Mieszkańcy Giebni po kilkudziesięciu latach od katastrofy bombowca Ił-28 upamiętnili tragicznie zmarłych lotników z Powidza.
Wto dramatyczne grudniowe popołudnie Wiesław Wikarski z Janikowa wracał ze szkoły. Nagle zobaczył samolot wojskowy, za którym ciągnął się warkocz gęstego dymu. Nadlatującą maszynę zauważył też Zbigniew Wojciechowski, miejscowy kronikarz z Pakości i przewodnik po Szlaku Piastowskim: „Szykowałem się do pracy w Bielawach, gdy z północnego zachodu nadleciał samolot”. Bombowiec obniżał lot, aż w końcu uderzył w ziemię na terenie roszarni, zakładu włókienniczego przetwarzającego słomy lnianą i konopną na włókna. Wtedy wybuchł pożar. Wiesław Wikarski zapamiętał, że co chwila słychać było eksplozje. Jak się później dowiedział – wybuchającej amunicji do działek kalibru 23 mm. Ogień gasili strażacy ze straży zakładowej i ochotniczej straży pożarnej. Niebawem rejon katastrofy otoczyli żołnierze z jednostki w Inowrocławiu. Szczątki samolotu zabrano do hangaru w Powidzu.
To wydarzenie odnotował też w swojej kronice franciszkanin z parafii Świętego Bonawentury w Pakości, ojciec Jakub Kubica. „11 grudnia 1969 roku Pakość i jej obywatele byli świadkami tragedii samolotowej. W godzinach popołudniowych na Giebni, za fabryką lnu i płyt paździerzowych spadł wojskowy samolot. Rozbił się i spalił, i zapalił stóg z lnem. W katastrofie zginęło trzech wojskowych. Odnaleziono trzy głowy i trochę innych części ciała. Przyjechała ekipa wojskowa z Inowrocławia i zabrała resztki, i wszystko pozostało tajemnicą wojskową. Jedynie Radio Wolna Europa podało Polakom wiadomość o tym zajściu”.
W Giebni 11 grudnia 1969 roku rozbił się samolot bombowy Ił-28, należący do 7 Brygady Lotnictwa Rozpoznawczo-Bombowego z Powidza. W tym czasie utworzona w 1967 roku brygada była największą jednostką w Polsce latającą na tych bombowcach.
Zwykły dzień?
Pechowym Ił-em lecieli 27-letni por. pil. Jan Grymuza, 30-letni por. nawig. Bonifacy Hędzelewski i 21-letni strzelec radiotelegrafista kpr. Ryszard Jędras. 11 grudnia 1969 roku żołnierze wykonywali lot ćwiczebny. „Dowódca brygady płk pil. Jerzy Wójcik początkowo zarządził, że ze względu na niską podstawę chmur nawigatorzy zostaną w eskadrach, a na lotnisko pojadą tylko piloci i strzelcy pokładowi, by robić loty na dwusterach, ale zmienił decyzję, gdy chmury podniosły się do 200 m”, twierdzi ppłk nawig. w st. spocz. Andrzej Wójcik, służący wówczas w Powidzu. On również miał uczestniczyć w tych lotach, ale ze względu na przeziębienie lekarz odesłał go do domu. Zanim Andrzej Wójcik opuścił jednostkę, pożyczył swoją teczkę nawigatora por. Hędzelewskiemu. „Kiedy wróciłem do domu, zadzwonił kolega z wiadomością, że rozbił się samolot, którym poleciał Hędzelewski”, wspomina oficer.
Szkolenie lotników w tamtych czasach było bardzo intensywne. Zdarzało się, że załogi w wykonywały trzy lub cztery loty dziennie, najczęściej trwające po godzinie i 40 minut, ale zdarzały się dłuższe. „Dla nas loty były normalną, codzienną pracą”, podkreśla
ppłk Wójcik. Jednocześnie zaprzecza informacji podawanej przez niektóre media, że Ił-28, który rozbił się w Giebni, wcześniej przeprowadził ćwiczebne bombardowanie. „Tego dnia wykonywaliśmy loty na pułap”, wyjaśnia emerytowany nawigator. Oznacza to, że załoga bombowca miała lecieć po wyznaczonej trasie i osiągnąć wysokość 12,5 tys. m, a jedynym uzbrojeniem na pokładzie była amunicja do działek.
Ćwiczebne bombardowania piloci powidzkiej brygady wykonywali na 9 Poligonie Lotniczym Ślubowo, położonym pomiędzy Mławą a Chorzelami. Z użyciem celownika radiowego załogi samolotów Ił-28 zrzucały bomby z wysokości 5 tys. m, w dzień i w nocy, w różnych warunkach pogodowych, a z celownikiem radiolokacyjnym – z wysokości 6 tys. m.
Dziwne rozbieżności
W tamtych latach niemal wszystko, co wiązało się z obronnością, było objęte tajemnicą. Dotyczyło to również katastrof lotniczych. Jednym z niewielu źródeł informacji o takich wydarzeniach było lotnicze czasopismo „Wiraże”, gdyż na jego łamach publikowano nekrologi. „Nie podano nam powodu katastrofy. W jednostce krążyły domysły, że oderwała się owiewka kabiny pilota połączonej z kabiną nawigatora i z powodu ciśnienia obaj mogli stracić przytomność”, mówi ppłk Wójcik. Niewiele dowiedziały się również rodziny żołnierzy. Żona por. Grymuzy wraz córką oraz córka por. Hędzelewskiego pierwszy raz na miejscu katastrofy były dopiero w 2015 roku. W 1969 roku wojsko nie poinformowało bowiem najbliższych, gdzie doszło do tragedii. Powiedziano im tylko, że w okolicach Pakości.
