Przywracanie poboru, wcielanie kobiet, bardziej liberalne kryteria dla ochotników, wreszcie system benefitów dla tych, którzy zdecydują się na służbę – państwa Zachodu prześcigają się w pomysłach na rozbudowę własnych armii. To efekt rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Uśmiechnięta dziewczyna w wojskowym mundurze na strzelnicy, w koszarach, na tle transportera opancerzonego. Z pozoru nic nadzwyczajnego. Kobiety w siłach zbrojnych to przecież żadna nowość. Ten przypadek jest jednak wyjątkowy, fotografie przedstawiają bowiem księżniczkę Ingrid Aleksandrę. 20-letnia następczyni norweskiego tronu na początku roku wstąpiła do wojska, by odbyć 12-miesięczną służbę. Trafiła do batalionu inżynieryjnego na północy kraju. Dla norweskiej armii to jak zwycięski los na loterii. Księżniczka idąca w kamasze działa na wyobraźnię bardziej niż tysiąc kampanii reklamowych. A kraj potrzebuje rekrutów jak nigdy wcześniej. Władze w Oslo zapowiedziały właśnie, że zwiększają pobór do wojska o ponad 50%. Już niebawem armia co roku będzie szkolić nie dziewięć, jak dotychczas, lecz 13,5 tys. młodych ludzi. Norwegia nie jest wyjątkiem. W obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę państwa NATO prześcigają się w pomysłach na zwiększenie potencjału swoich sił zbrojnych. Także, a może przede wszystkim, tego ludzkiego.
24 lutego 2022 roku był datą graniczną. Czołgi Putina sunące na Kijów stały się jasnym sygnałem, że czas pokojowej dywidendy w Europie dobiegł końca. Pora się zbroić choćby po to, by odstraszyć potencjalnego agresora i uniknąć rozlania się wojny poza granice Ukrainy. Szybko okazało się jednak, że to nie takie proste. Rzecz nie sprowadza się bowiem do zakupu nowej broni i utworzenia kolejnych etatów w armii. W wielu przypadkach to także kwestia uzupełnienia pogłębiających się przez lata luk kadrowych, przede wszystkim zaś szkolenia rezerw, które w razie potrzeby mogłyby wesprzeć na polu bitwy zawodowych żołnierzy. Ale jak przekonać obywateli, by wstępowali do wojska?
Państwa skandynawskie wierzą w pobór. Wspomniana Norwegia nie zrezygnowała z niego nigdy, Szwecja przywróciła go w 2017 roku po kilkunastu latach przerwy. Odbywa się on na specyficznych zasadach. Model jest podobny, skupmy się więc na wariancie szwedzkim. Tam każdego roku 100 tys. obywateli po ukończeniu 18. roku życia dostaje do wypełnienia specjalny kwestionariusz. Na jego podstawie centra rekrutacyjne określają predyspozycje, a także motywację poszczególnych kandydatów do służby w armii. Następnie rekruterzy wybierają 20 tys. osób, które są kierowane na testy psychologiczne, sprawdzian kondycji fizycznej i badania lekarskie. Około 7 tys. trafia ostatecznie na przeszkolenie. Zwykle trwa ono dziewięć miesięcy. Szwecja stara się przekonywać młodych, by nie bali się wyzwania i już w kwestionariuszu deklarowali gotowość do służby. W zamian obiecuje się im liczne benefity, jak choćby wolne weekendy, prawo do darmowych podróży komunikacją publiczną, przede wszystkim jednak pieniądze – i to niemałe. O ile bowiem comiesięczny żołd w wysokości 4380 koron (równowartość 1657 zł) oferowany jeszcze w ubiegłym roku nie robi większego wrażenia, o tyle bonus wypłacany po zakończeniu szkolenia już tak. Rekrut otrzymuje wówczas dziewięciokrotność wspomnianej kwoty, czyli ponad 15 tys. zł. Potem może wrócić na studia czy do pracy, albo... pomyśleć o wstąpieniu do zawodowej armii. Szwecja i Norwegia grają tą samą kartą. Starają się przekonać, że służba w wojsku, nawet jeśli trwa tylko kilka miesięcy, to zabawa dla najlepszych. Dla elity wyłonionej z szerokiego grona kandydatów. W końcu – mówiąc półżartem – nie każdy może służyć u boku prawdziwej księżniczki...
Pobór obowiązuje także w Danii. Ona również planuje radykalnie zwiększyć liczbę wcielanych do wojska rekrutów. Wkrótce będzie ich 7,5 tys. rocznie, czyli o 2,8 tys. więcej niż obecnie. Mało tego, Duńczycy wydłużają okres służby z czterech do 11 miesięcy. Obowiązkiem tym planują objąć również kobiety. Tym samym Dania podąża śladem Szwecji i Norwegii, gdzie takie regulacje obowiązują od kilku lat. Na tym jednak nie koniec. Aby poszerzyć grono potencjalnych ochotników gotowych zasilić armię, Duńczycy poluzowali kryteria naboru. Od lutego o miejsce w szeregach wojska mogą ubiegać się osoby o wzroście poniżej 155 cm, a także... kobiety o obfitym biuście. Wcześniej droga do służby była dla nich zamknięta. Duńska armia ma jeszcze wiele do zrobienia, bo w ubiegłym roku liczba wakatów w wojskach lądowych była szacowana na około 20%.
