moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Apokalipsa ’39 – dzień pierwszy

1 września 1939 roku to jedna z najdramatyczniejszych dat w polskiej historii. Niemiecki atak, wsparty później przez sowieckiego sojusznika, zagroził nie tylko istnieniu państwa, ale także całego narodu. Wspomnienia uczestników wydarzeń najlepiej oddają grozę tamtych dni.

 

starszy grenadier Stanisław Orlikowski
ur. 29 października 1923 w Lubiewie w powiecie tucholskim na Pomorzu, żołnierz 1 Batalionu Grenadierów w Szkocji, po wojnie wrócił do kraju i pracował jako rolnik.

Przed wojną mieszkaliśmy we wsi Sokole-Kuźnica [obecnie część wsi Sucha] i co istotne dla dalszych wypadków – było to gospodarstwo poniemieckie, które ojciec wykupił po wywłaszczeniu i zlicytowaniu niemieckiego gospodarza. Na koniec pierwszego dnia wojny, pod wieczór, Niemcy w moim miejscu urodzin – Lubiewie, zamordowali czterdziestu Polaków... Wówczas do granicy niemieckiej stąd było niedaleko. Już samo to, że ojciec objął majątek po Niemcu, powodowało, że mogliśmy być na liście proskrypcyjnej Gestapo – jak się okazało, synowie tego gospodarza służyli w SS – a ponadto ojciec jako myśliwy posiadał broń – beznadziejna sytuacja. Przecież co dnia Niemcy organizowali tu egzekucje Polaków – wystarczy przypomnieć Rudzki Most pod Tucholą! [czyli serię egzekucji miejscowych Polaków w październiku i listopadzie 1939 roku]. Ojca zapędzono do przymusowej pracy w Tucholi, a prócz tego ciągle był wzywany na przesłuchania.

Akurat 1 września moi rodzice byli na pogrzebie znajomego gospodarza w dość odległej od domu wsi. Ojciec zdążył jeszcze wrócić do domu z tego pogrzebu, a mama ruszyła w drogę, byle tylko jak najszybciej dostać się za Wisłę, gdzie – jak sądziła – Niemcy nie dojdą... Ja znowuż wtedy odwoziłem na rowerze nauczycielkę z Koronowa, bo już nie było żadnej komunikacji. Jak ją odwiozłem, postanowiłem jechać do rodziców, ale po pogrzebie już nikogo nie było, a niemiecka artyleria biła już mocno... Zawróciłem i zupełnie przypadkowo natknąłem się na mamę przed Fordonem [dziś dzielnica Bydgoszczy] – jechała na obcej furmance. Mama przesiadła się na mój rower – do ramy miałem specjalnie przytwierdzoną deskę, na której mogłem wozić pasażera – i tak przejechaliśmy około czterdziestu kilometrów – za Włocławek. I tam nas dogoniły motorowe oddziały niemieckie i żołnierze zaczęli wszystkich zawracać do domu. I kiedy wracaliśmy, natknęliśmy się na kolejnych Niemców – już cywilów, którzy polskim uciekinierom odbierali co cenniejsze rzeczy. Połasili się także na mój rower – a to był nowy rower. I Niemiaszki – tak może mieli po dwadzieścia lat, może mniej – dawaj, wyrywają mi rower... I w tym momencie moja mama czystą niemczyzną zaczęła ich ochrzaniać – zarówno ona, jak i ojciec byli po pruskich szkołach – i ci zgłupieli, a nawet się zawstydzili... Pewnie myśleli, że rabują rodaczkę, Niemkę mieszkającą w Polsce, i jej niedouczonego w języku niemieckim syna... Nie wiedzieli, że Pomorzanie bardzo dobrze mówili po niemiecku. Rower oczywiście oddali, a my wróciliśmy do domu. W sumie nasza eskapada trwała dwa tygodnie.

sierżant Marian Wojtas „Karp”
ur. 21 listopada 1925 roku w Michałowie w powiecie tomaszowskim, zm. 1 października 2023 roku, żołnierz Batalionów Chłopskich i Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa w Obwodzie Tomaszów Lubelski. Inicjator i redaktor „Słownika biograficznego żołnierzy Batalionów Chłopskich”.

