Mocarstwowe ambicje Państwa Środka stają się coraz bardziej widoczne. Czy mogą się one stać zarzewiem przyszłego konfliktu?
Rok temu Argentyńska Marynarka Wojenna zatopiła u swoich wybrzeży nieduży, pływający pod chińską banderą, statek rybacki Lu Yan Yuan Yu 010. Pekin wyraził swoje ubolewanie zaznaczając, że można było uniknąć „przemocy” i na tym się skończyło. Czy mogło stać się inaczej? To bardzo dobre pytanie. Tym bardziej że łatwo sobie wyobrazić inny scenariusz. Do podobnego „incydentu” dochodzi, gdy w okolicy – powiedzmy dwa, trzy dni drogi – manewry prowadzi chińska armada, w której skład wchodzi lotniskowiec, dwie fregaty rakietowe i parę mniejszych okrętów. Pekin miałby idealną dla siebie sytuację do demonstracji siły jako nowego, morskiego supermocarstwa, które jest w stanie działać militarnie na drugim krańcu świata. Z Chin do wybrzeży Argentyny, gdzie doszło do zatopienia chińskiego kutra, jest jakieś 11 tys. Mm.
Dla optymistów, którzy zapewne będą przekonywać, że to tylko krytyczny scenariusz, nie mam dobrych wiadomości. Chiny chcą być morską potęgą i inwestują w to ogromne pieniądze. Kilka dni temu chińska marynarka wojenna obchodziła 69 rocznicę powstania. Uczczono to święto w szczególny sposób – rozpoczęciem prób morskich pierwszego zbudowanego w Państwie Środka lotniskowca – jednostka na razie nie ma nazwy. Gdy wejdzie do służby będzie drugim chińskim okrętem tego typu. Pierwszy – Liaoning, powstał na bazie kadłuba niedokończonego lotniskowca typu 1143.6 (konstrukcja radziecka), który kupiono od Ukraińców. W planach Pekinu jest budowa kolejnego, trzeciego lotniskowca, który ma być całkowicie chińskim projektem. A przecież poza lotniskowcami Chiny budują kilkanaście nowych okrętów wojennych kilku klas, w tym fregaty rakietowe.
Ktoś powie, że to przecież do obrony granic, że każdy kraj ma prawo dbać o swoje interesy i bezpieczeństwo. To prawda. Tylko chiński smok coraz częściej pokazuje, że jego apetyt jest przeogromny. Wspominałem o zatopieniu chińskiego statku rybackiego przez Argentyńską MW. Kilka tygodni temu wody terytorialne tego państwa naruszył nie jeden taki „kuter”, a ich flotylla, składająca się z około 15 jednostek. Tym razem AMW nie zdecydowała się na zatopienie żadnej z nich. Ciekawe dlaczego…
Na koniec argument, że przecież przez ryby nikt nie będzie toczyć wojen. Najpierw polecam przypomnieć sobie konflikty o dorsze, jakie Islandia prowadziła z Wielką Brytanią. Bezkrwawe, ale za to bardzo gorące politycznie. Doszło nawet do gróźb ze strony Islandii, że wyrzuci natowskie bazy ze swojego terytorium. A te mają strategiczne znaczenie dla Sojuszu. O tym jak ważna jest dla Chin możliwość łowienia ryb świadczą liczby. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, Chińczycy zjadają najwięcej ryb na świecie, około 50 mln t rocznie, czyli tyle ile dziesięć kolejnych państw na liście. Amerykanie 7,5 mln, a Japonia nieco mniej, 7,3 mln. Tymczasem zasoby ryb w chińskich wodach są ograniczone. Rybacy sięgają więc dalej i dalej, i z roku na rok liczba chińskich „rybnych” kłusowników przybywa. A, że już wkrótce będzie za nimi stała potężna flota, może się to skończyć tragicznie.
komentarze