Skandynawii przyglądają się z uwagą państwa bałtyckie. W 2022 roku pobór do wojska przywróciła Łotwa. Obejmuje on mężczyzn od 18. do 27. roku życia. Liczba wcielanych rekrutów ma się zwiększać każdego roku. W myśl założeń za trzy lata powinna osiągnąć poziom 7,5 tys. osób rocznie. Rząd w Rydze coraz poważniej zastanawia się też nad wprowadzeniem obowiązkowego poboru dla kobiet. W sierpniu o takim rozwiązaniu mówił szef łotewskiego MON Andris Spruds. Poborem objęci są również młodzi obywatele Litwy, która w czerwcu zdecydowała, że na listy rekrutacyjne będą trafiać już 17-latkowie. Oczywiście kandydaci o odpowiednich predyspozycjach zostaną wcieleni do wojska dopiero po osiągnięciu pełnoletności, ale sama zmiana ma pomóc w przyspieszeniu procedur z tym związanych. W Estonii, która z poboru nigdy nie zrezygnowała, liczba wcielanych do armii osób w ciągu dwóch lat wzrosła z 3,5 do 4 tys. Szkolenie trwa od ośmiu do 11 miesięcy. Co ciekawe, poborowi z danego regionu służą ramię w ramię w tym samym pododdziale, który potem w całości jest przenoszony do rezerwy i co pięć lat wzywany na ćwiczenia.
Tymczasem własnej drogi wciąż szukają Niemcy. Bundeswehra liczy obecnie nieco ponad 181 tys. żołnierzy, ale według planów w ciągu siedmiu najbliższych lat jej liczebność powinna się zwiększyć o ponad 20 tys. Zadanie wydaje się karkołomne, biorąc pod uwagę odejścia z armii i relatywnie niewielką liczbę ochotników. Choć ostatnio w tej kwestii coś wreszcie drgnęło. Minister obrony Boris Pistorius przyznał, że liczba kandydatów do armii w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego wzrosła o 15%. To i tak sytuacja daleka od ideału. Dlatego też w rządzie federalnym pojawił się ostatnio pomysł, by drzwi do armii otworzyć przed osobami, które... nie posiadają niemieckiego obywatelstwa. Brzmi to rewolucyjnie, ale tylko z pozoru. Na podobny ruch zdecydowały się niedawno Kanada i Australia, a jeszcze wcześniej Francja. Z obywateli innych państw składa się przecież słynna Legia Cudzoziemska. Jednocześnie Niemcy rozważają wprowadzenie „szwedzkiego” wariantu poboru. O pilnej potrzebie rozbudowy armii – zwłaszcza wojsk lądowych – mówił dziś były już dowódca brytyjskiej armii gen. Patrick Sanders. Jednocześnie media alarmowały o kryzysie rekrutacyjnym, który dotknął wszystkie rodzaje sił zbrojnych. Niedobory w wojsku okazały się ponoć tak duże, że Brytyjczycy musieli wycofać z linii dwie fregaty, ponieważ trudno było skompletować ich załogi. Ówczesny premier Rishi Sunak początkowo zapewniał, że jego gabinet nie zamierza przywrócić obowiązkowej służby wojskowej. Już w maju stwierdził jednak, że jeśli Partia Konserwatywna wygra wybory, zdecyduje się na takie rozwiązanie. Tak się jednak nie stało. Przy urnach triumfowała Partia Pracy, a Sunaka zastąpił Keir Starmer, który nakazał kompleksowy audyt sił zbrojnych. Jak poradzi sobie z niedoborem żołnierzy? Na razie nie wiadomo. Poprzedni minister obrony Grant Shapps mówił między innymi o konieczności przyciągnięcia do wojska większej liczby kobiet. Wiele zależy tutaj od aktywności państwa, ale także... od cywilnej firmy rekrutacyjnej Capita, z której usług od lat korzysta brytyjska armia. Pytanie tylko, czy szefowie firmy zdołają rozproszyć gromadzące się nad nią ciemne chmury. Rozwiązanie to bowiem od pewnego czasu jest przez część polityków na Wyspach mocno krytykowane. Właśnie ze względu na małą jak dotąd skuteczność.
Państwa Zachodu stoją więc przed nie lada wyzwaniem. Bo same plany rozbudowy armii, nawet jeśli poparte solidnym finansowaniem, nie wystarczą. Konieczne jest dotarcie do serc, a przede wszystkim do głów obywateli. Przekonanie ich, że świat się zmienił, a oni muszą zmienić się wraz z nim. W sytej, w miarę stabilnej, trochę samolubnej i mocno zmęczonej COVID-em Europie to na pewno trudne zadanie, ale miejmy nadzieję, że wykonalne. Cytując bowiem klasyka, „trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu” .
autor zdjęć: Bridgeman Images/ East News
komentarze