„Dzień dobry, zapraszamy. Czy myślał pan o podjęciu służby w wojsku?” Mł. chor. Robert Kopański nie czeka, aż ktoś podejdzie pierwszy. Wita każdego, kto przekracza próg osiedlowego klubu na warszawskiej Chomiczówce. Na co dzień odbywają się tu zajęcia dla seniorów i dzieci. Dziś – i przez najbliższe tygodnie – to teren powiatowej komisji lekarskiej. Kwalifikacja wojskowa trwa.
Na ścianach plakaty: „Zostań żołnierzem Rzeczypospolitej”, „Nauczymy Cię walczyć”, „Zostań stołecznym terytorialsem”. Na ekranie telewizora bez przerwy przewijają się obrazy z wojskowych szkoleń i ćwiczeń. Największe zainteresowanie wzbudzają u dzieci, które przychodzą tu na ferie w mieście. Z wchodzących na kwalifikację mało kto jednak zatrzymuje się przed telewizorem. Z teczkami dokumentów w rękach idą prosto na spotkanie z komisją.
Pięć pokojów
Jest 8.30. Korytarz pełen młodych mężczyzn. Siedzą w milczeniu na krzesłach, czekając, aż ktoś zaprosi ich do środka. Kwalifikacja obejmuje też kobiety, ale dla nich przewidziano inny termin.
Wezwani wchodzą kolejno do pięciu pokojów. W pierwszym – potwierdzają tożsamość, wypełniają trzy ankiety. W drugim czeka ich rozmowa z psychologiem, a w kolejnym komisja lekarska. W następnym pomieszczeniu kwalifikowani otrzymują orzeczenie o przydzieleniu kategorii wojskowej. – Jak w każdym postępowaniu administracyjnym, uczestnik może nie zgodzić się z orzeczeniem i złożyć odwołanie, które zostanie rozpatrzone przez organ drugiej instancji. Tutaj o tym informujemy – wyjaśnia sekretarz komisji Marek Albiniak.
W ostatnim pomieszczeniu czekają przedstawiciele Wojskowego Centrum Rekrutacji Śródmieście. Tutaj formalności się kończą: nazwisko trafia do ewidencji wojskowej, obok informacji o kategorii, wykształceniu, uprawnieniach. Ci, którzy chcą więcej, mogą od razu zapytać o dobrowolną zasadniczą służbę wojskową, uczelnie wojskowe i możliwości kariery. – Już kilka osób w czasie tegorocznej kwalifikacji zgłosiło się do służby – mówi przedstawicielka WCR-u Śródmieście, ppor. Mirosława Zabrocka. – Ale większym zainteresowaniem cieszą się uczelnie wojskowe. Rozdajemy wizytówki, tłumaczymy, gdzie się zgłosić.
Na koniec – zaświadczenie oznaczające uregulowany stosunek do służby wojskowej. Dla wielu to pierwszy dorosły obowiązek, który właśnie odhaczyli na swojej liście.
Będę mieć to za sobą
Jedni siedzą w milczeniu, wpatrzeni w drzwi gabinetu, większość zabija czas graniem lub oglądaniem filmów na telefonach. Inni nerwowo przekładają dokumenty w teczkach. Jeszcze inni po prostu dopytują: „Co teraz? Gdzie mam iść?”. Ale największy niepokój budzi jedno miejsce – gabinet lekarski.
Kiedy zza drzwi słychać stanowczy głos pielęgniarki: „Proszę rozebrać się do majtek”, kilka głów unosi się w stronę wejścia. Niektórzy uśmiechają się pod nosem, inni udają, że nie słyszeli. Gdyby po drugiej stronie biurka siedzieli mężczyźni, może byłoby im łatwiej. Ale tym razem badanie przeprowadza lekarka w asyście pielęgniarki. Nie trwa to długo. Kandydaci szybko wracają na korytarz – już po wszystkim.
– Jak nastrój przed komisją? – zagaduję jednego z oczekujących. – Nie jest to specjalnie przyjemny obowiązek, ale obowiązek. Dobrze, że będę to już mieć za sobą – odpowiada, nie odrywając wzroku od papierów. Kilku innych robi to samo. Sprawdzają, czy na pewno wszystko zabrali. Każdy dokument może się przydać – wyniki badań, zaświadczenia z poradni specjalistycznych, certyfikaty językowe, informacje o ukończonych kursach. – Co kilka dni okazuje się, że ktoś zapomniał dowodu osobistego. A to sprawdzamy na pierwszym etapie. Wtedy musimy go odesłać, żeby przyszedł jeszcze raz, tym razem z dokumentem tożsamości – mówi Marek Albiniak. A nikt nie chce tracić czasu i przychodzić tu po raz kolejny.
Plany na przyszłość
Niektórzy przychodzą sami, inni z rodzicami, rodzeństwem, znajomymi. Dla wielu to pierwszy poważny kontakt z administracją państwową. – Często są zestresowani – mówi mł. chor. Robert Kopański. Już drugi rok ma okazję towarzyszyć młodym ludziom stającym do kwalifikacji wojskowej. Jego zadaniem jest przedstawienie kandydatom możliwości, jakie oferuje armia. Zagaduje każdego wchodzącego.
