Mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań wciąż nie udaje się odnaleźć ponad 200 uczennic porwanych w Nigerii przez skrajnych islamistów. Kim są terroryści z ugrupowania Boko Haram i skąd mają broń – pisze Katarzyna Kobrzyńska z Wojskowego Centrum Geograficznego.
Niestety historia, jaka spotkała uczennice, nie należy do wyjątków. Do porwań dzieci z domów czy szkół dochodzi nader często, choć może nie w tak dużej skali i bez większego zainteresowania mediów. Odbywa się to w wielu niestabilnych i słabych politycznie krajach. Za procederem stoją najczęściej ugrupowania paramilitarne, które poszukują żołnierzy, niewolników seksualnych, zwiadowców oraz służących. Wyjątkowe w przypadku Nigeryjek jest to, że ich historię zna już chyba cały świat. Groźba sprzedania ich na targu na żony wywołała niespotykany wcześniej międzynarodowy sprzeciw i falę „ćwierkających zdjęć” wśród znanych i lubianych.
Przyczyny porwania dziewcząt szukać należy m.in. w samej ideologii ugrupowania Boko Haram, którego nazwa w języku hausa oznacza „edukacja jest grzeszna”. Grupa powstała w 2002 roku w północno-wschodniej Nigerii jako wyraz sprzeciwu wobec postępującej westernizacji kraju. Edukacja jest jednym z przejawów rozwoju, który niesie ze sobą szansę budowy społeczeństwa świadomego swoich praw, wykształcenia kadr pracowniczych i rozwoju gospodarczego. I przeciw temu występuje Boko Haram. Szczególnie nie podoba im się posyłanie dziewcząt do szkół, które według lidera Abubakara Shekau powinny wychodzić za mąż, a nie kształcić się.
Tutaj należy zauważyć, że dziewczęta i tak są poszkodowaną płcią w procesie edukacji. W wielu społeczeństwach, z różnych przyczyn, to chłopców wysyła się do szkoły. Edukowanie dziewcząt często poczytuje się jako nieekonomiczne. Jednak dla Boko Haram liczba posyłanych dziewcząt do szkół i tak jest za wysoka. Stąd właśnie ataki na szkoły, akademiki, a ostatecznie w kwietniu bieżącego roku porwanie 300 uczennic. Części udało się uciec od razu, jednak ponad 250 dalej jest gdzieś ukrywanych.
Boko Haram nie tylko walczy o analfabetyzm wśród kobiet, ale o wprowadzenie szariatu w całym kraju. Tak jak wiele państw Afryki Subsaharyjskiej i Nigeria jest mozaiką etniczno-religijną. Chrześcijanie stanowią 50 proc. społeczeństwa, a muzułmanie - 40 proc. Jednak metody działania Boko Haram i jej radykalizm sprawił, że większość muzułmanów w kraju nie utożsamia się z nimi. Oni także są ofiarami terrorystycznych ataków.
Z Boko Haram walczy nie tylko obecny chrześcijański prezydent Goodluck Jonathan, ale walczył także jego muzułmański poprzednik Umaru Yaruda. Kiedy w 2009 roku zorganizował szturm na Boko Haram i śmierć poniósł jej założyciel Muhammad Yusuf myślano, że zażegnano problem islamistów z północnego-wschodu. Stało się jednak inaczej. Władzę w rozbitym ugrupowaniu przejął Abubakar Shekau, a w kraju Goodluck Jonathan. Północ kraju znowu pogrążyła się w krwawych atakach terrorystycznych. Dochodzi do nich także w samej stolicy kraju Abudży, a celem stały się również jednostki policji czy siedziba ONZ. Prezydent w maju 2012 roku wprowadził stan wyjątkowy w trzech północno-wschodnich regionach kraju (Adamawa, Borno i Yobe). Od tego czasu notuje się też intensyfikacja działań islamistów i wzrost ofiar śmiertelnych. Pokazuje to jak dalece nieskuteczne są działania prowadzone przez siły rządowe.
W tym kontekście mówi się o słabym morale żołnierzy, ich niewystarczającym wyszkoleniu i wyposażeniu, a w końcu o konflikcie na linii prezydent - generałowie. Nie bez znaczenia jest też zaskakująco dobre zaplecze militarne Boko Haram. Sprzęt wojskowy ze splądrowanych magazynów broni w Libii w 2011 roku odnalazł się nie tylko w rękach islamistów z Mali, ale także u ich nigeryjskich „krewnych”.
Prezydent Jonathan ostatecznie wycofał się z wymiany uczennic na przebywających w więzieniach islamistycznych bojowników. Wsparcie w poszukiwaniach wyraziło wiele państw Zachodu, chętnych zapewne także do ugrania lepszych kontraktów gospodarczych z największym producentem ropy naftowej w Afryce.
komentarze