moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Europa musi zadbać o swoje bezpieczeństwo

Unia Europejska nie ma ambicji bycia militarnym hegemonem, ale niewątpliwe musi posiadać potencjał zdolny do skutecznej obrony, odstraszania i prowadzenia polityki zagranicznej. Obecnie jednak nie jest w stanie tego zagwarantować – pisze poseł Marcin Święcicki we współpracy z Jackiem Meissnerem, absolwentem europeistyki i studentem politologii na Uniwersytecie Warszawskim, działaczem Forum Ruchu Europejskiego (European Movement Poland).

Przez lata bezpieczeństwo Europy było gwarantowane przez Stany Zjednoczone, jednak te czasy odchodzą do historii. Głównym ośrodkiem wzrostu gospodarki światowej jest Azja i tam też spoglądają Amerykanie. Strategia Bezpieczeństwa Narodowego USA z 2010 r. zakłada przeniesie znacznej części potencjału militarnego, ulokowanego dotąd w Europie, na obszar Azji i Pacyfiku. Jest to niewątpliwe trwały trend związany z przeniesieniem się „środka ciężkości” świata w inny region, wraz z wygaśnięciem zimnej wojny i urzeczywistnieniem nowych zagrożeń. Półwysep Koreański, Chiny, Iran, Afganistan – to są obszary, na których Amerykanie koncentrują dziś swoją militarną uwagę. Prezydent Barack Obama patrzy na region Pacyfiku jako na główny przedmiot amerykańskiej polityki zagranicznej i handlowej, który w razie zagrożenia trzeba będzie bronić.

Jednocześnie Stany Zjednoczone konsekwentnie od lat wspierają integrację europejską. Zależy im na pogłębianiu unii politycznej, w tym Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa (WPZiB) i wchodzącej w jej skład Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony (WPBiO), chcą bowiem mieć silnego i solidnego partnera, który będzie mógł przejąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo w swoim regionie. Kiedyś Amerykanie potrzebowali wsparcia w rywalizacji ze Związkiem Radzieckim, dziś chcą silnej Europy, by skoncentrować swoje siły na bardziej zapalnych punktach na mapie świata, a w których liczą także na wsparcie Europejczyków. Nową strategię Pentagonu prezydent Bronisław Komorowski w czasie 48. Monachijskiej Konferencji o Bezpieczeństwie w 2012 r. skomentował słowami: „Amerykańscy przyjaciele zdają się nam mówić: »Europo, przymierz się do cięższej zbroi«”, apelując równocześnie o rozpoczęcie prac nad nową strategią bezpieczeństwa UE.

NATO powołane w warunkach zimnej wojny, nastawione na konfrontację militarną dwóch superpotęg, dziś samo poszukuje swojego miejsca w zmieniającym się świecie. Próbuje dostosować się do nowych realiów międzynarodowych i nowych wyzwań. Mimo ewolucji Sojuszu Północnoatlantyckiego, nie powinien on jednak zastępować wspólnoty obronnej w ramach Unii Europejskiej, lecz powinien być jej uzupełnieniem i pozaunijnym rozszerzeniem. Pomiędzy tymi dwoma podmiotami powinna istnieć synergia. NATO powinno pozostać transatlantyckim sojuszem USA z Europą, jednak w samej Europie powinno dojść do zacieśnienia współpracy, aby mogła ona starać się być równorzędnym partnerem, a nawet stać się samowystarczalna, gdy zaistnieje taka potrzeba. Amerykanie często postrzegają Unię Europejską jako jednolitego partnera i tak też Unia mogłaby skuteczniej rozwiązywać spory i konflikty międzynarodowe.

Europa musi się zacząć sama troszczyć o własne bezpieczeństwo. W 2007 r. komisarz ds. bezpieczeństwa UE Franco Frattini mówił: „Jak dotąd jesteśmy wyłącznie konsumentem usług bezpieczeństwa oferowanych przez innych, np. przez USA. Tak dalej być nie może: Europa powinna stać się producentem bezpieczeństwa”. Małe w porównaniu z wielkimi mocarstwami armie narodowe, nie byłyby w stanie skutecznie się obronić przed inwazją na Europę. Nie są w stanie działać samodzielnie i skutecznie w odległych zakątkach globu, dysponują niską mobilnością, ich struktury często są niedostosowane do zaangażowania się na odległych misjach, do niekonwencjonalnego działania. Nie bez przyczyny były sekretarz generalny NATO George Robertson określił Europę jako niedorozwiniętą pod względem wojskowości.

Niemoc Unii Europejskiej

Ostatnie dwie dekady dostarczyły wiele przykładów niezdolności Europy do wzięcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo w swoim najbliższym otoczeniu. Wojna w byłej Jugosławii skończyła się dzięki bombardowaniom amerykańskim i wymuszeniu na Serbii pokoju w Dayton w 1995 r. oraz wycofania się z Kosowa w 1999 r. Ani dyplomacja unijna, ani wojska europejskie pod ONZ-owską flagą nie były w stanie zatrzymać największych po drugiej wojnie światowej czystek etnicznych w Europie. Najbardziej dramatycznym tego przykładem było bezczynne przyglądanie się przez holenderski batalion ONZ masakrze w Srebrenicy.

Ponure wnioski nasuwa też bilans interwencji międzynarodowej (w tym 8 państw UE) w czasie rewolucji w Libii w 2011 r. Pierwsze walki zbrojne w Libii wybuchły 15 lutego 2011 r. Oficjalna reakcja Wysokiego Przedstawiciela ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa UE Caterine Ashton nastąpiła dopiero 3 tygodnie później, 6 marca 2011 r., kiedy tobogłosiła, iż wysyła misję informacyjną do Libii (fact finding mission). W tym czasie w Libii trwała już wojna domowa. 21 lutego powstańcy opanowali Bengazi a w Tripolisie reżim Kaddafiego dokonał masakry demonstrantów. Od 24 lutego trwała ofensywa powstańców na Az-Zawij. 26 lutego Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję wzywającą do zamrożenia kont Kaddafiego i jego rodziny. Bardzo aktywny był rząd brytyjski. Między 15 lutego a 6 marca zamroził aktywa Kaddafiego i jego rodziny, zakazał im wjazdu do Wielkiej Brytanii, rozlokował misje humanitarne na granicy Libii, wprowadził embargo na eksport broni; 28 lutego premier David Cameron nie wykluczył możliwości interwencji zbrojnej. Francja i Wielka Brytania zaangażowały się w konflikt samodzielnie, jednoznacznie popierając rebeliantów niemal od samego początku konfliktu. Bierność Wysokiego Przedstawiciela, wiceprzewodniczącej KE, która dopiero po trzech tygodniach wysyła misję informacyjną, wywołała furię w Parlamencie Europejskim. „Ile jeszcze osób musi zginąć w Libii, aby UE podjęła działania?” – pytał rozgoryczony Guy Verhofstadt, przewodniczący grupy ALDE, w swym krytycznym oświadczeniu z 26 lutego. „Jeśli nie potrafimy zająć wspólnego stanowiska w sprawie humanitarnej katastrofy rozgrywającej się na naszej południowej granicy, jakąż można mieć nadzieje, iż możemy mieć wpływ na sytuację w skali globu?”

Ostatecznie ministrowie spraw zagranicznych UE a następnie Rada Europejska 21 marca wypowiedziała się w sprawie libijskiej, popierając rezolucje Rady Bezpieczeństwa, wzywając Kaddafiego do ustąpienia i zachęcając do dialogu wewnętrznego w celu znalezienia rozwiązania „uzasadnionych żądań libijskiego narodu”. Działania organów Unii, wymagające uzgodnienia 27 państw, były jednak dużo późniejsze i słabsze niż kilku najbardziej zainteresowanych rządów narodowych.

Działania wojskowe podjęte w wykonaniu rezolucji Rady Bezpieczeństwa nie byłyby skuteczne bez kluczowego zaangażowania militarnej techniki USA. Jedynie amerykańskie lotnictwo miało możliwość precyzyjnego trafiania w określone cele. Według francuskiego generała Marcela Druart tylko dzięki wsparciu Amerykanów interwencja libijska nie zakończyła się kompromitującą porażką.

Także francuska interwencja w Mali w 2013 roku mająca na celu zwalczanie terrorystów islamskich jest realizowana z pominięciem mechanizmów unijnych, choć inne państwa członkowskie i USA udzielają Francuzom wsparcia. Dopiero misje szkoleniowe w Mali, a więc środek wykorzystujący „miękką siłę”, jest realizowany jako misja Unii Europejskiej. Zdaniem eurodeputowanego Rafała Trzaskowskiego, interwencja wojskowa nie byłaby w ogóle konieczna, gdyby UE zgodnie z planami wysłała wcześniej misję szkoleniową do stolicy kraju. Rebelianci nie zaatakowaliby miasta, w którym stacjonują europejskie wojska. Jednakże procedury podejmowania decyzji o użyciu sił europejskich są tak długie, że prowadzą do bezczynności UE i eskalacji konfliktu.

Również wobec obecnej sytuacji w Syrii. Niemoc UE widać chociażby na przykładzie opieszałej reakcji na użycie przez reżim Al-Assada broni chemicznej przeciwko rebeliantom i cywilom. Kiedy świat rozważał przeprowadzenie interwencji, aby zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, francuski ekspert w dziedzinie spraw międzynarodowych Bruno Cautres podkreślał: „Interwencja militarna wymagałaby też uczestnictwa USA. Unia Europejska nie jest zdolna do tego rodzaju akcji zwłaszcza w niezwykle skomplikowanych warunkach, jakie panują w Syrii”.

Interwencja w Afganistanie, w której Stany Zjednoczone wspiera ponad 20 państw Unii Europejskiej, także wykazuje wiele słabości. Każdy kraj wysyła swoje wojska ze ściśle określonym mandatem, co nie zapewnia dostatecznej kompatybilności działań, zwłaszcza w warunkach zmieniającej się sytuacji militarnej. Np. wojska niemieckie nie mają prawa uczestniczenia w operacjach bojowych w południowym i wschodnim Afganistanie, a głównym mandatem wojsk belgijskich jest ochrona lotniska. Polska podjęła się ochrony jednej z prowincji. W sumie jednak główny ciężar walki z talibami i Al-Kaidą spoczywa na Amerykanach, którzy zapewniają 2/3 zasobów ludzkich i jeszcze większą część wsparcia logistycznego.

Kiedy na początku 2012 r.Amerykanie wysyłali swoją flotę do cieśniny Ormuz, aby odstraszyć Iran przed jej zablokowaniem, Wielka Brytania i Francja musiały błagać Waszyngton, aby Royal Navy i Marine Nationale mogły dołączyć do floty u wejścia do Zatoki Perskiej – donosił „Daily Telegraph”, powołując się na źródła rządowe. Amerykanie twierdzili, że sojusznicy będą niczym piąte koło u wozu. Jednak Paryż i Londyn bardzo naciskały, żeby podkreślić swoją pozycję na arenie międzynarodowej.

Uzbrojenie narodowe czy europejskie?

Mimo że połączone nakłady na obronność państw UE wynoszą jedynie około 2/5 nakładów amerykańskich, to wciąż są to bardzo duże środki, a jednak pod względem możliwości działania, szkolenia, wyposażenia, nie tylko liczebnego, ale przede wszystkim jakościowego, narodowe siły zbrojne państw europejskich dzieli od amerykańskich przepaść. Wykorzystanie nowoczesnych technologii w zbrojeniach daje Ameryce ogromną przewagę. Porównując połączone potencjały państw unijnych z innymi mocarstwami, jak Chiny czy Rosja, Unia Europejska również nie uzyskuje optymistycznego rezultatu. Suma środków finansowych jest znacznie większa, przewaga technologiczna też jest niejednokrotnie po stronie państw europejskich, ale sam fakt masowości armii rosyjskiej i chińskiej, dowodzonych przez jeden sztab, działających wedle jednej strategii, czyni ich zdolności bojowe większymi.

Oprócz przewagi liczebnej i jakościowej sił konwencjonalnych Amerykanie dysponują zapleczem i wsparciem militarnym, którego nie posiada Unia Europejska lub posiadają go niektóre państwa w bardzo ograniczonym zakresie. Można tu zaliczyć globalny wywiad i środki łączności, wojska „cybernetyczne” i wszelkiego rodzaju wsparcie wykorzystujące nowoczesne technologie, niejednokrotnie pozwalające unieszkodliwić bądź zlikwidować przeciwnika, nim dojedzie do realnego starcia. Dzięki temu w trakcie działań w Libii w 2011 r. Amerykanie wskazywali cele i współrzędne dla nalotów, które przeprowadzało później lotnictwo państw sojuszniczych. Te nie potrafiły nawet identyfikować jednostek na zasadzie swój–wróg. Według rzecznika NATO, poszczególnych krajów europejskich nie stać na rozwijanie ISR (Intelligence, Surveillance, Reconnaissance – wywiad/rozpoznanie, nadzór, rekonesans). Czy gdyby skumulować środki państw UE, nie udałoby się tego zrealizować w ramach armii europejskiej?

Podczas gdy kraje azjatyckie wydają coraz więcej na zbrojenia, w Europie w dobie kryzysu nakłady na obronność ulegają szybszej redukcji, która i tak ma miejsce od końca zimnej wojny. Według raportu Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) z 2012 r., w ostatnich latach państwa europejskie zmniejszyły budżety wojskowe nawet o kilka procent. Zwiększenie potencjału obronnego przy jednoczesnym obcięciu środków finansowych będzie możliwe tylko wtedy, jeśli UE będzie bronić się wspólnie.

Trudności finansowe wzmacniają tendencje do obrony własnych zdolności produkcyjnych. Każdy kraj chce ratować własny przemysł zbrojeniowy. Dodatkową trudnością do pokonania jest rozbieżność interesów między starymi a nowymi członkami UE. W starych krajach UE najważniejsze koncerny zbrojeniowe są firmami globalnymi nastawionymi na eksport. Natomiast w nowych krajach dominuje własność państwowa i duże problemy w znalezieniu zbytu na rynkach trzecich.

Do zadań Europejskiej Agencji Obrony, powołanej w 2004 r., należy promowanie i wzmacnianie europejskiej współpracy w dziedzinie uzbrojenia, wzmacnianie europejskiej bazy przemysłowej i technologicznej w dziedzinie obronności i tworzenie konkurencyjnego europejskiego rynku wyposażenia obronnego, zwiększanie efektywności europejskich badań i technologii w dziedzinie obronności oraz rozwój zdolności obronnych w zakresie zarządzania kryzysowego. W praktyce jednak możliwości Agencji są ograniczone. Podobnie jak współpraca obronna, koordynacja przemysłu obronnego jest w UE dalece niewystarczająca, a „działające w pojedynkę państwa członkowskie nie są w stanie opracować i utrzymać kluczowych technologii i zdolności, jakie będą niezbędne w przyszłości” (komunikat prasowy KE z 24 lipca 2013 r.).

Kolejnym dowodem rozproszenia i marnotrawstwa środków jest liczba programów zbrojeniowych, jakie prowadzą Stany Zjednoczone i państwa europejskie. Mimo 2,5-krotnie mniejszych wydatków obronnych, państwa UE finansowały aż 89 wielokrotnie dublujących się programów zbrojeniowych, podczas gdy USA tylko 27 (dane z 2005 r.). Koncentracja wydatków przyczynia się do uzyskania przez USA olbrzymiej przewagi technologicznej nad resztą państw.

Tablica 1. Programy obronne w Europie i w Stanach Zjednoczonych

  Europa USA
Systemy lądowe    
Czołgi podstawowe 4 1
Transportery opancerzone 16 3
Haubice 155 mm 3 1
Systemy powietrzne    
Samoloty bojowe 7 5
Samoloty szkoleniowo-bojowe 6 1
Śmigłowce bojowe 7 5
Rakiety do zwalczania okrętów 9 3
Rakiety powietrze-powietrze 8 4
Systemy morskie    
Fregaty 11 1
Torpedy do zwalczania okrętów podwodnych 9 2
Okręty podwodne z silnikiem diesla 7 0
Okręty podwodne o napędzie atomowym 2 1
Suma 89 27

Źródło: Domenico Moro, Daniel Matteo PC 2: JOINT UEF-JEF DISCUSSION PAPER ON ‘THE COSTS OF NON-EUROPE IN DEFENSE, Table 2. Defense programs in Europe and the US, tłumaczenie własne.

W Europie są podejmowane próby wspólnego rozwoju potencjału obronnego, wspólnego zamawiania i opracowywania sprzętu. Przykładem europejskiego projektu z zakresu obronności jest wielozadaniowy samolot bojowy Eurofighter Typhoon produkowany w czterech państwach europejskich (Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy), będący wspólnym projektem trzech europejskich firm: włoskiej Alenia Aeronautica oraz wielonarodowych BAE Systems i EADS. Samolot ten jest w wyposażeniu armii pięciu państw europejskich: brytyjskiej, niemieckiej, włoskiej, hiszpańskiej i austriackiej. Francja też brała udział w pracach nad wcześniejszą wersją projektu pod nazwą European Combat Aircraft (Europejski Samolot Bojowy), ale potem wycofała się ze współpracy. Kryzys finansowy uniemożliwił zakup samolotów przez Grecję, a negocjacje były lub są prowadzone ze Szwajcarią, z Norwegią, Turcją, Danią i Bułgarią, a oferowano go też Polsce i Republice Czeskiej.

Wraz z końcem zimnej wojny spadła liczba zamówień, a więc znacznie wzrosły koszty produkcji jednej sztuki samolotu. Eurofighter jest krokiem w dobrym kierunku, ale nierozwiązany jest problemem rozdrobnienia i zróżnicowania stosowanego uzbrojenia. Część państw posiada wciąż duże ilości sprzętu produkcji radzieckiej, np. myśliwców MIG-29, a także amerykańskiego (F-15, F-16, F-18), a oprócz Eurofigtera w krajach europejskich są rozwijane inne podobnej klasy programy – Gripen i Mirage.

Gdyby w roli głównego odbiorcy sprzętu bojowego postawić federalną armię europejską lub współpracujące ze sobą i razem zamawiające narodowe siły zbrojne, jego produkcja byłaby bardziej opłacalna, spadłyby jej koszty. Doszłoby więc do zmniejszenia wydatków bez zmniejszania zamówień.

Amerykańskim konkurentem Eurofightera jest Joint Strike Fighter. Jest on niezwykle kosztowny, bowiem przez 50 lat ma pochłonąć 1,45 bln dol. Ma jednak tę przewagę, że gros zamówień będzie pochodziło od armii amerykańskiej, która pierwotnie w jego ramach chciała kupić ponad 2400 sztuk samolotu F-35 Lightning II! Eurofighter nie ma zapewnionego luksusu gwarancji zamówień od jednych wielkich sił zbrojnych, lecz musi negocjować z każdym z państw z osobna. Brak europejskiej armii to nie tylko brak bezpieczeństwa, ale także duża strata dla przemysłu europejskiego.

Innym przykładem wspólnego programu zbrojeniowego był projekt opracowania europejskiego czołgu. Kiedy w dobie zimnej wojny Francja i Niemcy potrzebowały dla swoich armii czołgu nowej generacji, w 1980 r. podpisano memorandum o wspólnym opracowaniu czołgu podstawowego. Różnice zdań co do jego pożądanych parametrów doprowadziły jednak do niepowodzenia tej inicjatywy. Francuzi opracowali czołg AMX Leclerc, a Niemcy dalej produkowali swoje Leopardy II. Do współczesnych, może bardziej szczęśliwych planów, można zaliczyć inicjatywę Francji i Wielkiej Brytanii, które chcą do 2020 r. wyprodukować prototyp bezzałogowego myśliwca i bezzałogowe samoloty zwiadowcze. Choć gdyby było to porozumienie unijne, a nie międzyrządowe dwóch państw, można by zrealizować ten projekt zapewne szybciej, taniej i być może w lepszej jakości.

Przykładem obrazującym niewykorzystywanie potencjału, jaki można by uzyskać przy połączeniu zasobów i zdolności państw członkowskich, są lotniskowce. Okręty te mają większą siłę uderzeniową niż większość armii państw świata. Wystarczy więc jeden lotniskowiec z samolotami i marines na pokładzie oraz z dodatkowymi okrętami w asyście, żeby móc wygrać wojnę na drugim krańcu świata. Obecnie USA posiadają jedenaście „pływających lotnisk”, podczas gdy wszystkie państwa UE razem wzięte tylko sześć. Gdyby flota europejska była częścią wspólnej europejskiej armii, UE mogłaby utrzymywać znacznie silniejszą marynarkę wojenną, gdyż w jej finansowaniu partycypowałyby wszystkie państwa. Obecnie utrzymanie lotniskowców jest często nieracjonalne ekonomicznie. Hiszpania i Włochy posiadają po dwa takie okręty, co jest dla nich bardzo kosztowne. Choć pozwala im to kontrolować ważne dla tych nadmorskich krajów szlaki wodne, to wydaje się to ponad ich rzeczywiste potrzeby i możliwości, zwłaszcza w czasach kryzysu.

Narodowa a nie ogólnoeuropejska polityka uzbrojenia ogranicza konkurencyjność europejskich producentów – bo mała i niepewna skala produkcji podwyższa koszty jednostkowe – i stawia ich w gorszej sytuacji w rywalizacji także na innych rynkach. W przypadku nowoczesnego przemysłu zbrojeniowego nie należy też zapominać o wzroście dobrobytu, jaki przynosi transfer wysokich technologii do produkcji cywilnej. Najlepszym tego przykładem jest wyścig zbrojeń w okresie po II wojnie światowej, kiedy w Ameryce wynaleziono Internet, czy system nawigacji satelitarnej GPS.

Gdyby Europa zdobyła się na wspólny wysiłek obronny, mogłaby starać się jako jedyna dorównać Stanom Zjednoczonym (poza bronią niekonwencjonalną), gdyż jako jedyna posiada trzy niezbędne czynniki: środki finansowe, zaplecze technologiczne i naukowe oraz zasoby ludzkie, podczas gdy np. Chiny ciągle nie posiadają nowoczesnego przemysłu. Ich uzbrojenie najnowszej generacji albo pochodzi z Rosji, albo jest produkowane z wykorzystaniem wykradzionych technologii i jego jakość stoi pod dużym znakiem zapytania.

Obecnie Stany Zjednoczone pozostają poza zasięgiem Europy, nawet sfederalizowanej, jeśli chodzi o potencjał militarny. Nieporównywalna z nikim innym przewaga siły ognia ma na celu utrzymać status uniwersalnego mocarstwa, które jest w stanie działać w każdym zakątku świata i jest zdolne złamać opór każdego państwa, które chciałoby zaatakować Amerykę. Unia Europejska nie ma ambicji bycia hegemonem, ale niewątpliwe musi posiadać w przyszłości potencjał zdolny do skutecznej obrony, odstraszania i prowadzenia polityki zagranicznej. Obecnie nawet tego nie jest w stanie zagwarantować.

Wspólna armia

Idea stworzenia armii europejskiej pojawiła się już w latach 50. XX w. Do jej powołania wzywał Winston Churchill. Najbardziej rozwiniętą formę przybrał projekt Europejskiej Wspólnoty Obronnej uzgodniony przez „szóstkę” w 1952 r. Traktat o EWO zakładał m.in. powołanie Europejskiego Ministerstwa Obrony i „wspólnotowego” sztabu generalnego oraz utrzymanie narodowych struktur wojskowych w ramach „armii europejskiej”, składającej się z narodowych ugrupowań, w której obowiązywałaby ujednolicona organizacja i uzgodnione zasady szkolenia. Europejski Komisariat Obrony analogicznie do Wysokiej Władzy Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (protoplasty dzisiejszej Komisji Europejskiej) miałby być niezależną ponadnarodową instytucją. Jednocześnie wraz z integracją wojskową zamierzano ustanowić ścisłą unię polityczną pod postacią Europejskiej Wspólnoty Politycznej. W 1953 r. traktat został ratyfikowany przez 5 parlamentów. Jedynie francuskie Zgromadzenie Narodowego go odrzuciło, co uniemożliwiło wejście dokumentu w życie. EWO i EWP okazały się zbyt śmiałymi projektami w latach 50. i takimi pozostają do dziś. Obecnie współpraca wojskowa jest organizowana w ramach Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, która jest podporządkowana równie niewydolnej i nieskutecznej Wspólnej Polityce Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Potrzebę europejskich sił zbrojnych dysponujących rzeczywistą siłą dostrzegał daleki od euroentuzjazmu prezydent Lech Kaczyński, który w 2006 r. zaproponował utworzenie 100-tysięcznej armii europejskiej.

Traktat lizboński daje nowe możliwości współpracy w zakresie WPBiO, ale pozostają one niewykorzystane. Traktat współpracy bowiem nie wymusza. Trzeba sobie zdać sprawę, że nawet pełne wykorzystanie przepisów traktatu lizbońskiego nie ustanawia jednolitego ośrodka decyzyjnego nad armią. Jest rzeczą bardzo wątpliwą, czy politycy w poszczególnych krajach zrezygnują ze wspierania własnego przemysłu obronnego i kontroli nad własną armią w celu zwiększenia efektywności. Dopóki nie ma jednolitego ośrodka politycznego, integracja obronna będzie postępowała w żółwim tempie, utrzymując zależność Europy od USA i marginalizując jej pozycję w świecie. Bez integracji politycznej nie będzie decydenta, który mógłby decydować o użyciu wspólnej armii. Ale – jak mówił Janusz Onyszkiewicz – „aby była wspólnota obronna, musi być też rząd polityczny kontrolujący wspólnotową armię”.

