W roku 1939 obsada polskiego Urzędu Pocztowego Gdańsk 1 nie była przypadkowa. Wśród urzędników skierowanych tu do pracy wielu było oficerami rezerwy lub miało wojskowe przeszkolenie. Obie strony konfliktu – polska i niemiecka – były uzbrojone, obie wiedziały bowiem, że właśnie przy gdańskim placu Heweliusza rozegra się walka o prawo do tej ziemi.
Szturm na Pocztę Polską w Gdańsku
Gdańsk. O to miasto od wieków rozbijały się niemieckie ambicje i polskie marzenia. Gdy po I wojnie światowej Europa jeszcze leczyła rany, niemiecko-polski spór o Gdańsk już kipiał jak gejzer. Kiedy w styczniu 1918 roku prezydent USA Woodrow Wilson zapowiedział w swoim orędziu odbudowę polskiego państwa z dostępem do morza, Polacy starali się przekonać zachodnie mocarstwa o swoich historycznych związkach z tym miastem. Niemcy powoływali się jednak na silny argument – znakomita większość mieszkańców Gdańska miała narodowość niemiecką, Polaków w tym mieście było wówczas nieco ponad cztery procent. Konflikt rozwiązano podczas konferencji pokojowej w Paryżu. Brytyjski pomysł, by utworzyć Wolne Miasto Gdańsk pod kuratelą Ligi Narodów, z zastrzeżeniem, by Polska posiadała na jego terenie szczególne uprawnienia, zyskał aprobatę Wilsona i przeszedł do historii jako jedno z wielu postanowień traktatu wersalskiego z 1919 roku. O ile gdańszczanie przyjęli decyzję traktatu niechętnie, choć powściągliwie, licząc między innymi na korzyści z handlu z Polską, o tyle niemieccy politycy nie pogodzili się z traktatowym rozstrzygnięciem.
Polski orzeł
Wśród różnych przywilejów, jakie miało państwo polskie na terenie miasta i portu, znalazło się między innymi prawo do posiadania własnej służby pocztowej. Energiczne zabiegi polskich władz sprawiły, że na terenie Wolnego Miasta szybko zaczęły działać trzy polskie urzędy pocztowe. Głównym urzędem była poczta przy placu Heweliusza (Heveliusplatz). Działała tu centrala telefoniczna utrzymująca stałą łączność z Polską. Poczta pod koniec lat trzydziestych zatrudniała około 110 pracowników. W centrum Gdańska umieszczono dziesięć pocztowych skrzynek oznakowanych wizerunkiem białego orła, przeznaczonych wyłącznie do korespondencji z Polską. Po ich zainstalowaniu od razu rozpoczęła się próba sił. Niemieckie bojówki postawiły sobie za cel zniszczenie polskich symboli. Polskie skrzynki pocztowe były więc co noc dewastowane i malowane obelżywymi napisami. Jednak każdego ranka polskie służby pocztowe skrupulatnie je odnawiały i konserwowały. Listonosze nie wychodzili w swój rejon pojedynczo, bo ryzyko było zbyt wielkie. Po dojściu do władzy w Niemczech Hitlera w roku 1933 pocztowcy niemal natychmiast odczuli eskalację wystąpień przeciwko polskiej ludności miasta. Wyzwiska, pobicia, szykany, rzucanie kamieniami – w takich warunkach pracowali Polacy. Jeden z listonoszy został niemal zakatowany przez pijanego niemieckiego marynarza.
Plan obrony – plan ataku
Andrzej Gąsiorowski, badacz wojennej historii Pomorza podaje, że prawdopodobnie już w marcu 1939 roku polski Sztab Główny podjął decyzję o obronie budynku poczty przy placu Heweliusza. W kwietniu do Gdańska został oddelegowany por. Konrad Guderski „Konrad”, cieszący się uznaniem polskiej kadry dowódczej utalentowany oficer wywiadu. Konspiracyjnej gościny użyczyła mu mieszkająca w budynku poczty rodzina podreferendarza Alfonsa Flisykowskiego. Pamięta to jego córka, Henryka Flisykowska-Kledzik: „Czuliśmy z bratem, że dzieją się sprawy wielkie i ważne, i że absolutnie nikomu nie możemy zdradzić tego faktu”. „Konrad” był wysłannikiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odpowiedzialnym za utworzenie struktur obrony obiektu. Od kwietnia rozpoczęły się regularne dostawy broni do budynku. Pracownicy działali w pełnej konspiracji, zachowując szczególne środki bezpieczeństwa. Pod przykrywką Pocztowego Klubu Sportowego szkolili się w posługiwaniu bronią. Polecono im także wywieźć swoje rodziny do Polski. Pocztowców, których Gestapo zdekonspirowało, dla bezpieczeństwa wywożono razem z rodzinami i błyskawicznie zmieniano struktury, w których dotychczas działali. Guderski był profesjonalistą.
