Wojskowe centra rekrutacji, znacznie skrócony program szkolenia podstawowego i możliwość szybszego powołania w szeregi armii – to główne zmiany w systemie naboru ochotników do armii. O nowych, obowiązujących od września, zasadach rekrutacji mówi gen. bryg. Artur Dębczak, dyrektor Biura do spraw Programu „Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej”.
Nowy system rekrutacji ochotników do wojska obowiązuje od 2 września. Dlaczego konieczne były zmiany w tej dziedzinie?
Gen. bryg. Artur Dębczak: Podczas konferencji inaugurującej wprowadzenie do sił zbrojnych nowego systemu minister Mariusz Błaszczak przywołał przykład ochotnika, który chciał dostać się do wojska. W pierwszej kolejności dwukrotnie odwiedził Wojskową Komendę Uzupełnień w Będzinie, skąd pochodzi, potem Kraków, gdzie musiał przejść badania lekarskie, a w jeszcze innym terminie został wysłany do Sosnowca na rozmowę z psychologiem. Ten człowiek był zdeterminowany, by służyć, więc z wyboru godził się na skomplikowane i czasochłonne procedury. Z naszych analiz jednak wynika, że z ich powodu traciliśmy około 40% ochotników. By temu zapobiec, a przynajmniej zminimalizować problem, konieczne były zmiany. Stąd całkiem nowy, dopasowany do współczesnych realiów system rekrutacji.
Jako Biuro do spraw Programu „Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej” mieliście wiodący udział w pracach nad nowym systemem. Jaka idea wam przyświecała?
Przypatrywaliśmy się rozwiązaniom zagranicznym, funkcjonującym choćby w krajach skandynawskich, Wielkiej Brytanii czy USA, gdzie działają centra rekrutacyjne. Oczywiście każda z tych armii ma swoją specyfikę, dlatego niemożliwe byłoby kopiowanie tamtejszych rozwiązań. Analizy takie pozwoliły nam jednak szerzej spojrzeć na zagadnienie rekrutacji. Ostatecznie postawiliśmy na znaczne uproszczenie procedury naboru, a nade wszystko na zmianę filozofii: to nie kandydat ma być dla nas, lecz my dla niego.
Jakie zatem zmiany czekają tych, którzy myślą o wstąpieniu do armii?
Bez większych zmian pozostał pierwszy etap, czyli złożenie wniosku do wojskowej komendy uzupełnień. Kandydaci, tak jak dotychczas, mogą zrobić to tradycyjnie, w formie papierowej, albo przez platformę ePUAP. Trzecią możliwością jest aplikowanie przez nowo powstały resortowy portal rekrutacyjny. Według nowych założeń, kandydat w ciągu dwóch tygodni od złożenia wniosku otrzyma informację, kiedy i gdzie ma się stawić. Wszystkie sprawy formalnoprawne i badania lekarskie będzie przechodził w tzw. wojskowym centrum rekrutacji. Dzięki temu proces rekrutacji skróci się z około 190 do 50 dni.
Jak będą funkcjonować te centra?
Będą powoływane doraźnie, kilka razy w miesiącu, w kilku różnych lokalizacjach, w zależności od liczby chętnych i miejsca, a sygnał do ich uruchomienia będzie dawał szef wojewódzkiego sztabu wojskowego. W odróżnieniu od dotychczasowych reguł, gdy ochotnicy stawiali się w WKU właściwej dla miejsca zameldowania, teraz będą mogli wybrać dowolny rejon, gdzie chcą przejść rekrutację. Każde centrum będzie działało tak samo. Znajdą się w nich przedstawiciele WKU, WSzW, lekarze, psycholodzy oraz żołnierze z jednostek wojskowych. Ochotnicy do służby przygotowawczej na potrzeby korpusu szeregowych w ciągu 24 godzin od uwzględnienia ich w ewidencji wojskowej odbędą też niezbędne badania lekarskie, rozmowę z psychologiem oraz rozmowę kwalifikacyjną.
Co się będzie działo dalej, gdy kandydat przejdzie już te etapy?