Traktat lizboński daje możliwość zajmowania jednolitego stanowiska UE, co do konkretnych spraw, ale zbyt słabo jest to wykorzystywane. Kiedy do Iranu pojechało trzech ministrów spraw zagranicznych państw UE, nie mieli oni mandatu unijnego, a więc nie reprezentowali tam całej Unii Europejskiej. Podobnie było w 2008 r. w przypadku podpisanego przez ówczesnego prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego traktatu wstrzymującego działania zbrojne w Gruzji. Choć przewodniczył on wtedy Radzie UE, to podpisał go tylko jako prezydent Francji, gdyż obawiał się, że ma za słabe umocowanie, by reprezentować Unię Europejską. Traktat lizboński daje też możliwość nawiązania przez państwa członkowskie stałej współpracy strukturalnej w WPBiO (art. 42 ust. 6 traktatu o UE), ale nie wykorzystuje się tego mechanizmu. Francja i Wielka Brytania ściśle ze sobą współpracują, ale poza strukturami UE. Przykładem dobrej współpracy jest ścisła koordynacja marynarek wojennych Belgii i Holandii, ale też poza strukturami UE.

Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej wskazuje na potrzebę odnowienia fundamentów bezpieczeństwa UE, bowiem Europejska Strategia Bezpieczeństwa z 2003 r. straciła w dużej mierze swoją aktualność. – Polska wysuwa szereg inicjatyw na tym polu, biorąc m.in. udział w przygotowaniu z innymi państwami projektu europejskiej strategii globalnej, a także inicjując prace nad nowelizacją europejskiej strategii bezpieczeństwa – mówił w marcu tego roku szef BBN. Wskazywał on też między innymi na potrzebę ustanowienia systemowych rozwiązań określających współpracę UE i NATO, do tej pory regulowanych ad hoc, a także na konsolidację europejskiego przemysłu obronnego, który mógłby sprostać globalnej konkurencji.

W debatach podkreśla się potrzebę wprowadzenie koncepcji Pool & Sharing, czyli łączenia i udostępniania zdolności wojskowych. Wprowadzenie Pool & Sharing pozwala obniżyć koszty poprzez wspólne wykorzystywanie infrastruktury i środków transportu. Wydaje się to szczególnie konieczne w okresie spadku wydatków zbrojeniowych, pogłębionych cięciami wmuszonymi przez kryzys. Jej istotą jest dzielnie się zdolnościami wojskowymi, ale na razie jest ona w powijakach i niewiele z niej wynika. Dotyczy najczęściej takich aspektów, jak łączność, szkolenie, wymiana doświadczeń, a więc nie „twardej siły”. Tego typu rozwiązania proponowała w swoim raporcie „On the Way towards a European Army” z 2007 r. Fundacja im. Friedricha Eberta, m.in. poprzez powołanie Europejskiego Dowództwa Transportu Powietrznego, które w całości przejęłoby zadania państw z zakresie wojskowego transportu lotniczego (obecnie tego typu organ tworzą państwa Beneluksu, Francji i Niemiec), czy Europejskiej Akademii Militarnej. Jednak wciąż „utrzymujące się rozdrobnienie rynku wyposażenia obronnego w Europie zagraża zdolności Europy do utrzymania wystarczającego potencjału w zakresie obrony i konkurencyjnego przemysłu obronnego” (komunikat prasowy KE, 24 lipca 2013 r.).

O wspólnej strategii dla sektora obronności ma debatować Rada Europejska na szczycie w grudniu 2013 r. Jak zauważył przewodniczący delegacji PE do Zgromadzenia Parlamentarnego NATO Jacek Saryusz-Wolski, „zamiast armii, mamy debatę o armii”. 24 lipca 2013 r. Komisja Europejska przedstawiła plan „W kierunku bardziej konkurencyjnego i wydajnego sektora obronności europejskiej”. Plan ogranicza się do przemysłu, bo takie są kompetencje KE. Jednak jest to dobry początek, bo państwa członkowskie UE „nie mogą trwać w błędnym przekonaniu, że za bezpieczeństwo Europy zawsze będzie odpowiadał ktoś inny, w domyśle – Stany Zjednoczone” (J. Saryusz-Wolski, „Dwie drogi Europy”, 2013).