Bojówka NSDAP niszcząca polską skrzynkę pocztową, 1939 rok
Gestapo nie ustawało jednak w próbach rozpoznania środowiska, które uznawało za szczególnie niebezpieczne dla interesów III Rzeszy. Załogę polskiej poczty wzmocniono o urzędników z Gdyni i Bydgoszczy. Wszyscy oni – jak podaje profesor Gąsiorowski – byli oficerami rezerwy. Ale Niemcy także nie tracili czasu, szczegółowy plan natarcia na budynek pocztowy opracowali już na początku lipca 1939 roku. Mieli dobrze rozpoznany teren i zinfiltrowaną obsługę placówki, której umiejętności w walce musieli szacować wysoko, bowiem do ataku przeznaczyli grupy szturmowe złożone ze 150 funkcjonariuszy gdańskiej policji. Ci mieli przypuścić atak równocześnie na wszystkie poziomy budynku, aby szybko osiągnąć spektakularne zwycięstwo i nie dać Polakom szans na obronę.
Oczekiwanie
30 sierpnia 1939 roku Albert Forster – osławiony później na Pomorzu kat Polaków, który ogłosił się głową Wolnego Miasta Gdańska – odbierał ostatnie rozkazy od Hitlera. 31 sierpnia polscy żołnierze na Westerplatte otrzymali już informację o zmianie rozkazów swego dowództwa. Sztab Główny odstąpił od planów obrony polskich placówek w Gdańsku – takie rozwiązanie rekomendował zresztą polski komisarz generalny w Gdańsku Marian Chodacki, który depeszował do naczelnego wodza, że obrona strategicznych dla Polski obiektów w mieście jest bezcelowa. Bez odpowiedzi pozostanie pytanie, dlaczego tej decyzji nie przekazano polskim pocztowcom.
Pracownikom zmiany dziennej polecono, aby pozostali na noc w budynku. Zaczęło się pełne napięcia oczekiwanie. Rozdano broń. Dyrektor Poczty Polskiej w Gdańsku Jan Michoń uroczyście odczytał zebranym rozkaz o konieczności obrony i utrzymania polskich placówek w Gdańsku w oczekiwaniu na nadejście odsieczy. Por. „Konrad” odebrał przysięgę od załogi. Pocztowcy dysponowali ręcznymi granatami i pistoletami. Na każdym piętrze ustawiono stanowisko lekkiego karabinu maszynowego. W budynku nadejścia świtu oczekiwało 58 Polaków.
Odcięci
Przejmujące dźwięki starego hejnału pocztylionów Groza co roku przypominają pod dawnym gmachem polskiej poczty czternaście godzin jej heroicznej obrony. Nieliczni, którzy przeżyli piekło przy placu Heweliusza, długo nie chcieli dzielić się wspomnieniami, niemniej w Polsce do końca lat osiemdziesiątych ukazało się na ten temat wiele wydawnictw popularnych oraz naukowych, łącznie z analizą zbrodniczego procesu sądowego, który Niemcy wytoczyli po walce ocalałym pocztowcom. Dieter Schenk w swej znakomitej książce „Polska Poczta w Gdańsku – historia pewnego niemieckiego morderstwa sądowego” odtworzył dla czytelnika niemieckiego przebieg wydarzeń z 1 września 1939 roku. Wczesnym świtem starszy asystent Bernard Binnebesel, który zmarł następnie z ran, odkrył, iż zostały przerwane wszystkie połączenia z Polską. Zgasło światło. Za oknami pojawiły się niemieckie mundury. Załogę poczty postawił na nogi dyrektor Michoń. Od tej pory ponad pięćdziesiąt osób, w tym jedenastoletnia wychowanica dozorcy, zostało odciętych od świata. Niemcy zaatakowali detonując ścianę pobliskiego Krajowego Urzędu Pracy, stanowiącego jedno ze skrzydeł gmachu. Pocztowcy zdołali jednak odeprzeć natarcie. Napastnicy byli zupełnie zaskoczeni. Spodziewali się obrony, ale zaciekły opór i nawałnica ognia, którą odpowiedzieli Polacy, zmusiły ich do zmiany planów. Teren został odcięty kordonem od reszty miasta.