Pod koniec września 1939 roku w wąwozie niedaleko Rachań niemiecki samolot zaskoczył i rozbił tabor naszego wojska, będącego niestety już w odwrocie. W wyniku ostrzału poległo kilkunastu żołnierzy, których pochowano na cmentarzu w Rachaniach, a rannych zdołano odwieźć do punktu sanitarnego zorganizowanego w cukrowni w Wożuczynie. Z pobojowiska w wąwozie razem z moim kolegą Stanisławem Czyrką zdołaliśmy zabrać czternaście karabinów, osiem skrzyń amunicji, granaty i kostki trotylu, które początkowo wzięliśmy... za mydło. Cały ten arsenał przytaszczyliśmy do gospodarstwa mojego ojca i ukryliśmy w stodole. Jak ojciec zobaczył skrzynie z amunicją i karabiny, to chwycił się za głowę i kazał nam natychmiast wynieść je z naszego obejścia. Zakopaliśmy nasz „skarb” w kilku miejscach pod miedzą, a amunicję i granaty trzysta metrów od domu. Obiecaliśmy sobie ze Stanisławem, że kiedyś to wykorzystamy w walce z nieprzyjacielem. Niestety, kolega nie mógł tego spełnić, gdyż został w 1942 roku wywieziony na roboty do Niemiec, ale ja jak najbardziej – ta broń była moją przepustką do konspiracji i Batalionów Chłopskich. Karabiny żołnierzy Września ’39 posłużyły naszym partyzantom – stały się narzędziem zemsty za tamtych chłopaków...

porucznik Józef Kwiatkowski
ur. 1 maja 1927 roku w Orsuniu w powiecie dubieńskim na Wołyniu, łącznościowiec z 16 Kołobrzeskiego Pułku Piechoty 6 Pomorskiej Dywizji Piechoty. Po wojnie zamieszkał w Kwasowie koło Sławna. Pracował najpierw jako mechanik maszyn rolniczych w Państwowym Gospodarstwie Rolnym.

Kiedy w 1939 roku wybuchła wojna, miałem dwanaście lat i dość bogate doświadczenie jako parobek. Akurat wtedy pracowałem u gospodarza – osadnika wojskowego o nazwisku Sudoł, który podobnie jak mój ojciec walczył z bolszewikami w 1920 roku. On nie miał złudzeń co do szans Polski, był przekonany, że sojusznicy Hitlera – Sowieci, wcześniej czy później nas również zaatakują. Szykował się na to, magazynując w specjalnie przygotowanej kryjówce zboże. Miał też radio słuchawkowe, z którego wysłuchiwał frontowych komunikatów. Po wysłuchaniu jednego z nich przekazał mi, że niemieckie samoloty, prócz bombardowania, mogą zrzucać specjalnie przygotowane pułapki wybuchowe i niczego podejrzanego nie można podnosić z ziemi. Niemieckie samoloty kilka razy pojawiły się nad naszą okolicą, ale gorsze było to, że 17 września – zgodnie z przewidywaniami mojego gospodarza – w nasze granice wkroczyła Armia Czerwona. Pamiętam sołdatów w tych charakterystycznych czapach ze szpikulcem i wielką czerwoną gwiazdą – budionnówkach. Byle jakie było to wojsko, ale za nimi przyszli enkawudziści i zaczęły się wywózki. Między innymi wywieźli i mego gospodarza wraz z dwójką dzieci – dziewczyną i chłopcem, niestety nie pamiętam ich imion. Ja uciekłem wtedy do brata mojego dziadka, który mieszkał kilka kilometrów dalej – w Jarosławicach. I proszę sobie wyobrazić, że pewnego dnia niedaleko obejścia dziadka znalazłem zegarek. Podniosłem go i wtedy on wybuchł mi w ręce – poważnie ją raniąc. Od razu przypomniałem sobie o komunikacie z radia! To prawdopodobnie była jedna z tych niemieckich „niespodzianek” zrzuconych z samolotu. Tak że znalazłem się pod okupacją sowiecką, ale pierwszą ranę otrzymałem od razu od Niemców.

porucznik Lucjan Skalski „Sosna”
ur. 15 kwietnia 1929 roku w Ossie w powiecie opoczyńskim, kuzyn słynnego asa myśliwskiego i gen. Stanisława Skalskiego, łącznik i żołnierz 1 Samodzielnego Oddziału Partyzanckiego „Wicher”, a następnie 25 Pułku Piechoty Armii Krajowej. W latach pięćdziesiątych przeprowadził się do Sławna, gdzie pracował między innymi jako kierownik Centrali Nasiennej.