Z kolei przewodniczący Komisji powiedział: „Bez wspólnej polityki obrony nie będziemy mieć na świecie wpływu, na jakim nam zależy. Aby z powodzeniem realizować tę politykę, musimy wzmocnić nasz sektor obronności i bezpieczeństwa. W czasach ograniczonych zasobów kluczowa jest współpraca, tak więc powinniśmy połączyć nasze ambicje i zasoby oraz nie powinniśmy dopuszczać do powielania programów. Nadszedł czas na podjęcie większej ilości wspólnych działań oraz czas na zobowiązanie się do rozpoczęcia ściślejszej współpracy w dziedzinie obronności. Takie zobowiązania chciałbym usłyszeć podczas posiedzenia Rady Europejskiej w grudniu” (komunikat prasowy KE, 24 lipca 2013).

Stworzenie wspólnoty obronnej wymagałoby stworzenia również ścisłej unii politycznej i sfederalizowania Unii Europejskiej. Nie można bowiem stworzyć ponadnarodowej armii europejskiej bez demokratycznie wybranych władz, które sprawowałyby nad nimi kontrolę i decydowały o ich użyciu, o prowadzonej polityce, w szczególności zagranicznej i bezpieczeństwa. Generał Stanisław Koziej przekonuje, że UE nie zdoła nigdy być czymś więcej niż tzw. NATO-bis, dopóki nie powstanie prawdziwa wspólnota polityczna .

Nie ma jednak ani motywacji politycznej, ani społecznej, ani lobby wojskowego w kwestii integracji sił zbrojnych. Mawia się, że UE z każdego kryzysu wychodzi wzmocniona. Oby nie musiała doświadczyć kryzysu bezpieczeństwa, aby zdecydować się utworzyć armię federalną. Oby wystarczył sam argument, że za te same pieniądze, ale wspólnie wydane, można zapewnić UE znacznie wyższy poziom obronności.

Marcin Święcicki
poseł PO, były prezydent Warszawy, były minister współpracy gospodarczej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, był członkiem zespołu negocjującego przystąpienie Polski do UE, przewodniczący Forum Ruchu Europejskiego

dodaj komentarz

komentarze


Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
 
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Medycyna „pancerna”
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Setki cystern dla armii
Czworonożny żandarm w Paryżu
Nasza broń ojczysta na wyjątkowej ekspozycji
Determinacja i wola walki to podstawa
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
„Szczury Tobruku” atakują
Fundusze na obronność będą dalej rosły
„Jaguar” grasuje w Drawsku
Norwegowie na straży polskiego nieba
Co słychać pod wodą?
Operacja „Feniks”. Żołnierze wzmocnili most w Młynowcu zniszczony w trakcie powodzi
„Siły specjalne” dały mi siłę!
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Jesień przeciwlotników
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Terytorialsi zobaczą więcej
„Szpej”, czyli najważniejszy jest żołnierz
Aplikuj na kurs oficerski
Wielkie inwestycje w krakowskim szpitalu wojskowym
Polskie „JAG” już działa
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Zmiana warty w PKW Liban
Olimp w Paryżu
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
„Feniks” wciąż jest potrzebny
Olympus in Paris
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Trzy medale żołnierzy w pucharach świata
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
Jaka przyszłość artylerii?
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Mniej obcy w obcym kraju
Nowe Raki w szczecińskiej brygadzie
Bój o cyberbezpieczeństwo
Pożegnanie z Żaganiem
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Transformacja dla zwycięstwa
Użyteczno-bojowy sprawdzian lubelskich i szwedzkich terytorialsów
Wybiła godzina zemsty
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Karta dla rodzin wojskowych
Transformacja wymogiem XXI wieku
Rekordowa obsada maratonu z plecakami
Więcej pieniędzy za służbę podczas kryzysu
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Ostre słowa, mocne ciosy
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Ogień Czarnej Pantery
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Wojsko otrzymało sprzęt do budowy Tarczy Wschód
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Zyskać przewagę w powietrzu

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO