Na pokładzie wojskowej CASY przewieźli już blisko 60 pacjentów, niektórych w stanie krytycznym. Wśród chorych byli komandosi, piloci, funkcjonariusze wywiadu. Najczęściej latają do Ramstein, ale kilka razy byli też w Kosowie, Francji, Hiszpanii. – Już parę godzin od wezwania lekarze są gotowi do lotu – mówi mjr dr Zbigniew Macioł, szef Zespołu Ewakuacji Medycznej.
Czym jest Zespół Ewakuacji Medycznej?
Mjr dr n. med. Zbigniew Macioł: Tworzymy jedyny w Siłach Zbrojnych zespół gotowy do ewakuacji medycznej pacjentów drogą lotniczą. Latamy na pokładzie wojskowego samolotu C-295M i bezpośrednio podlegamy szefowi służby zdrowia 8 Bazy Lotnictwa Transportowego. Obecnie w składzie ZEM pracuje dwóch lekarzy: ja i anestezjolog, kpt. dr n. med. Marcin Kura, oraz trzech ratowników medycznych: chor. Piotr Zwaliński, kpr. Ignacy Broźny i kpr. Małgorzata Michoń.
Kto może wezwać ZEM?
Potrzebę ewakuacji z rejonu misji rannego czy chorego żołnierza zgłasza do dowódcy kontyngentu szef służby zdrowia PKW. Potem po kolei w operację angażuje się Dowództwo Operacyjne SZ, Siły Powietrzne i Inspektorat Wojskowej Służby Zdrowia. Ewakuacja podyktowana jest zawsze dobrem chorego. Chodzi o sytuację, gdy poszkodowany żołnierz nie może na przykład skorzystać z fachowej opieki medycznej poza Polską albo ewakuacja jest jedyną szansą na ratowanie jego życia czy zdrowia. Do akcji gotowi jesteśmy w ciągu kilku godzin, ale przyjęło się, że ewakuację przeprowadza się nie szybciej, niż w ciągu doby od zgłoszenia.
Jak długo działa Zespół Ewakuacji Medycznej i iloma pacjentami już się opiekowaliście?
Formalnie zespół powołano w połowie 2010 roku. Stworzenie struktury nie oznaczało jednak, że mogliśmy zacząć pracę. Personel musiał ukończyć wiele kursów medycznych, trochę czasu trzeba było poświęcić także na serwisowanie sprzętu, drugie tyle trwało przygotowanie dokumentów umożliwiających naszą pracę (np. wykazy leków, zasady postępowania z pacjentem itp.). Ostatecznie pracę zaczęliśmy w połowie 2011 roku. Wtedy też przeprowadziliśmy pierwszą i zarazem jedną z najtrudniejszych ewakuacji medycznych. Transportowaliśmy wówczas pacjenta z Kosowa w stanie krytycznym. Przez cały lot istniało niebezpieczeństwo, że chory żołnierz nie przeżyje podróży. Od tego momentu do kraju sprowadziliśmy blisko 60 pacjentów, w tym ośmiu w stanie krytycznym.
To jednak nie wszystko. Poza ewakuacją lotniczą zajmujemy się także zabezpieczeniem medycznym różnych uroczystości. Spędziliśmy już ponad 200 godzin na pokładzie samolotu podczas wizyt VIP-ów, w czasie uroczystości krajowych i zagranicznych, takich jak pokazy Air Show, beatyfikacja Jana Pawła II w Watykanie i wiele innych.
Czy lekarze i ratownicy muszą mieć do takiej pracy specjalne kwalifikacje?
Oczywiście. Moim zdaniem, mam jednych z najlepiej wyszkolonych medyków w kraju. Poza pracą w ZEM, wszyscy szkolimy się w 5 Wojskowym Szpitalu Klinicznym w Krakowie na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym i Oddziale Intensywnej Terapii. Przeszliśmy szereg prestiżowych kursów i szkoleń w Europie i Stanach Zjednoczonych. Trzykrotnie szkoliliśmy się wspólnie z naszym amerykańskimi odpowiednikami z bazy w Ramstein. Braliśmy udział w kursach z zakresu zaawansowanych zabiegów resuscytacyjnych u osób dorosłych i dzieci, rozszerzonej pierwszej pomocy z ratownictwa medycznego w warunkach taktycznych oraz bojowego ratownictwa taktycznego.
Skąd najczęściej transportujecie pacjentów?
Najczęściej latamy po pacjentów do Ramstein. To właśnie tam transportowani są nasi żołnierze z Afganistanu, którzy zostali ranni lub po prostu zachorowali. Poza tym kilka razy lecieliśmy do Kosowa, Francji, Hiszpanii. Ostatnio, mój zastępca, doktor Kura leciał do Afganistanu. Na pokładzie CASY przywiózł do Polski Afgańczyka, który ma być w Polsce leczony.
Dlaczego po żołnierzy latacie do Ramstein, a nie bezpośrednio do Afganistanu?
Nie ma przeciwwskazań, by po poszkodowanych latać od razu do Bagram. Tylko czy to ma sens? My latamy CASĄ, która nie należy do szybkich maszyn. Amerykanie natomiast transportują chorych do Niemiec odrzutowcami C-5 lub C-17, więc jest to rozwiązanie szybsze i bezpieczniejsze dla żołnierzy. A czas transportu jest tu najważniejszy. Chodzi o to, by chory człowiek jak najkrócej przebywał w samolocie. Niektórzy są przecież intubowani i podłączeni do respiratora.
Jacy żołnierze byli waszymi pacjentami?
Mogę powiedzieć tylko, że na pokładzie CASY pod naszą opieką do kraju wrócili żołnierze Wojsk Lądowych, Specjalnych np. z jednostki Grom, Sił Powietrznych, pracownicy wojska, funkcjonariusze wywiadu. Jakie były powody ewakuacji? Do czynienia mieliśmy z całym przekrojem medycyny pola walki, ortopedii, kardiologii, chirurgii, a nawet onkologii.
Z jakiego specjalistycznego sprzętu korzysta zespół?
Do tej pory używaliśmy dwóch zestawów do ewakuacji medycznej Medevac System i dwóch mobilnych zestawów podtrzymujących życie Life Support for Trauma and Transport LSTAT. Ten sprzęt od samego początku budził emocje. Przez kilka lat przechowywany był w magazynach, później na nowo trzeba było go serwisować. Dzisiaj sytuacja też nie jest optymistyczna. Jednemu z zestawów kończy się resurs pod koniec grudnia, drugiemu w kwietniu.
Wiedząc o tym, zamówiliśmy już nowe urządzenia. Będzie to nowoczesny zestaw, swego rodzaju nakładka na nosze, z kardiomonitorem, defibrylatorem, respiratorem i pompą infuzyjną. Takie urządzenie zapewni możliwość ewakuacji na najbliższe sześć lub osiem lat. A co najważniejsze, będzie można go używać w każdym typie samolotu czy śmigłowca. Poza tym mamy już przenośne respiratory, urządzenia do analizy krwi, pomiaru saturacji, komorę do transportu pacjentów z chorobą zakaźną oraz kombinezony ochronne dla członków zespołu.
W jakim składzie ruszacie na misję?
Zwykle ewakuację prowadzi jeden lekarz i dwóch ratowników. To optymalny skład. Jeśli życie pacjenta nie jest zagrożone, czyli gdy jest na przykład po operacji ortopedycznej, to może po niego polecieć dwóch medyków: lekarz i ratownik.
autor zdjęć: arch. mjr Zbigniew Macioł
komentarze