Na pewno strategia odstraszania działa. Rosja z dużym respektem podchodzi do działań podejmowanych przez NATO, choćby operacji powietrznej nad państwami członkowskimi. I trzyma się z dala od natowskiego terytorium – podkreśla Tomasz Szatkowski, ambasador RP przy Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego.
W początkach 2022 roku rosyjska inwazja wisiała na włosku. Zachód starał się powstrzymać Władimira Putina, a jednak ten wprowadził czołgi do Ukrainy. Czy natowska strategia odstraszania zawiodła?
Tomasz Szatkowski: W kontekście Ukrainy nie możemy mówić o strategii odstraszania, ponieważ kraj ten nie jest członkiem NATO. Sojusz Północnoatlantycki, nie chcąc wykraczać poza traktatowe ramy działania, miał ograniczone możliwości. Być może Zachód – tego określenia używam celowo, bo uważam, że należy wprowadzić subtelne rozróżnienie pomiędzy polityką NATO a postępowaniem poszczególnych państw członkowskich – powinien był wykazać większą stanowczość, jeśli chodzi o komunikowanie Rosji konsekwencji jej działań. Nie można wykluczyć, że gdyby tak właśnie się stało, Putin nie zdecydowałby się na otwartą agresję. Z drugiej strony dziś pokazuje on, że jest gotów prowadzić wojnę bez względu na koszty. Pewnie więc spekulacje nie mają większego sensu. Wracając jednak do strategii odstraszania – na pewno działa ona w odniesieniu do członków Sojuszu. Nie wiemy czy Putin po inwazji na Ukrainę, rzeczywiście był gotów pójść dalej. Jednak obecnie Rosjanie do działań NATO podchodzą z dużym respektem. Upewniają mnie w tym informacje z briefingów wywiadowczych czy operacyjnych. Tutaj szczególne znaczenie mają: operacja powietrzna prowadzona nad terytoriami państw członkowskich, przeloty bombowców, które mogą przenosić broń jądrową, akcentowanie sojuszniczej obecności na morzu. Rosja mocno uważa, by trzymać się z dala od terytorium NATO.
Czy jednak Pana zdaniem reakcja NATO była wystarczająca na samym początku wojny?
Była ona efektem pewnego kompromisu pomiędzy państwami, które większy nacisk chciały położyć na wspomniane już odstraszanie, a tymi, które wierzyły, że ciągle jeszcze możliwy jest dialog z Kremlem. Generalnie jednak w fundamentalnych sprawach NATO przemówiło jednym głosem. Zachowało spójność, a postawa państw członkowskich w kolejnych miesiącach wojny umożliwiła dowódcy strategicznemu bardzo elastyczne dysponowanie wojskami na terytoriach państw, które bezpośrednio sąsiadują z Rosją, Ukrainą i Białorusią.
Agresja, jak się wydaje, stała się też katalizatorem zmian wewnątrz Sojuszu. Zaryzykowałby Pan stwierdzenie, że dziś NATO to już inna organizacja niż rok temu?
Nie do końca. Oczywiście rosyjska agresja na Ukrainę zmieniła bardzo wiele, jeśli chodzi o świadomość polityków z zachodniej Europy. Naocznie przekonali się oni, jak wielkie zagrożenie dla międzynarodowego ładu stanowi Rosja. Ale samo NATO zmieniało się już wcześniej. Punktem wyjścia do przeobrażenia Sojuszu stała się dokonana przez Kreml aneksja Krymu i wybuch walk w Donbasie. Dla krajów naszego regionu tempo tych zmian nie było może do końca satysfakcjonujące, niemniej one zachodziły. Początkowo były to działania podejmowane ad hoc, jak choćby powołanie sił bardzo wysokiej gotowości, potocznie zwanych szpicą. Później zaczęły mieć one charakter bardziej systemowy. Powstał cykl dokumentów planistycznych, które regulują działania wojsk Sojuszu podczas pokoju, kryzysu oraz wojny. Już po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę NATO zatwierdziło nową koncepcję strategiczną. Jasno definiuje ona przeciwnika i zakłada rozmieszczenie na wschodniej flance takich sił, które będą w stanie skutecznie odstraszyć Rosję. A jeśli nawet zaryzykuje ona inwazję na któreś z państw członkowskich NATO – wojska sojusznicze będą bronić jego terytorium niejako z marszu. Podsumowując: NATO się zmienia, choć to bardziej proces niż rewolucja. Ale dla postronnych obserwatorów efekty są widoczne dopiero teraz.
A co z przesunięciem środka ciężkości NATO na wschód? Po wizycie prezydenta Joe Bidena w Warszawie takie komentarze pojawiły się w mediach amerykańskich i niemieckich. Zgodziłby się Pan z tym?
Taki proces rzeczywiście zachodzi. I jeśli ktoś dotąd traktował kraje Europy środkowo-wschodniej jak ubogich krewnych na dorobku, to pewnie jest obecnie trochę zdziwiony. Kto jednak widział w tych państwach pełnoprawnych graczy, owo przesunięcie traktuje jako rzecz całkowicie naturalną. Główne zagrożenie czai się teraz na wschodzie. Oczywiste jest więc, że kraje wschodniej flanki skupiają większą niż dotąd uwagę. I że biorą na siebie większą niż do tej pory odpowiedzialność za zbiorowe bezpieczeństwo.