Dostanie kartę powołania na szkolenie podstawowe, czyli do służby przygotowawczej. Po jej zakończeniu i złożeniu przysięgi wojskowej otrzyma stopień żołnierza rezerwy. Na tym zakończy się proces rekrutacji według nowych zasad. Osoby zainteresowane będą mogły złożyć wniosek o powołanie w szeregi zawodowców.
Wiele kontrowersji wzbudził wdrożony kilka tygodni temu skrócony program szkolenia podstawowego. Zamiast czterech miesięcy ochotników czekają 28 dni stacjonarnego szkolenia i mniej więcej dwa tygodnie nauki metodą e-learningową. Czy to wystarczający czas, by przygotować kandydatów do służby?
Wraz z pojawieniem się nowego programu narosło wiele niejasności, a oponenci zarzucają nam, że stawiamy na ilość. Nie jest to prawdą. Przypomnę tylko, że organizowana do tej pory czteromiesięczna służba przygotowawcza składała się z kilku etapów. Pierwszym z nich było szkolenie podstawowe, które po zmianach nie różni się zbyt wiele – program zamiast 230 godzin przewiduje ich 196, w tym 44 godziny teorii metodą zdalną. Pozostałe etapy służby przygotowawczej w dotychczasowej formie były poświęcone szkoleniu ogólnowojskowemu i specjalistycznemu. I nie rezygnujemy z nich, lecz przenosimy je do jednostek wojskowych, gdzie nasi kandydaci jako żołnierze zawodowi trafią na swoje stanowiska.
Odpowiedzialność za rozwój zawodowy każdego ochotnika po wstąpieniu do armii będzie spoczywała na barkach dowódcy?
Dowódcy jednostek najlepiej wiedzą, jakich specjalistów potrzebują i w jakim kierunku szkolić żołnierzy. Służba to ciągły rozwój i nigdy nie jest tak, że wyszkolimy żołnierza raz na zawsze. Dlatego, gdy ochotnik trafi do służby zawodowej, będzie się szkolił dalej. Jednym z założeń reformy było, aby w proces rekrutacji aktywnie włączyć właśnie dowódców. Dlatego już na etapie wizyty ochotnika w WCR, a potem szkolenia podstawowego będą mogli być obecni przedstawiciele jednostek, a dowódcy – typować odpowiednich dla siebie kandydatów. Dzięki temu zyskają realny wpływ na dobór podwładnych. Jeśli kandydaci zgłoszą akces do konkretnej jednostki, będą musieli przejść wymagane do służby zawodowej badania lekarskie.
Kolejne?
Tak, bo inne wymagania zdrowotne są stawiane żołnierzom służby czynnej, a inne tym z zawodowej. Podczas pierwszych badań, wykonywanych w WCR, lekarze będą dokonywać ogólnego przeglądu zdrowia kandydata. Zakładamy, że większość zgłaszających się będzie miała za sobą kwalifikację wojskową, a zatem orzeczoną kategorię zdrowia do służby. Co do pozostałych osób, w tym np. kobiet, które z pewnymi wyjątkami nie mają obowiązku stawania do kwalifikacji, albo tych, którzy nie podeszli do niej w tym roku, bo z powodu pandemii została zawieszona, to będzie możliwość orzeczenia kategorii zdrowia. Gdy dany ochotnik zadeklaruje chęć wstąpienia do armii zawodowej, konieczne będą kolejne badania w wojskowej komisji lekarskiej i wojskowej pracowni psychologicznej. Będzie można je przejść np. w trakcie tzw. dni dyspozycyjnych w czasie szkolenia podstawowego. Pozytywne orzeczenia umożliwią powołanie w szeregi armii zawodowej.
Jak dotychczas, wielu ochotników musiało długo na to czekać. Teraz będzie łatwiej?
