Gorące komentarze ostatnich dni zajmujące się pytaniem - czy parlamentarzyści powinni przejść przeszkolenie wojskowe? – są dowodem na to, że patriotyczne podejście do obrony naszego kraju przeżywa pozytywny renesans -pisze Jarosław W. Lasecki (PO), członek senackiej Komisji Obrony Narodowej.
Ustawa z 21 listopada 1967 roku o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej, w artykule 116, jasno precyzuje, że „Nie powołuje się do czynnej służby wojskowej pełnionej w razie ogłoszenia mobilizacji, w czasie wojny i w czasie pokoju osób, które wykonują mandat posła, senatora lub radnego”. A zatem nie chodzi tylko o parlamentarzystów. Lista osób zwolnionych z obowiązku wojskowego jest też znacznie dłuższa. Wydaje się to całkiem rozsądne. W końcu przecież także w czasie działań wojennych władza, przy tym szczególnie władza ustawodawcza, musi działać. Chociażby po to, aby zapewnić armii odpowiednie wsparcie w postaci aktów prawnych, czy chociażby odpowiednich środków. Już kilka tysięcy lat temu jeden z najlepszych teoretyków wojennych Sun Tsu zauważył: „Armia zginie, jeśli nie ma zaopatrzenia, jeśli nie ma żywności i jeśli nie ma pieniędzy”. I o te pieniądze chociażby, musi dbać ustawodawca. Senatorowie i posłowie potrzebni są zawsze w parlamencie, a nie w wojsku, aby - także w czasie kryzysu - państwo rządziło się demokratycznymi regułami. A więc nie chcemy pakować parlamentarzystów w kamasze!
Czy jednak dobrym pomysłem jest dobrowolna, militarna edukacja parlamentarzystów? Jak najbardziej tak. I to nie tylko z tego powodu, że ci powinni wiedzieć jak funkcjonuje wojsko. Przecież uchwalają nie tylko ustawy, ale i budżet dla wojska. Przede wszystkim jednak powinni rozumieć z jakimi problemami wojsko boryka się na co dzień i czy w odczuciu władzy ustawodawczej dobrze wykonuje swoje obowiązki w myśl szeroko pojmowanej zasady cywilnej kontroli nad armią. A zatem powinno się dać parlamentarzystom nie tylko możliwość odbycia zwykłego przeszkolenia wojskowego, ale nawet szerszego zapoznania się z tymi elementami wojskowej codzienności, która ma wpływ na nasze bezpieczeństwo.
W obliczu oczywistych zagrożeń u naszych wschodnich sąsiadów i potencjalnego konfliktu zbrojnego zagrażającego być może naszej ojczyźnie, ze wszech miar pozytywnie należy ocenić chęć odbycia szkolenia wojskowego przez naszych obywateli. Świadczy to o postawie umiłowania ojczyzny i chęci ponoszenia za nią ofiar. I nie dziwi przy tym fakt, że wg sondażu przeprowadzonego przez „Millward Brown” kilka dni temu, aż 43 proc. Polaków godzi się na ryzyko utraty życia i zdrowia na rzecz ojczyzny! Dla porównania, w Niemczech tylko 25 proc. respondentów dopuszcza zaledwie możliwość dobrowolnej służby wojskowej. O gotowości ryzyka utraty zdrowia czy życia, nie ma mowy. A zatem jeżeli postawa patriotyczna wśród polskich parlamentarzystów jest podobnie rozpowszechniona jak w całym naszym społeczeństwie to nic dziwnego, że już niedługo na szkolenia wojskowe może się zgłosić nie kilku, ale ponad 240 parlamentarzystów.
Dlatego warto pochylić się nad pomysłem marszałka Sikorskiego i wykorzystać komisje obrony narodowej Sejmu i Senatu, aby te opracowały program odpowiednich szkoleń wojskowych dla parlamentarzystów, być może w najbliższych jednostkach wojskowych, leżących w ich okręgach wyborczych. Po to aby ci, którzy już wkrótce będą decydować o zwiększeniu budżetu na obronność, mogli zobaczyć na co idą te pieniądze i … powąchać proch. By w czasie „W” zbyt szybko nie obracali się w proch.
komentarze