Jak głębokie zmiany czekają jeszcze wschodnią flankę Sojuszu?
W ostatnim czasie w tej części Europy wydarzyło się naprawdę dużo – począwszy od rozlokowania na wschodniej flance pokaźnych sił sojuszniczych, a skończywszy na wielkich inwestycjach w armie poczynionych przez Polskę czy Rumunię. Ale zmiany są jeszcze głębsze, niż to widać na pierwszy rzut oka. Proszę spojrzeć na Słowację, która całkowicie zrewidowała swoją politykę obronną i pozwoliła stacjonować na swoim terytorium żołnierzom z innych państw NATO. Kolejne zmiany będą wynikać z wdrażanych przez Sojusz reform planistycznych. System odstraszania i obrony ma być jeszcze bardziej spójny. Konkretne jednostki zostaną przypisane do konkretnych terytoriów i otrzymają ściśle określone zadania. Będą ćwiczyły konkretne operacje obronne.
Zapewne wiele zmieni też spodziewana akcesja Szwecji i Finlandii...
Na pewno, i to zarówno w wymiarze operacyjnym, jak i strategicznym. Przyjęcie nowych członków znacząco zmieni układ sił w tej części Europy, wpłynie na coś, co nazwałbym geografią odstraszania. Bałtyk stanie się niemalże wewnętrznym morzem NATO, co znacząco utrudni swobodę działań rosyjskiej flocie i siłom powietrznym. Przed Sojuszem otworzy za to nowe drogi zaopatrywania wschodniej flanki, przede wszystkim zaś państw bałtyckich. W tej chwili, jeśli chodzi o logistykę, główny szlak wiedzie lądem przez Polskę. I kolejna kwestia, nowi członkowie Sojuszu dysponują znaczącą siłą militarną. Finlandia posiada system, który umożliwia szybkie zmobilizowanie dziesiątek tysięcy przeszkolonych rezerwistów. Wzmacnia też marynarkę wojenną i lotnictwo. Wkrótce ma dysponować 64 samolotami bojowymi piątej generacji. Szwecja to przede wszystkim wysokiej klasy przemysł obronny. Nowi członkowie NATO oznaczają dla potencjalnego agresora poważny operacyjny dylemat.
Tyle że kwestia rozszerzenia Sojuszu przynajmniej na razie utknęła w martwym punkcie. Czy opór Turcji oznacza, że w NATO doszło do pęknięcia?
Na pewno nie jest to sytuacja komfortowa, ale nie przeceniałbym jej znaczenia. Do napięć i różnic zdań w Sojuszu dochodziło zawsze. I zawsze udawało się je przezwyciężać. Wystarczy spojrzeć na Turcję i Grecję. Państwa te mają zadawnione spory, ale potrafią współpracować w ramach NATO. Mam nadzieję, że impas związany z przyjęciem nowych członków uda się przezwyciężyć do lipcowego szczytu w Wilnie. Istotną cezurą mogą się tutaj stać wybory, które czekają Turcję już w maju.
Tymczasem wojna w Ukrainie trwa. Co według Pana mogą przynieść najbliższe miesiące? Czy na przykład konflikt może się rozlać na inne państwa, choćby Mołdawię?
Scenariuszy jest tak wiele, że trudno nawet spekulować. W tej chwili najmniej prawdopodobne wydaje się zwycięstwo Rosji. Niestety, całkiem realną perspektywą jest przedłużający się konflikt. Dla nas rzecz jasna najlepszym rozwiązaniem byłaby możliwie dotkliwa porażka Rosjan, bo tylko ona może zapewnić długoterminowe bezpieczeństwo środkowej i zachodniej Europie. Ale do tego ciągle daleko. Putin wydaje się zdeterminowany, by prowadzić wojnę tak długo, jak to będzie możliwe. Najważniejsze, by miał poczucie, że nie zniechęci to Zachodu do niesienia Ukrainie pomocy.
A zatem z jakimi wyzwaniami będzie się mierzył Sojusz w najbliższych latach?
Kluczową sprawą jest zakończenie wojny w Ukrainie. Do tego dochodzi implementacja wszystkich zmian, które dotyczą funkcjonowania NATO w sferze wojskowej. Natomiast w sferze politycznej Sojusz musi zadbać o to, by pozostać organizacją zapewniającą bezpieczeństwo całemu zachodniemu światu. Punktem odniesienia jest tutaj Unia Europejska, która również chciałaby w tej sferze odgrywać znacząca rolę. I wreszcie rzecz ostatnia. NATO musi wypracować spójne stanowisko, jeśli chodzi o podejmowanie wyzwań w nowych obszarach geograficznych. Mówiąc prościej: powinno rozstrzygnąć, czy i jak mocno zaangażować się w działania w rejonie Pacyfiku i jaką politykę prowadzić wobec Chin. Z jednej strony Sojusz ma obszar odpowiedzialności zdefiniowany Traktatem Waszyngtońskim. Z drugiej zaś przywódcy europejscy powinni pamiętać, że NATO nie może pozostać obojętne na zagrożenia, z jakimi mierzy się największy jego członek, czyli USA. Poza tym Chiny coraz mocniej zaznaczają swoją obecność również w Europie. Moim zdaniem przywódcy Sojuszu muszą myśleć globalnie.
autor zdjęć: fot. Robert Suchy / CO MON, Oz Suguitan / U.S. Transportation Command
komentarze