15 lutego 1944 roku w powietrze poderwało się ponad 250 amerykańskich bombowców. Celem był klasztor na Monte Cassino. Bitwa o kluczowy punkt niemieckiej Linii Gustawa miała według planów wkroczyć w decydującą fazę. Stawką było otwarcie drogi na Rzym. Ryzykowna decyzja o bombardowaniu opactwa niewiele jednak pomogła aliantom.
„Włoscy Przyjaciele, uważajcie: do tej pory szczególnie staraliśmy się uniknąć bombardowania klasztoru na Monte Cassino. Niemcy wiedzą jak na tym skorzystać. Teraz walki coraz bardziej zbliżają się do tego uświęconego miejsca. Nadszedł czas, kiedy musimy wycelować nasze działa w sam klasztor. Udzielamy wam ostrzeżenia, abyście mogli się uratować. Ostrzegamy was usilnie: opuśćcie klasztor. Opuśćcie go natychmiast. Zastosujcie się do ostrzeżenia. To dla waszego dobra” – głosiły ulotki, które 14 lutego 1944 roku alianci rozrzucili nad klasztorem Monte Cassino. W opactwie przebywało w tym czasie ponad 50 mnichów trzymających pieczę nad bezcennymi archiwami i dziełami sztuki. Na wzgórzu okopały się elitarne niemieckie oddziały. Następnego ranka do akcji ruszyło 256 amerykańskich bombowców. Bitwa o Linię Gustawa wkraczała właśnie w decydującą fazę.
Butem od spodu
„Włochy to but. Trzeba wchodzić do niego od góry” – miał swego czasu stwierdzić Napoleon Bonaparte. Cesarz Francuzów był świadom, że próba przedarcia się do Rzymu przez wąskie górskie drogi i rwące rzeki, nad którymi góruje masyw Monte Cassino to zadanie wyjątkowo karkołomne. Niemal półtora wieku później postanowili się go jednak podjąć alianci.
W styczniu 1943 roku, podczas konferencji w Casablance, przywódcy aliantów ustalili, że niebawem zaatakują Włochy. Uderzenie miało odciążyć walczącą na wschodzie Armię Czerwoną i uspokoić Stalina, który coraz mocniej naciskał na otwarcie w Europie drugiego frontu. Latem siły brytyjsko-amerykańskie wylądowały na Sycylii i niemal od razu mogły świętować sukces. Na rozkaz króla Wiktora Emanuela III aresztowany został Benito Mussolini, zaś Włosi rozpoczęli negocjacje w sprawie zawieszenia broni. – We wrześniu marszałek Pietro Badoglio podpisał kapitulację. Włosi zostali więc wyrzuceni z wojny, ale bardzo szybko na Półwysep Apeniński wkroczyło 40 niemieckich dywizji, pod dowództwem feldmarszałka Alberta Kesselringa – wyjaśnia dr hab. Karol Polejowski, historyk z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Alianci przeprowadzili jeszcze dwa udane desanty na południu włoskiego buta, zdołali opanować Bari i Neapol, wraz z upływem czasu impet ich uderzenia jednak słabł. Wreszcie pod koniec 1943 roku zatrzymali się na potężnych fortyfikacjach Linii Gustawa. – Rozciągała się ona na długości 130 kilometrów, pomiędzy Adriatykiem a Morzem Tyrreńskim, zamykając drogę do Rzymu – podkreśla historyk. Centralnym jej punktem był długi na osiem kilometrów masyw Monte Cassino, górujący nad doliną rzeki Liri i drogą numer 6 z południa na północ Półwyspu Apenińskiego. Na szczycie góry stał założony w VI wieku klasztor benedyktynów.
Niemcy nie zajęli samego opactwa. Masyw naszpikowali jednak żelbetowymi bunkrami, schronami, doskonale zamaskowanymi bateriami haubic i moździerzy, a pozycje obsadzili żołnierzami doborowych jednostek: 1 Dywizji Strzelców Spadochronowych oraz 1 Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring”. Brytyjski generał Harold Alexander niebawem miał ich określić mianem „najlepszych żołnierzy na świecie”.
Cztery szturmy
Pierwsze natarcie na Monte Cassino ruszyło 17 stycznia 1944 roku. Oddziały amerykańskie i brytyjskie nie były jednak w stanie sforsować wąskiej, ale wezbranej rzeki Rapido. Rwący nurt znosił pontony, zaś na żołnierzy sypał się grad pocisków wystrzeliwanych z pozycji, które znajdowały się wysoko nad ich głowami. Ogromne straty ponieśli też Marokańczycy wchodzący w skład Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Szturmując niemieckie pozycje tonęli w błocie i ginęli na minach. Ci, którzy zdołali się przedrzeć, walczyli z przeciwnikiem na bagnety, jednak niemal wszyscy zginęli. – Nie powiódł się też manewr z wysadzeniem desantu na północ od Linii Gustawa. 22 stycznia oddziały alianckie wylądowały pod Anzio, kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu. Niemcy, początkowo zaskoczeni, szybko zdołali się zorganizować i zatrzymali natarcie na kolejnych kilka miesięcy – podkreśla dr hab. Polejowski.