Gdy ogłoszono powszechną mobilizację zaraz przed wybuchem wojny, starszy brat Franek otrzymał kartę rezerwisty z czerwonym paskiem, co oznaczało, że idzie na front. A jak dowiedzieliśmy się o wojnie my, młodsi? Pamiętam, że to była niedziela (wojna wybuchła w piątek 1 września), leżeliśmy jeszcze w łóżku, gdy do izby wpadła z krzykiem i płaczem moja siostra Janka, że Niemcy napadli na Polskę! Na ścianach chałup pojawiły się ogłoszenia mobilizacyjne i z Ossy wyruszyło na front około czterdziestu chłopaków, a między nimi i Franek. Kiedy brat dotarł do swej jednostki w Brześciu – przebijając się przez tłumy uciekinierów i wycofującego się wojska oraz kryjąc się przed niemieckimi samolotami, które raz po raz atakowały te fale ludzi na drogach – to zamiast iść do walki, napotkał grupę oficerów zrzucających mundury i przebierających się w cywilne ubrania!

Franek był w szoku, a oni tłumaczyli mu, że już wszystko skończone, że polska armia znalazła się w kleszczach Niemców i Sowietów. Z początku brat nie chciał ich słuchać, a miał opinię dobrego żołnierza, lecz w końcu uległ tym sugestiom i wrócił do domu – półtora miesiąca trwała ta jego wojenna odyseja. Franek po powrocie był bardzo przygnębiony, ale ja niezmiernie się cieszyłem z tego, że wrócił cały – bardzo kochałem brata... Pamiętam w pierwszych dniach, jak siedział na ławce przed domem, zadumany, a ja obok niego i trzymałem go za rękę. Szybko jednak otrząsnął się ze smutku i zaczął znikać z domu. Mama się niepokoiła tym, mówiła do ojca: „Słuchaj, Franka nie ma jeden dzień, drugi, trzeci. On chyba zaczyna coś kombinować...”. A ojciec odpowiadał jej krótko: „Przecież on jest wojskowy. Nie martw się, wróci”. No i wracał, choć okresy jego nieobecności były coraz dłuższe. Brat od początku konspirował.

Fragmenty relacji pochodzą z wywiadów Piotra Korczyńskiego publikowanych w miesięczniku „Polska Zbrojna”.

 


 

W związku z 85. rocznicą wybuchu II wojny światowej przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”.

Zapraszamy do lektury!

 
Piotr Korczyński

autor zdjęć: grafika: PZ, Piotr Korczyński

dodaj komentarz

komentarze


Jeniecka pamięć – zapomniany palimpsest wojny
 
Prawo do poprawki, rezerwiści odzyskają pieniądze
Posłowie o modernizacji armii
Nowa ustawa o obronie cywilnej już gotowa
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Zmiana warty w PKW Liban
Srebro na krótkim torze reprezentanta braniewskiej brygady
Atak na cyberpoligonie
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Zimowe wyzwanie dla ratowników
Chleb to podstawa
Kosmiczny zakup Agencji Uzbrojenia
Rekord w „Akcji Serce”
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Za nami kolejna edycja akcji „Edukacja z wojskiem”
Śmierć szwoleżera
Ciało może o wiele więcej, niż myśli głowa
Granice są po to, by je pokonywać
Ryngrafy za „Feniksa”
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Fiasko misji tajnych służb
Nowa wersja lotniczej szachownicy
Wkrótce korzystne zmiany dla małżonków-żołnierzy
Wigilia ‘44 – smutek i nadzieja w czasach mroku
Miliardy dla polskiej zbrojeniówki
Świąteczne spotkanie w POLLOGHUB
Sukces za sukcesem sportowców CWZS-u
Zdarzyło się w 2024 roku – część I
W drodze na szczyt
Awanse dla medalistów
Zdarzyło się w 2024 roku – część III
Wzmacnianie wschodniej granicy
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Powstanie wielkopolskie, czyli triumf jedności Polaków
Wyścig na pływalni i lodzie o miejsca na podium mistrzostw kraju
Świadczenie motywacyjne także dla niezawodowców
Co się zmieni w ustawie o obronie ojczyzny?
Kluczowa rola Polaków
Polskie Pioruny bronią Estonii
„Niedźwiadek” na czele AK
Rosomaki i Piranie
Zrobić formę przed Kanadą
Polska i Kanada wkrótce podpiszą umowę o współpracy na lata 2025–2026
Olympus in Paris
Rękawice na kafelku
Ochrona artylerii rakietowej
Zdarzyło się w 2024 roku – część II
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Ruszają prace nad „Ratownikiem”
Wielkopolanie powstali przeciw Niemcom
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Bohaterski zryw
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Czworonożny żandarm w Paryżu
Kluczowy partner
Nowe łóżka dla szpitala w Libanie
Wiązką w przeciwnika
Ratownik, czyli morski wielozadaniowiec

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO