo, że poszukiwania były niezwykle trudne. W końcu jednak udało się trafić na ciało mężczyzny, który zmarł na zapalenie płuc wywołane wychłodzeniem organizmu. – Ujmując kwestię czysto technicznie, z punktu widzenia patologii, odpowiadał on doskonale naszym celom – podkreślał. – Zapalenie płuc mogło się okazać przydatne, gdyż zwykle przy tej chorobie w płucach zbiera się płyn, podobnie jak u człowieka, który dryfuje na powierzchni wzburzonego morza – tłumaczył. Montagu nigdy nie zdradził kim był zmarły. Jak wyjaśniał – na wyraźną prośbę jego rodziny. Dopiero kilka lat temu tożsamość fałszywego oficera wyjawił badający kulisy operacji historyk z Kanady, Denis Smyth. Ustalił on, że ciało należało do Glyndwra Michaela, 34-letniego włóczęgi z Walii. W listopadzie 1942 roku ów chory psychicznie mężczyzna w jednej z londyńskich piwnic miał zjeść trutkę na szczury. Zatrucie zakończyło się zapaleniem płuc.
Martwy Michael miał dostać zupełnie nowe życie.
Narzeczona dla topielca
Zanim to jednak nastąpiło, grupa Montagu zabrała się za sporządzanie materiałów, które powinny były przekonać Niemców. Należało przygotować taki dokument, który uzasadniałby wysłanie go nie z oficjalną korespondencją, ale przez specjalnego posłańca. Montagu wymyślił, że będzie to na poły prywatny list gen. Archibalda Nye, zastępcy szefa Sztabu Imperialnego do gen. Harolda Alexandra, dowódcy brytyjskiej armii w Tunisie. – Sir Archibald Nye wspaniale sprostał stojącemu przed nim wyzwaniu i stworzył prawdziwie imponujące dzieło – podkreślał Montagu. W liście znalazła się informacja o dwóch planowanych desantach. A na wypadek, gdyby Niemcom obił się o uszy prawdziwy kryptonim sycylijskiej operacji, czyli „Husky”, Nye taką właśnie nazwę przypisał lądowaniu w Grecji. Oprócz tego dokumentu, posłaniec wiózł kilka mniej istotnych broszur oraz listów. W jednym z nich został nawet przedstawiony jako młody obiecujący oficer, specjalista od desantu, który pomoże w realizacji planowanych operacji.
Operacja Husky - Inwazja na Sycylie
Był to jednak zaledwie wstęp do zakrojonej na szeroką skalę mistyfikacji. Aby podnieść jej wiarygodność, brytyjscy eksperci musieli w drobiazgowy sposób zbudować tożsamość topielca. Tutaj znaczenie miał każdy szczegół. Martin otrzymał stopień majora, ponieważ wyższy kłóciłby się z jego młodym wiekiem, zaś niższy z zaufaniem, jakim go obdarzono. Mundur dla niego został uszyty na miarę, ale potem przez kilka tygodni był noszony przez Montagu, żeby się odpowiednio zużył. Trup miał przy sobie duplikat służbowej legitymacji z informacją, że oryginał zgubił. Pewien problem stanowiła fotografia – ciało trudno sfotografować tak, by wyglądało jak żywy człowiek. Na szczęście udało się znaleźć mężczyznę, który łudząco Martina przypominał, co więcej zgodził się pozować do zdjęcia nie dopytując o szczegóły. Do tego major miał w kieszeni kilka pisanych damską ręką listów miłosnych, zdjęcie rzekomej narzeczonej o imieniu Pam (w tę rolę wcieliła się sekretarka z biura wywiadu), napisane przez dyrektora jednego z banków wezwanie do spłaty długu, a nawet odcinki biletów do londyńskiego teatru. Nazwisko posłańca również nie zostało do końca zmyślone. Gdyby Niemcy jakimś cudem dotarli do listy żołnierzy służących w Królewskiej Piechocie Morskiej, znaleźliby kilku Martinów.
Tak przygotowanego majora należało już tylko dostarczyć do wybrzeży Hiszpanii. Brytyjczycy uznali, że ciała nie można wyrzucić z samolotu, gdyż mogłoby to spowodować jego uszkodzenia. Pozostawał okręt, najlepiej podwodny, który mógłby niepostrzeżenie podejść w okolice Huelvy. Ostatecznie to zadanie powierzono załodze HMS „Seraph”. Ciało fałszywego posłańca zostało zapakowane do specjalnego pojemnika i obłożone suchym lodem, po czym 30 kwietnia o świcie „zwodowane” we wskazanym miejscu. I tak oto, by użyć słów Ewena Montagu, mjr Martin wyruszył na wojnę.
Fałszywy port i czołgi z gumy
Informacja o znalezieniu ciała rychło trafiła do hiszpańskich władz, te zaś powiadomiły Brytyjczyków. Mjr Martin został poddany pobieżnie wykonanej sekcji, a potem pochowany na cmentarzu w Huelvie. I wtedy Brytyjczycy wystąpili do Hiszpanów o przesłanie teczki, którą oficer najpewniej miał przy sobie. Hiszpanie rzecz jasna przychylili się do prośby, poinformowali jednak, że zwrot nie nastąpi natychmiast. Teczka bowiem – oczywiście, jakże by inaczej, nie otwierana! – została przesłana do Madrytu. Czy faktycznie przekazali ją na moment w ręce Niemców, z którymi po cichu sympatyzowali? Brytyjczykom pozostawało czekać.
Kiedy wreszcie teczka wróciła do Londynu, specjaliści poddali ją szczegółowej analizie. Szybko okazało się, że koperty, choć nadal zalakowane, w rzeczywistości zostały otwarte, a ich zawartość – jak można się domyślać – sfotografowana. Wskazywały na to między innymi mikroskopijne zagięcia papieru oraz... brak dwóch cieniutkich włosków, które ludzie Montagu umieścili w przesyłce. Ale były też dowody dużo bardziej widoczne – Niemcy przesunęli pierwszą dywizję pancerną z Francji w okolice greckiego miasta Tripolis, z Sycylii na Morze Egejskie wysłali całą grupę R-Bootów, czyli kutrów torpedowych, pokaźną grupę wojsk rozlokowali także na Korsyce. Ich analitycy tak dalece zawierzyli dokumentom przewożonym przez mjr. Martina, że nawet dwa tygodnie po alianckim desancie na Sycylię, który nastąpił 9 lipca 1943 roku byli przekonani, że to uderzenie pozorne, które ma odwrócić ich uwagę od właściwych celów.
Operacja „Mielonka” to nie pierwsza i nie ostatnia mistyfikacja II wojny światowej. Wywiady walczących stron mają na koncie operacje zakrojone na znacznie szerszą skalę. W czasie wojny w Afryce alianci zbudowali na przykład potężną makietę portu w Aleksandrii, odległą od miasta o blisko dwa kilometry. Nocą wygaszali światła w porcie właściwym i zapalali w fałszywym, czym wyprowadzali w pole niemieckich pilotów. Innym razem zamaskowali rozstawione na pustyni czołgi brytyjskiej 8 Armii, nakładając na nie makiety ciężarówek. W ten sposób odwrócili uwagę nieprzyjaciela od planowanego ataku. Jeszcze dalej posunęli się przed desantem w Normandii, kiedy to na brytyjskim wybrzeżu rozlokowali nieistniejącą 150-tysięczną armię. Fałszywe lotniska, gumowe modele czołgów i tysiące pustych namiotów rozstawione dokładnie naprzeciw francuskiego Calais, miały przekonać Niemców, że to właśnie tam dojdzie do otwarcia zachodniego frontu. Jednak gra zainicjowana przez grupę kmdr. por. Montagu była jedyna w swoim rodzaju. W niezwykły sposób połączyła bowiem makabreskę z mistrzowską szaradą. Nie tylko zmieniła losy wojny, ale też w zupełnie nieoczekiwany, pokrętny sposób wykreowała nowego bohatera. Montagu, wspominając bezdomnego Walijczyka, który dzięki inwencji jego podwładnych stał się mjr. Martinem, napisał: „Choć za życia uczynił dla swego kraju niewiele, jednak usługi, jakie oddał po śmierci, znacznie przewyższyły te, które niejeden oddaje podczas wieloletniej służby”.
Podczas pisania tekstu korzystałem ze wspomnień Ewena Montagu pt. „Człowiek, którego nie było” (wydawnictwo Bellona, Warszawa 2006) oraz książek – Bena Macintyre, Oszukać Hitlera: Największy podstęp w dziejach wywiadu, Kraków 2011 i Williama Breuera, Najbardziej pomysłowe fortele w II wojnie światowej, Warszawa 2017.
autor zdjęć: wikipedia
komentarze