Niemcy mieli doskonały wgląd w doliny. Fot. Bundesarchiv
Na połowę lutego alianci przygotowali kolejny szturm. Tym razem do ataku miały ruszyć między innymi 2 Dywizja Nowozelandzka oraz dwie dywizje hinduskie. Gen. Bernard Freyberg, który dowodził Nowozelandczykami postawił jednak warunek: wcześniej musi zostać zniszczony klasztor. Przekonywał, że kompleks w każdej chwili może zostać zamieniony w trudną do zdobycia twierdzę. Ostatecznie Amerykanie i Brytyjczycy na to przystali, co okazało się sporym błędem. Po pierwsze, w wymiarze propagandowym: opactwo było miejscem kultu, a zarazem skarbem kultury. Niemcy przyrzekli benedyktynom, że uszanują jego nietykalność i jak dotąd przyrzeczenia dotrzymywali. Potwierdził to w oficjalnym piśmie opat klasztoru. Co prawda o swoich zamiarach alianci poinformowali zarówno samych mnichów, jak i Stolicę Apostolską, zaś większość archiwów i dzieł sztuki udało się ewakuować, jednak atak wywołał oburzenie części opinii publicznej. Ale błąd miał też wymiar czysto wojskowy. – Opactwo było solidną średniowieczną budowlą. Grubość murów sięgała trzech metrów. Gruzowisko okazało się wymarzoną kryjówką dla niemieckich żołnierzy, którzy niezwłocznie tę część masywu zajęli – podkreśla historyk.
Niemieccy spadochroniarze z moździerzem na pozycji. Fot. Bundesarchiv/ Wikipedia
Szturm rozpoczął się 15 lutego, a żołnierze szybko poczuli się, jakby trafili w sam środek piekła. „Zabici leżeli wszędzie. Wszystko było zasnute dymem. Wokół unosił się upiorny zapach krwi zmieszanej z prochem” – wspominał George Sutherland z 28 Batalionu Maorysów. Z kolei C.W. Hollis z nowozelandzkiego 21 Batalionu przyznawał: „Nerwy mieliśmy napięte do granic wytrzymałości, ręce trzęsły się tak bardzo, że trudno było zapalić papierosa. O gorących posiłkach mogliśmy pomarzyć, podobnie jak o umyciu się czy ogoleniu. Przejście kilku metrów wiązało się z nadludzkim wysiłkiem, a zasnuwające wszystko dymy sprawiały, że czasem nie odróżnialiśmy dnia od nocy”. Nowozelandczykom po ciężkich walkach udało się zdobyć miejscowość Cassino, z której jednak ostatecznie musieli się wycofać. Gurkhowie walczący w szeregach 4 Dywizji Hinduskiej zajęli nawet strategiczne pasmo w pobliżu klasztoru, jednak im także nie udało się utrzymać pozycji.
Nie powiódł się również trzeci szturm, rozpoczęty 15 marca, a przeprowadzony siłami Hindusów, Nowozelandczyków i Brytyjczyków. Straty wśród atakujących były tak duże, że w konsekwencji trzeba było rozwiązać korpus nowozelandzki.
Flagi polska i brytyjska powiewające nad ruinami klasztoru na Monte Cassino. Fot. Wikipedia
Czwarty, i jak się okazało ostatni, szturm ruszył w maju. Tym razem w głównych rolach wystąpili żołnierze z 2 Korpusu Polskiego. „Kochani moi Bracia i Dzieci. Nadeszła chwila bitwy (…). Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego. W chwilach tych będą z nami myśli i serca całego Narodu, podtrzymywać nas będą duchy poległych naszych towarzyszy broni. Niech lew mieszka w Waszym sercu” – podkreślał w przeddzień starcia dowodzący korpusem gen. Władysław Anders. Oddziały ruszyły do ataku w nocy z 11 na 12 maja. Pięć dni później Polakom udało się przełamać niemiecką obronę i zająć Colle San Angelo. Na swoim odcinku przez pozycje nieprzyjaciela przedarły się też francuskie wojska kolonialne, zaś Brytyjczycy sforsowali rzekę Rapido u jej ujścia do Liri. Pod naporem aliantów w nocy z 17 na 18 maja Niemcy wycofali się z Monte Cassino. Kilka godzin później nad ruinami klasztoru załopotała biało-czerwona flaga.
Droga na Rzym była otwarta.
Przeciw propagandzie
Dla Polaków bitwa pod Monte Cassino stała się symbolem. Jak zauważył prof. Zbigniew Wawer, to właśnie wówczas jednostki Polskich Sił Zbrojnych po raz pierwszy wystąpiły w samodzielnym związku taktycznym. – Dokonania naszych żołnierzy wzbudziły autentyczny podziw wśród alianckich dowódców. Zadały też kłam sowieckiej propagandzie, która utrzymywała, że wojska podporządkowane władzom w Londynie nie bardzo chcą się bić z Niemcami – zaznacza dr hab. Polejowski. Batalia przede wszystkim jednak sprawiła, że dni Niemców na Półwyspie Apenińskim były policzone. Już 4 czerwca 1944 roku Amerykanie zajęli Rzym. Sukces na Linii Gustawa okupiony został jednak ogromnymi stratami. Pod Monte Cassino poległo i rannych zostało prawie 55 tysięcy alianckich żołnierzy. Wśród zabitych było 923 Polaków. 345 kolejnych zostało uznanych za zaginionych. Straty niemieckie sięgnęły 25 tysięcy żołnierzy.
Korzystałem z książek Matthew Parkera, „Monte Cassino. Opowieść o najbardziej zaciętej bitwie II wojny światowej”, Poznań 2005; Zbigniewa Wawera, „Monte Cassino. Walki 2 Korpusu Polskiego”, Warszawa 2009 oraz wspomnień nowozelandzkich uczestników bitwy przytoczonych za serwisem stuff.co.nz
autor zdjęć: Wikipedia, Bundesarchiv
komentarze