Przez lata najczęściej wskazywaną przyczyną katastrof lotniczych był błąd człowieka, bo obarczenie odpowiedzialnością osoby nieżyjącej szybko zamykało prokuratorskie śledztwo, które mogłoby wykryć kłopotliwe dla przełożonych fakty. Tyle że zasiadający za sterami bombowca Ił-28 por. Grymuza był wysokiej klasy pilotem. Ten lot miał być jego ostatnim w Powidzu, bo już dostał przydział do nowej jednostki – Specjalnego Pułku Lotniczego w Warszawie.
Tym razem przyjęto, że w bombowcu Ił-28 w grudniu 1969 roku doszło do dehermetyzacji kabiny, a załoga nie była w stanie zapanować nad uszkodzoną maszyną. Nie wiadomo jednak, czy faktycznie było tak, jak podano w dokumencie. Byli piloci zwracają uwagę, że po dehermetyzacji kabiny na dużej wysokości lotnicy straciliby przytomność z powodu gwałtownej zmiany ciśnienia i maszyna nie byłaby sterowana. Zagadką jest też, dlaczego znalazła się w rejonie miejscowości Pakość i Janikowo. Samoloty, które startowały tego dnia z Powidza, leciały nad Golubiem Dobrzyniem, a w rejonie Przasnysza skręcały w lewo, w kierunku Nidzicy, potem na Nieszawę i wracały na macierzyste lotnisko. Ił-28 powinien zatem nadlecieć nad Pakość od wschodu. Tymczasem bombowiec pojawił się od północnego zachodu. Miejscowi są przekonani, że załoga do ostatniej chwili szukała miejsca na posadzenie samolotu, tak by nie spowodować ofiar na ziemi. Tajemnicę ostatnich chwil lotu zabrała jednak ze sobą do grobu.
Żywa pamięć
Wiesław Wikarski o wydarzeniu z dzieciństwa nie zapomniał i po latach postanowił upamiętnić ofiary katastrofy sprzed niemal półwiecza. Wspierali go w tym m.in. Jacek Rymarkiewicz i ludzie działający w Towarzystwie Przyjaciół Janikowa.
Początkowo pomysłodawcy zamierzali postawić obelisk w pobliżu miejsca katastrofy. Dziś jednak na terenie dawnej roszarni znajduje się centrum logistyczne sieci supermarketów POLOmarket i szefostwo firmy nie zgodziło się na upamiętnienie tam lotników. Zaczęto zatem rozważać ustawienie obelisku po drugiej stronie drogi, ale okazało się, że jest to obszar zalewowy, należący do zarządu dróg wodnych, na którym nie wolno nic budować. Ostatecznie nieco dalej znalazł się skrawek gruntu będący własnością gminy. „Dzięki przychylności Wiesława Kończala, burmistrza Pakości, wiosną 2015 roku razem z synem postawiliśmy obelisk”, mówi Wiesław Wikarski. Umieszczono na nim płytę z nazwiskami lotników, którą bezpłatnie wykonał Robert Kurczewski.
Dane załogi bombowca ustalił Jacek Rymarkiewicz. „Zrobiłem to na podstawie aktów zgonu wystawionych przez ówczesną lokalną administrację”, wyjaśnia. Następnie skontaktował się z rzecznikiem prasowym 3 Skrzydła Lotnictwa Transportowego w Powidzu, kpt. nawig. Włodzimierzem Baranem, żeby odnaleźć krewnych ofiar katastrofy. Dzięki współpracy z nim w ciągu dwóch miesięcy nawiązano kontakt z najbliższą rodziną pilota i nawigatora. Niestety nie udało się dotrzeć do bliskich kpr. Jędrasa. „Wiemy, że pochodził z Czeladzi. Szukaliśmy tam jego krewnych różnymi sposobami, ale na próżno”, stwierdził Jacek Rymkiewicz.
Kolejnym krokiem było przygotowanie oficjalnej uroczystości odsłonięcia obelisku, z udziałem wojska. W jej organizację zaangażował się płk w st. spocz. Zbigniew Woźnicki, prezes kujawskiego oddziału Stowarzyszenia Seniorów Lotnictwa Wojskowego Rzeczpospolitej Polskiej, który w tej sprawie nawiązał kontakt z Ministerstwem Obrony Narodowej.
W przeszłości doszło do wielu katastrof samolotów wojskowych, które przed rokiem 1989 były osnute tajemnicą. Ppłk Wójcik pamięta, że tylko w 7 Brygadzie w latach 1967–1973 rozbiły się cztery maszyny – w rejonie Giebni, Wrześni, Pieniężnicy i Zatoki Gdańskiej. Ofiary katastrof sprzed lat pozostają najczęściej anonimowe. Może wzorem Giebni także w innych miejscach uda się przywrócić pamięć o tych żołnierzach.
autor zdjęć: Arch. Mariana Mikołajczuka