Tak, chcemy ograniczyć ten czas do minimum. Do tej pory ochotnicy ze służby przygotowawczej mogli złożyć wniosek o powołanie do służby zawodowej, dopiero gdy zakończyli szkolenie i uzyskali status żołnierza rezerwy. W praktyce niekiedy trwało to dość długo i wielu zniechęconych kandydatów ostatecznie rezygnowało z tej możliwości. Według nowego systemu, złożenie wniosku o powołanie w szeregi zawodowców będzie możliwe już w czasie trwania służby przygotowawczej. Takie rozwiązania sprawią, że w wielu wypadkach będzie możliwe bezpośrednie przejście z czynnej do zawodowej służby wojskowej.
Nowy system rekrutacji ma na celu zwiększenie liczebności armii, ale też stanu rezerw osobowych. Który plan uda się lepiej zrealizować?
Myślę, że nowy system rekrutacji pomoże osiągnąć jednocześnie wszystkie cele, a każda droga wybrana przez kandydata – niezależnie od tego, czy pozostanie on rezerwistą, żołnierzem zawodowym, czy terytorialsem – będzie dla nas sukcesem. Uruchomiony przez nas portal, na którym w ciągu niecałego miesiąca zostało zarejestrowanych ponad 6 tys. wniosków, pokazuje nam, że wśród ludzi jest potencjał, a do nas należy teraz jego odpowiednie wykorzystanie. Będziemy więc wzmacniać rezerwy, ale też zachęcać do wstąpienia w szeregi zawodowców. System jest na tyle elastyczny, że każdemu możemy zaproponować rozsądne rozwiązanie. Ochotnikowi, który nie przejdzie pozytywnie badań lekarskich do służby zawodowej, zaoferujemy np. dalsze szkolenia rezerw lub wstąpienie do wojsk obrony terytorialnej.
Nowy system funkcjonuje, ale prace nad jego doskonaleniem wciąż trwają. W jakim jeszcze kierunku mogą pójść zmiany?
Przyznam, że prace nad nowym system były nie lada wyzwaniem. Musieliśmy zintegrować i zsynchronizować w czasie działalność wielu zaangażowanych w proces rekrutacji instytucji, które dotąd funkcjonowały w dużym odosobnieniu organizacyjnym, czyli wojewódzkie sztaby wojskowe i wojskowe komendy uzupełnień, poradnie psychologiczne i wojskowe komisje lekarskie, do tego Departament Kadr MON i wreszcie jednostki wojskowe w całym kraju. Teraz obserwujemy, jak poszczególni „udziałowcy” wykonują zadania w nowych warunkach. Pracujemy też nad rozszerzeniem możliwości portalu rekrutacyjnego. Dziś jest on adresowany do ochotników służby przygotowawczej korpusu szeregowych i terytorialsów. Docelowo chcemy, aby za jego pośrednictwem mogli aplikować wszyscy kandydaci na żołnierzy. Mam tu na myśli np. żołnierzy rezerwy, którzy chcieliby wrócić do armii, ochotników Legii Akademickiej i wreszcie kandydatów na studia w wojskowych uczelniach. Skupiamy się też na zmianach programów szkoleń, które przechodzą studenci w ramach Legii czy uczniowie certyfikowanych wojskowych klas mundurowych. Absolwenci tych ostatnich otrzymują dziś bonus w postaci możliwości odbycia skróconej do miesiąca służby przygotowawczej. Wprowadzenie nowego, trwającego 28 dni szkolenia podstawowego sprawia jednak, że taka oferta przestaje być dla uczniów atrakcyjna.
Kiedy będzie można przeprowadzić pierwszą analizę tego, czy system się sprawdza?
Mamy świadomość, że jest to nowość nie tylko dla kandydatów, lecz także dla wojska. Dlatego musimy dać sobie nieco czasu na utrwalenie procedur i wejście w nowy tryb pracy. Sądzę jednak, że takie bardzo wstępne wnioski będą znane po około dwóch miesiącach, gdy przeprowadzimy kilka wcieleń i zorganizujemy kilka szkoleń podstawowych.
Gen. bryg. Artur Dębczak jest dyrektorem Biura do spraw Programu „Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej”.
autor zdjęć: DWOT
komentarze