18 stycznia 1943 roku podkomendni por. Jana Piwnika „Ponurego” uwalniają z więzienia w Pińsku zatrzymanych żołnierzy AK. Dokładnie rok później oddział ppor. Zenona Batorowicza „Zdzisława” odbija z więzienia w Lidzie kilkadziesiąt osób. Obie akcje perfekcyjnie przeprowadzone stały się legendą w okupowanej Polsce, a o ich przebiegu uczono na wojskowych szkoleniach.
Więzienie w Pińsku (stan obecny).
Uwalnianie więźniów należało do najchętniej wykonywanych akcji przez żołnierzy podziemia. Osoby wyznaczone do tego typu zadań traktowały je bardziej jak sprawę honoru niż rozkaz przełożonych. Tym bardziej, że dawały konspiratorom nadzieję, że w razie ich wpadki koledzy przyjdą na ratunek. Wzorcową akcję tego typu opracował cichociemny por. Jan Piwnik „Ponury” vel „Donat”, którego odział rozbił więzienie w Pińsku (dziś to Białoruś). Zasłużoną sławą cieszyła się także doskonale przygotowana i przeprowadzona akcja w Lidzie (obecnie na Białorusi) z 18 stycznia 1944 roku. Wówczas grupa dowodzona przez ppor. Zenona Batorowicza „Zdzisława”, a złożona z lokalnych konspiratorów oraz partyzantów por. Jana Borysewicza „Krysi”, uwolniła z niemieckiego więzienia ponad 70 osób. Obie akcje stały się przykładami poświęcenia dla ratowania towarzyszy broni. Niestety nie wszyscy aresztowani mieli tyle szczęścia co uwolnieni w Pińsku i Lidzie. Wiele akcji mimo świetnego przygotowania kończyło się porażką. Tym bardziej warto przyjrzeć się wydarzeniom, jakie rozegrały się w Pińsku i Lidzie, by zrozumieć co przesądziło o ich sukcesie.
Obie akcje miały wiele wspólnych cech. Zostały przeprowadzone w miejscowościach z kilkutysięcznym garnizonem niemieckim. A ich celem było odbicie członków podziemia. Zarówno w Pińsku, jak i w Lidzie grupę uderzeniową tworzyło zaledwie kilkanaście osób, tymczasem zwykle tego typu operacje przeprowadzały kilkudziesięcioosobowe oddziały. W obu przypadkach wykorzystano też podstęp, by dostać się na teren więzienia. Ale były również zasadnicze różnice. W Lidzie uderzenie zostało wykonane przez oddział świetnie znający teren. Natomiast w Pińsku dowódca akcji oraz trzon grupy uderzeniowej przybył z Warszawy, a reszta z Brześcia nad Bugiem. Była też jednym z pierwszych tego typu działań polskiego podziemia. Wydarzenia w Lidzie wpisywały się w szereg podobnych operacji wykonywanych w tym czasie. Niemniej jednak obie pokazywały siłę AK na Kresach Wschodnich.
„Wachlarzowcy” z Pińska
Akcja w Pińsku była związana z aresztowaniem w listopadzie 1942 roku dowódcy III odcinka wydzielonej organizacji dywersyjnej „Wachlarz”, cichociemnego kpt. Alfreda Paczkowskiego „Wani” oraz trzech jego podkomendnych. Wśród zatrzymanych znaleźli się: por. Marian Czarnecki „Ryś”, cichociemny por. Mieczysław Eckhardt „Bocian” oraz Piotr Downar „Azor”. Przygotowania do uwolnienia uwięzionych trwały zaledwie kilkanaście dni. Mimo, że informacja o wpadce dotarła do Komendy Głównej AK w połowie grudnia 1942 roku, rozkaz do działania został wydany Piwnikowi dopiero w Sylwestra. Cichociemny otrzymał wolną rękę co do sposobu wydostania ich na wolność.