Bitwa
Odpowiedzialny za natarcie pułkownik niemieckiej policji Bethke, widząc, że grupy szturmowe nie są w stanie sforsować obrony gmachu, szybko sprowadził stupięciomilimetrową polową haubicę z grupy „Eberhard”, która ostrzeliwała Westerplatte. Atak wsparły dwa działa i wóz pancerny. Energiczne działania Bethkego spowodowane były także wymogami niemieckiej wojny propagandowej. Według pomysłu Goebbelsa widzowie niemieckiej kroniki filmowej mogli w tym samym czasie oglądać rycerski Blitzkrieg niemieckiej armii, która w nowych i dobrze skrojonych mundurach poszerzała Lebensraum narodu niemieckiego. Stąd tak wielka liczba niemieckich reporterów na placu Heweliusza.
Pocztowcy nie reagowali na wezwania do złożenia broni. Odpowiadali ogniem. Podczas walk doszło do bezpośredniego starcia z niemieckimi żołnierzami, którym udało się w końcu wedrzeć do budynku. I tym razem zostali odparci. Gmach był jednak silnie uszkodzony, a obrońcy zostali trwale rozdzieleni i uwięzieni – w piwnicy oraz na półpiętrach. Zginął także ich dowódca, „Konrad”, którego śmiertelnie ranił odłamek granatu. Był jednocześnie pierwszą polską ofiarą walk. Dowództwo błyskawicznie przejął, ranny w nogę, trzydziestosiedmioletni kpr. Flisykowski, ochotnik z wojny 1920 roku. Po drugiej stronie frontu walk pojawił się podobno Forster, aby osobiście nadzorować przebieg ataku. Sytuacja pocztowców pogarszała się z godziny na godzinę. Wyczerpana walką część załogi chciała się poddać. Jednak Flisykowski po furii, z jaką atakowali Niemcy, zorientował się, że jeńców po tej walce nie będzie. Postanowił więc zginąć w boju, innym pozostawiając swobodę wyboru decyzji.
Szturm na budynek poczty, 1939 rok
Do obrońców powoli docierało w jakim położeniu się znajdują. Wszyscy prawie byli ranni, odcięci od świata, z kończącymi się zapasami amunicji, bez prądu i wody. Gęsty dym i ogień utrudniały widoczność i oddychanie. Oddziały armii „Pomorze” nie przybyły z odsieczą, a silny ostrzał wymusił zejście do piwnic. To symboliczne miejsce w tej bitwie.
Kapitulacja
Po czternastu godzinach walki nastała ostatnia faza dramatu. Niemcy wpompowali do piwnic budynku benzynę, podpalając ją za pomocą granatu. Los pocztowców został przesądzony. Musieli słyszeć zgrzyt toczonych beczek i odgłosy podjeżdżających samochodów z cysternami. W rozgrzanym do czerwoności gmachu spłonęło żywcem pięć osób, sześciu obrońców zostało ciężko rannych. Wśród płomieni, dymu i pyłu dyrektor Michoń znalazł biały ręcznik – niosąc przed sobą tę zaimprowizowaną flagę wyszedł z gmachu. Przywitał go stek wyzwisk. Zginął ścięty serią w brzuch.
Próbę wyprowadzenia załogi podjął wtedy naczelnik urzędu pocztowego, oficer rezerwy Wojska Polskiego, Józef Wąsik, lecz padł na schodach spalony od ognia z miotacza płomieni. Kolejną ofiarą był pocztowy dozorca – płyn wypalił mu dziurę w głowie. Umierał w męczarniach. W tym samym czasie na dziedzińcu poczty rozlegał się przerażający krzyk dziecka. Płonęła jedenastoletnia Erwina Barzychowska, wyprowadzona z piwnicy przez żonę dozorcy. Mała, żywa pochodnia biegała bezładnie po zrujnowanym dziedzińcu. Umarła, nie leczona, siedem tygodni później. Jej opiekunka straciła wzrok. Przeżyła, choć przeszła ciężkie śledztwo w gdańskim Gestapo. Tortury podkopały jej zdrowie na całe życie.
Czy pan walczył? Czy pan strzelał?
Pierwszy dzień wojny dobiegał końca. Ocalało zdjęcie, na którym widać, jak Niemcy prowadzą polskich pocztowców pod mur. Słaniających się na nogach Polaków obfotografowano. Operator kamery kręcił niestrudzenie, ale wrażliwi widzowie niemieckich kin nie zobaczyli na filmie, jak ich żołnierze palą żywcem ludzi.
Dziennikarze nie tak wyobrażali sobie relacje z tej walki. W ich raportach polska poczta urasta więc do rozmiarów twierdzy nie do zdobycia, góry ziejącej ogniem, a pocztowcom są przypisywane cechy niemal nadprzyrodzone, tak jednak, by ich zohydzić w oczach widzów. Obrońcy poczty przeżywają następny etap swej gehenny. Prowadzeni przez miasto, muszą przeciskać się przez szpaler gdańszczan. Mieszkańcy przybyli, by ujrzeć pokonanych polskich bandytów. Lżą słaniających się na nogach, rannych Polaków. Kobiety i dzieci plują, rzucają kamieniami. Prowadzą ich do gdańskiej katowni Gestapo, osławionego następnie budynku Victoriaschule.
Byli wyjątkowo znienawidzonymi więźniami. Rannym w więziennym szpitalu nie udzielono żadnej pomocy. Śmierć od ran i poparzeń poprzedziły więc kilkudniowe męczarnie. Ruszył proces sądowy. Przesłuchanie rannych polegało na zadaniu dwóch pytań: – Czy pan walczył? Czy pan strzelał?
Flisykowskiemu wraz z czterema więźniami udało się zbiec. Niestety, dwa dni później został zadenuncjowany i odprowadzony z powrotem na Gestapo. Zachowały się, jako jedyne, protokoły jego przesłuchań. Bronił się godnie, wyjaśniając bezskutecznie swój status zmobilizowanego rezerwisty, a więc żołnierza, dementując oskarżenia o udział w nielegalnej bandzie. Zeznania nie zostały wzięte pod uwagę.
Wyrok na przyzwoitych ludzi
Decyzją niemieckiego sądu polowego ocalałych pocztowców skazano na śmierć pod zarzutem nielegalnych działań dywersyjnych. Pod wyrokiem widnieją podpisy prokuratora Kurta Bode i sędziego Hansa Giesecke. Po wojnie obaj zrobili kariery w niemieckim wymiarze sprawiedliwości, chronieni przez wiele lat przez korporacyjną solidarność kolegów-prawników.
Polskich pocztowców rozstrzelano 5 października na gdańskiej Zaspie. Według zachowanych świadectw prowadzono ich czwórkami, spętanych. Nad wykopanym przez więźniów Stutthofu grobem pozwolono im przyjąć komunię świętą. Mogiłę zasypano gaszonym wapnem i dokładnie przykryto murawą. Miejsce zbrodni pozostało nieznane przez pół wieku. Schenk przytacza wypowiedź jednego z niemieckich żołnierzy, który, wspominając po latach postawę pocztowców podczas przesłuchań oraz w chwili śmierci, zdobył się na lakoniczne wyznanie: „To byli przyzwoici ludzie”.
Rodziny ofiar otrzymały krótkie zawiadomienie o wykonaniu wyroku, po czym zaczęły się prześladowania bliskich. Pracowników poczty, którzy nie brali udziału w jej obronie, zesłano do obozów koncentracyjnych – dziesięciu z nich rozstrzelano, osiemnastu zamęczono na śmierć.
Niemiecki policjant
Wymiar sprawiedliwości w Niemczech umarzał kolejne śledztwa, o które wnosiły dzieci pomordowanych obrońców, domagając się uchylenia wyroku. Z pomocą przyszedł im dopiero szef sekcji kryminalnej w Federalnym Urzędzie Kryminalnym w heskim Wiesbaden – Dieter Schenk. Mozolnie przeglądając rozproszone akta, zbierając dokumentację, korespondując z hermetycznymi urzędami niechętnie wydającymi papiery, docierając do świadków, sporządził kompletny obraz zbrodni zakwalifikowanej jako justizmord. To właśnie Schenk podważył zasadność wyroku, znalazł wśród rodaków sprzymierzeńców dla swych działań i wlał w serca dorosłych już dzieci polskich pocztowców otuchę. Dzięki pracy Schenka ruszyła w Niemczech lawina. Książka niemieckiego policjanta była wstrząsem dla wielu jego rodaków, dzięki niej właśnie polskim pocztowcom przywrócono w Niemczech dobre imię. Sąd w Lubece, rozpatrujący wyrok z 1939 roku, potwierdził zbrodniczy i niezgodny z ówczesnym prawem jego charakter. W roku 1998 wszystkich polskich pocztowców uniewinniono.
Z okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”. Będzie można je otrzymać podczas rocznicowych obchodów.
Mecenasami jednodniówki są: Polska Fundacja Narodowa, Polska Grupa Zbrojeniowa i Polska Spółka Gazownictwa. Partnerem wydania jest Przystanek Historia Centrum Edukacyjne IPN im. Janusza Kurtyki.
Nasze wydawnictwo jest też dostępne w angielskiej wersji językowej.
Zapraszamy do lektury!
autor zdjęć: CAW
komentarze