Po dzisiejszych meczach Szwecji z Anglią w Kijowie i Ukrainy z Francją w Doniecku wszystkie drużyny będą miały za sobą po dwa występy na Euro. Na razie żaden z zespołów nie zapewnił sobie awansu do ćwierćfinału, a wszystkie poza jedenastką Irlandii, mają teoretyczne szanse na wyjście z grupy eliminacyjnej.
Jutro biało-czerwoni powalczą o awans z Czechami i na razie kibice reprezentacji Polski zadają sobie przede wszystkim pytanie, czy w bramce ma stanąć Przemysław Tytoń czy Wojciech Szczęsny. Większość jest za tym pierwszym, ale prawdę mówiąc trener Smuda ma większe problemy niż wybór bramkarza. Tytoń albo Szczęsny z pewnością poradzą sobie między słupkami, ale żaden z nich nie będzie strzelał goli. A przecież, aby awansować do ćwierćfinału, we Wrocławiu musimy wygrać. Czechom do pełni szczęścia wystarczy remis. Trzeba się więc martwić, jak ograć południowych sąsiadów i jak przebić się przez mur, który ustawią przed swoim bramkarzem-perkusistą.
Golkiper Chelsea Londyn Petr Cech nie ustrzegł się wprawdzie poważnych wpadek w dwóch pierwszych meczach swojej reprezentacji, ale wcale nie musi mieć słabszego dnia w sobotę. Choć z powodu kontuzji jego występ w meczu z Polską stał pod znakiem zapytania, czescy kibice wcale nie zastanawiali się, kto powinien go zastąpić. Wierzyli, że zawodnik, którego uznają za najlepszego w ich jedenastce, będzie gotowy do gry i nawet nie przyszło im do głowy, by wymieniać go na innego. I to mimo wpuszczenia przez ich idola już pięciu bramek na Euro. My mamy kłopot bogactwa na pozycji, na której gra Cech, choć gdyby nie czerwona kartka dla Szczęsnego, większość kibiców wcale by nie była przekonana, że Tytoń jest bramkarzem, na którego warto stawiać.
Narodową dyskusję o zaletach Wojtka i Przemka, do której Monika Olejnik próbowała włączyć nawet prezydenta Bronisława Komorowskiego, zakończy decyzja trenera naszych bramkarzy Jacka Kazimierskiego. Franciszek Smuda ponoć się z nią zgodzi i, jakby co, wszystko będzie mógł zwalić na byłego bramkarza warszawskiej Legii. „Franz” zresztą też grał w wojskowej jedenastce. Odchodząc z Łazienkowskiej po zakończeniu zasadniczej służby wojskowej w 1977 roku nie zdążył zagrać w jednej drużynie z Kazimierskim, który był piłkarzem Legii w latach 1978-87, ale za to występował razem z Kazimierzem Deyną. Dzisiaj Smudzie taki piłkarz jak „Generał” Deyna bardzo by się przydał do kierowania jedenastką na boisku i do strzelania „rogali” na bramkę Petra Cecha.
komentarze