Początkowo planował wykupienie uwięzionych, na co pobrał kilkadziesiąt tysięcy marek. Jednakże rozpoznanie przeprowadzone na terenie pińskiego więzienia wymusiło odrzucenie tego wariantu. Jedynym wyjściem było działanie dywersyjne. Piwnik wyszkolony do tego typu akcji na kursach w Wielkiej Brytanii opracował plan oparty na podstępie. Jednocześnie zakazał używania broni bez wyraźnej potrzeby. Z obawy o niemiecki odwet na ludności cywilnej, żołnierzom biorącym udział w akcji nie wolno było posługiwać się językiem polskim. Mogli porozumiewać się jedynie po rosyjsku lub niemiecku. „Ponury” liczył, że Niemcy obarczą winą za atak na więzienie działających w okolicy partyzantów sowieckich. Dowódca zaplanował każdy najdrobniejszy szczegół. Zapewnił opiekę medyczną, łączność konspiracyjną, kwatery dla grupy uderzeniowej. Tuż przed akcją zabrał podkomendnym wszelkie dokumenty na wypadek aresztowania. Pomyślał nawet o kolcach do przebijania opon, by powstrzymać ewentualny pościg. Termin uderzenia wyznaczono na 18 stycznia.
Tego dnia, około godziny 17 „Donat” wraz z trzema podkomendnymi podjechał osobowym oplem na policyjnych numerach pod bramę pińskiego więzienia. Jeden z żołnierzy Zygmunt Sulima ps. „SS” przebrany w mundur esesmański rozkazał strażnikowi otwarcie bramy, co ten pospiesznie uczynił. Zgodnie z planem strażnik miał pomóc w otwarciu drugiej bramy, jednak kiedy zaczął stawiać opór został zastrzelony. Na szczęście ponownie zadziałał fortel Sulimy. W tym samym czasie dwie pozostałe grupy pod dowództwem cichociemnych por. Jana Rogowskiego „Czarki” oraz ppor. Michała Fijałki „Kawy”, przy użyciu drabinek sznurowych, pokonały pięciometrowy płot więzienny i przeczesały pomieszczania komendantury. Na miejscu został zastrzelony komendant więzienia oraz jego zastępca. Po kilku minutach od rozpoczęcia akcji grupy dotarły do uwięzionych żołnierzy. Na miejscu okazało się, że jest ich tylko trzech. Cichociemny „Bocian” został zakatowany podczas śledztwa. Z cel wypuszczono także około czterdziestu innych więźniów. Część z nich zbiegła na własną rękę, reszta ociągając się w ucieczce, została pojmana przez przybyłe po kilkunastu minutach oddziały niemieckie.
„Wachlarzowcy” zostali wywiezieni oplem w stronę Janowa Poleskiego. Po drodze przesiedli się do auta ciężarowego ze specjalnie przygotowaną skrytką i tak dotarli do Warszawy. Oddział uderzeniowy mimo przygód na trasie także bez strat dojechał po kilku dniach do stolicy. Niestety mimo zakazu używania języka polskiego Niemcy na dali się nabrać, że za rozbiciem więzienia stał oddział partyzantki sowieckiej. W odwecie, 22 stycznia w Janowie Poleskim, zamordowano trzydziestu mieszkańców Pińska. Sama akcja została bardzo wysoko oceniona przez dowództwo AK. Piwnik i Rogowski otrzymali Ordery Wojenne Virtuti Militari V klasy, a reszta uczestników Krzyże Walecznych oraz awanse. Plan uderzenia został wpisany jako wzorcowy w zakres szkolenia akowskich dywersantów. Co ciekawe wykorzystywany był nawet na kursach alianckich.
Szkic więzienia w Pińsku (ze zbiorów Kwatery mjr. „Ponurego” w Janowicach).
Siedemdziesięciu z Lidy
W więzieniu w Lidzie (obecnie na Białorusi) liczba akowców była kilkukrotnie wyższa niż w Pińsku. Od września 1943 roku w wyniku kilku wsyp Niemcy osadzili tam ponad siedemdziesięciu członków podziemia. Także tutaj planowano wykupienie części osób. Niestety bez rezultatu. Dlatego zdecydowano się na wykonanie akcji dywersyjnej. Pierwsze próby podjęto jesienią 1943 roku, jednak oddział wyznaczony do realizacji zadania był dwukrotnie odwoływany. Wkrótce dowództwo okręgu doszło do wniosku, że akcja zbrojna w mieście, w którym stacjonuje około dziesięć tysięcy Niemców i żołnierzy różnego rodzaju formacji kolaboracyjnych, nie ma racji bytu. Jedynym wyjściem było dostanie się podstępem na teren więzienia. Dużym ułatwieniem okazało się nawiązanie współpracy z jednym z polskich pracowników więzienia, który przekazywał grypsy, a w końcu zgodził się pomóc w uwolnieniu akowców. Niestety Niemcy, zapewne coś przeczuwając, wycofali polskich strażników, wprowadzając na ich miejsce Ukraińców i Białorusinów. I z tym problemem sobie poradzono. Udało się namówić do współpracy jednego z Białorusinów, który przejął zadania polskiego strażnika.
Kolejne podejście zostało zaplanowane na noc z 17 na 18 stycznia 1944 roku. Na dowódcę akcji wyznaczono ppor. Zenona Batorowicza „Zdzisława”, adiutanta komendanta Okręgu Nowogródek AK. Podlegało mu dziesięciu żołnierzy, w tym trzech z konspiracji lidzkiej, a siedmiu pod dowództwem sierż. Alfreda Fryesa „Bza” z II batalionu 77 pułku piechoty AK por. Jana Borysewicza „Krysi”. Plan zakładał, że wieczorem do więzienia zostanie dostarczona wódka oraz piwo jako łapówka za przekazanie paczki jednemu z więźniów. Tyle, że napoje doprawiono środkiem nasennym. Liczono, że strażnicy szybko uporają się z prezentem, zapadając w głęboki sen. Około godziny 23 przy bramie więziennej miała się pojawić grupa uderzeniowa przebrana w mundury żandarmerii niemieckiej oraz policji białoruskiej. Zadaniem współpracującego z podziemiem białoruskiego strażnika było wpuszczenie akowców do środka. Następnie, za pomocą dorobionych kluczy, mieli uwolnić więźniów zgodnie z wcześniej przygotowaną listą. Plan zakładał także likwidację zastępcy komendanta więzienia znanego ze szczególnego sadyzmu wobec osadzonych.
Wyciąg z rozkazu odznaczeniowego Piwnika za akcję w Pińsku (ze zbiorów Kwatery mjr. „Ponurego” w Janowicach).
Na miejscu okazało się, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Białorusin wpuścił ich wprawdzie na teren więzienia, jednak środki nasenne nie zadziałały i cała załoga była na nogach. Mimo wszystko udało się sterroryzować i rozbroić wszystkich strażników. Kilku żołnierzy zajęło się uwalnianiem więźniów, reszta pilnowała załogi, wśród której próbował ukryć się zastępca komendanta. Zgodnie z rozkazem został zabity. Przebito go bagnetem, aby strzałem nie wywołać alarmu. W sumie z lidzkiego więzienia uwolniono około siedemdziesiąt osób. Przy czym nie otwierano cel, w których siedzieli kryminaliści. Więźniowie zostali ustawieni w kolumnę i już po północy, pod obstawą akowców w niemieckich mundurach, cała grupa opuściła więzienie. Po drodze został zastrzelony niemiecki oficer, który próbował ich zatrzymać. Dalsza trasa była już spokojniejsza. Za miastem po kilku godzinach przejął ich pluton z IV batalionu 77 pp AK dowodzonego przez ppor. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”. Część uwolnionych wstąpiła do partyzantki, reszta została rozdzielona po konspiracyjnych kwaterach.
Za brawurowo przeprowadzoną akcję Ordery Wojenne Virtuti Militari V klasy i awanse otrzymali „Bez” oraz kpr. Tadeusz Bieńkowicz „Rączy”. Reszta uczestników została nagrodzona Krzyżami Walecznych i awansami.
Jak pokazały obie opisane akcje, oprócz odpowiedniego przygotowania, rozpoznania terenu oraz dobrania sprawdzonych ludzi, bardzo ważne było zachowanie zimnej krwi w razie załamania się pierwotnego planu. Niezwykle istotna była rola dowódcy, którego musiała cechować umiejętność szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych. Na szczęście obaj dowódcy posiadali odpowiednie predyspozycje do kierowania zespołem bojowym, tak samo jak urodzonymi dywersantami okazali się ich podkomendni. W tym kontekście warto zastanowić się nad słowami „Krysi”, który po przeniesieniu „Ponurego” wiosną 1944 roku na Nowogródczyznę stwierdził, że w końcu spotkał człowieka, z którym się całkowicie zgadza. Coś w tym musiało być, skoro obaj oficerowie uważani są za najlepszych dowódców partyzanckich Armii Krajowej.
autor zdjęć: Lech Królikowski/ East News
komentarze