Wedle opublikowanych niedawno informacji jesienią ubiegłego roku siły powietrzne USA przeprowadziły grę wojenną zakładającą odparcie chińskiego ataku na Tajwan. Była to kolejna tego typu gra, dwie poprzednie (w 2018 i 2019 r.) zakończyły się amerykańską porażką. Tym razem Amerykanie odnieśli zwycięstwo, lecz jak sami przyznają, było to zwycięstwo pyrrusowe. Co więcej, było ono możliwe tylko dzięki spełnieniu wielu założeń, niemożliwych do zrealizowania przy dzisiejszym kształcie i stanie posiadania US Air Force. Jest to o tyle ciekawe, że może świadczyć o priorytetach rozwoju amerykańskich sił zbrojnych na kolejną dekadę.
Celem gry wojennej nie jest i nie powinna być wygrana jako taka, lecz stawianie pytań i szukanie odpowiedzi na nie. Gry z 2018 i 2019 roku, zakładające konflikt na Morzu Południowochińskim i wokół Tajwanu, pozwoliły wypracować odpowiedni zestaw środków i działań niezbędnych do powstrzymania Chin w przypadku podobnego konfliktu. Choć bez wątpienia nie jest to zestaw najlepszy z możliwych i na pewno nie ostateczny, a straty amerykańskie (osobowe i sprzętowe), choć wciąż wysokie, pozwoliły osiągnąć sukces.
Szczegóły gry pozostają niejawne, jednak gen. C. Hinote, zastępca szefa sztabu sił powietrznych ds. strategii, integracji i wymogów, udzielił jednemu z branżowych portali dość obszernego wywiadu, zdradzając część informacji. Podkreślenia wymaga fakt, że sukces był w dużej mierze możliwy dzięki odpowiedniemu rozmieszczeniu sił i środków jeszcze przed eskalacją konfliktu. Realizując strategię działań rozproszonych, strona amerykańska polegała nie na pojedynczych, dużych bazach, lecz na szeregu mniejszych, co pozwalało na minimalizowanie strat i zapewnienie ciągłości realizacji misji w przypadku utraty którejś z nich. I tak np. w bazach lotniczych nigdy nie znajdowało się więcej niż pięćdziesiąt procent maksymalnie możliwej liczby samolotów. Same bazy były ufortyfikowane i zaopatrzone w niezbędne materiały eksploatacyjne, w tym paliwo, części zapasowe do samolotów oraz amunicję lotniczą. Wstępne rozmieszczenie sił skłoniło wręcz oficera dowodzącego zespołem czerwonym (chińskim) do rezygnacji z ataku na Tajwan jako w tej sytuacji nieopłacalnego. Na potrzeby symulacji gra została oczywiście przeprowadzona, jednak po raz kolejny potwierdziła się trafność starożytnej zasady si vis pacem para bellum – chcesz pokoju, gotuj się do wojny.
Ciekawie prezentowała się sama struktura sił powietrznych. Na poziomie strategicznym operowały znajdujące się wciąż w fazie rozwoju bombowce B-21, a także leciwe B-52, te drugie używały jednak broni kierowanej dalekiego zasięgu, pozostając poza strefą obrony powietrznej adwersarza. Na poziomie taktycznym „koniem roboczym” sił powietrznych był oczywiście F-35. Co jednak ciekawe, nie był on używany do zadań związanych z przełamaniem obrony powietrznej (SEAD), a w dużej mierze do tych związanych z obroną baz, zestrzeliwaniem pocisków manewrujących oraz atakowaniem celów nawodnych i lądowych w pasie wybrzeża. W założeniu były to maszyny w wersji Block 4. Nawet nie próbowano operować obecnie używaną wersją myśliwca, bo, jak stwierdził gen. Hinote, byłoby to całkowicie bezcelowe… Ciężar misji SEAD wziął na siebie opracowywany dopiero myśliwiec VI generacji, oznaczany dziś jako NGAD. Było to spowodowane zarówno jego dużo wyższą „przeżywalnością” w środowisku kontestowanym (takim, w którym m.in. prowadzone jest silne zakłócanie radioelektroniczne), jak i większym niż w przypadku F-35 zasięgiem. Ten ostatni, przy ograniczonym z uwagi na ryzyko ich utraty wsparciu tankowców, nie był zdolny do wypełniania części misji właśnie z uwagi na zasięg.
Misje defensywne realizowały również myśliwce F-15EX, które dodatkowo, podobnie jak B-52, atakowały cele z użyciem broni kierowanej dalekiego zasięgu. Co chyba jednak najciekawsze, do obrony baz wykorzystywany był również nieistniejący obecnie nawet w planach myśliwiec generacji IV+, który zastąpiłby F-16. Idea wspólnego użycia maszyn IV i V generacji nie jest niczym nowym, rozwiązanie takie daje lotnictwu większą elastyczność, jednak do tej pory w USAF nie rozważano zastępowania samolotów F-16, A-10 i części F-15 myśliwcem innym niż F-35. Jeśli miałoby się to zmienić, czego adwokatem jest szef sztabu tego rodzaju sił zbrojnych gen. CQ Brown, byłby to przełom iście rewolucyjny.
Amerykanie operowali również dużą liczbą dronów, odgrywających zarówno rolę wysuniętych sensorów i systemów wsparcia dowodzenia, jak i realizujących misje uderzeniowe. Do tych ostatnich wykorzystywano maszyny rozwijane w ramach programu Loyal Wingman oraz inne, mniejsze i tańsze płatowce. To właśnie kwestia ceny i wynikająca z niej powszechność użycia bezzałogowców stanowiła jeden z ich największych atutów.
Dowodzenie było realizowane zgodnie z koncepcją Joint All-Domain Command and Control, w ramach której wszystkie rodzaje sił zbrojnych współdzielą zbierane z różnych sensorów informacje, budując w ten sposób wspólną świadomość sytuacyjną. Zespół dowodzący składał się z około trzydziestu oficerów z poszczególnych rodzajów sił zbrojnych.
Końcowy sukces został okupiony poważnymi startami, choć były one „o rząd wielkości mniejsze niż w poprzednich grach”. Pojawia się jednak pytanie: na ile skutecznie siły powietrzne będą w stanie przeforsować przynajmniej część założeń, na których oparto scenariusz konfliktu. Aby tego dokonać, konieczne będzie odpowiednie modelowanie budżetu na rok 2023 i kolejne lata. Inwestycje infrastrukturalne, rozwój nowych systemów uzbrojenia, w tym być może wspomnianego nowego typu myśliwca, oznaczają poważne wydatki. Siły powietrzne będą tu musiały rywalizować o fundusze z innymi rodzajami sił zbrojnych i przekonywać do swoich racji członków Kongresu. Jednak region Indo-Pacyfiku to dziś centrum grawitacyjne amerykańskiej polityki obronnej i bezpieczeństwa.
autor zdjęć: Lockheed Martin
komentarze