W tym momencie otwierają się drzwi. – Pan na kwalifikację? Proszę. Ma pan już jakieś plany na przyszłość? – od razu podchodzi i pyta. Młody chłopak waha się przez chwilę. „Na razie chcę skończyć szkołę, potem studia. Ale nic konkretnego...”. Ma przed sobą jeszcze dwa lata technikum. – Może uczelnia wojskowa? – podsuwa Kopański. – To jedyne studia, gdzie od początku dostaje się uposażenie. Do tego bezpłatne zakwaterowanie, wyżywienie, opiekę medyczną. Fajny start w dorosłość, a potem gwarantowana praca – zachęca. Chłopak bierze ulotkę, przegląda ją pobieżnie. – Myślałem o Wojskowej Akademii Technicznej, ale bardziej jako o uczelni. Służba mnie raczej nie interesuje – wzrusza ramionami. Ma jeszcze czas na decyzję. Wiele osób jest w podobnej sytuacji – jeszcze się zastanawiają, rozważają różne opcje. Ale są i tacy, którzy wiedzą dokładnie, czego chcą.
– Wojsko interesowało mnie od zawsze – zapewnia Damian. Jest pierwszą osobą tego dnia gotową na związanie swojej przyszłości z armią. Jego ojciec jest żołnierzem. Choć – jak podkreśla chłopak – nigdy go nie namawiał na wybranie tej drogi życiowej. Po prostu jego zawód musiał działać synowi na wyobraźnię. Ostateczna decyzja zapadła na początku roku. – Najpierw matura, potem dobrowolna zasadnicza służba wojskowa – mówi Damian. Planuje zacząć od podstawowego, miesięcznego szkolenia już w wakacje.
Kusząca propozycja
Ile jest takich osób jak Damian? – Codziennie trafia się ktoś, kto mówi, że chce się związać z armią – mł. chor. Kopański nie rozwija tematu, bo właśnie wchodzi kolejny kandydat. „Wojsko? Nie, raczej nie”. Ale kiedy Kopański wspomina o obronie terytorialnej, chłopak podnosi głowę z zainteresowaniem. – Nie musi pan nawet czekać do matury. Szkolenie można zrobić w wakacje, a potem to jeden weekend w miesiącu. Strzelanie, nowoczesny sprzęt, można zdobyć uprawnienia – na przykład kierowcy, ratownika medycznego, nurka czy skoczka spadochronowego – zachęca chorąży.
Chłopak nie mówi nic, ale bierze ulotkę. – Rozważasz wstąpienie do wojska? – zagaduję go. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – odpowiada i spogląda na broszurę. – Nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Muszę się dowiedzieć więcej. Jeden weekend w miesiącu... To nie brzmi źle – dodaje. Nie ukrywa, że 1000 zł miesięcznie, jakie otrzymują terytorialsi, to też całkiem kusząca opcja. Dla osiemnastolatka – to konkretne pieniądze. Chowa ulotkę do kieszeni, bo już wzywają go do pierwszego pokoju.
Podobnych rozmów odbywają się tu dziesiątki każdego dnia. Jedni wychodzą z komisji z ulgą, że mają to już za sobą. Inni z nowym pomysłem na przyszłość, nawet jeśli jeszcze nieskrystalizowanym, to mogącym być zalążkiem przyszłych życiowych decyzji. Większość odbiera orzeczenie, zaświadczenie i więcej o wojsku nie myśli. Ale są i tacy, których perspektywa włożenia munduru zaczyna ciekawić dopiero po rozmowie. Czasem ktoś przychodzi bez przekonania, a potem wraca zapisać się do dobrowolnej służby. Takich sytuacji przedstawiciele WCR-u widzieli już dużo.
Zdarzają się też przypadki bardziej zapadające w pamięć. Na przykład Polak, który na kwalifikację przyleciał z Kanady. – To nie był jego rocznik, tak jak większość mieszkających za granicą nie zgłosił się w pierwszym terminie. Ale wybuchła wojna w Ukrainie i uznał, że różnie może być, a on ma obowiązki wobec swojej ojczyzny – opowiada sekretarz komisji. To był dwudziestoparolatek, w Kanadzie studiował prawo. Rozważał, żeby po studiach wrócić do kraju. I wtedy planował wstąpić do WOT-u, choć nigdy wcześniej nie myślał o związaniu się z armią. – Ta wojna zmieniła nastawienie części młodych ludzi. Jednych popchnęła w kierunku sił zbrojnych. Inni obawiają się, że udział w kwalifikacji to potem większe ryzyko wysłania na front – dodaje.
Na korytarzu robi się luźniej, większość z wezwanych na ten dzień ma już kwalifikację za sobą. Chowają dokumenty do plecaków. Dla wielu z nich był to pierwszy i ostatni w życiu kontakt z armią. Część – być może za kilka lat – zdecyduje się jednak na włożenie munduru.
autor zdjęć: megaflopp/Shutterstock, WCR Kalisz
komentarze