W nocy 26 sierpnia 1939 roku niemiecka bojówka przekroczyła granicę polsko-słowacką, zajęła stację kolejową w Mostach i sposobiła się do ataku na strategiczny tunel w pobliżu sąsiedniego Jabłonkowa na Zaolziu. Dywersanci nie wiedzieli jednak, że Adolf Hitler w ostatniej chwili zmienił datę rozpoczęcia wojny.
Tunel przy stacji kolejowej w Mostach. Zdjęcie współczesne.
Podporucznik Abwehry Hans Albrecht Herzner nerwowo krążył po dworcu w Mostach. Tajna akcja, którą dowodził od początku szła nie po jego myśli. Najpierw jego ludzie, zaraz po przekroczeniu granicy z Polską, pobłądzili w górach. Potem co prawda opanowali dworcowe budynki, ale na tym sukcesy się skończyły. Teraz dywersanci na próżno czekali na niemieckie wojska, które miały nadejść od strony Czadcy i dać sygnał do zajęcia tunelu na pobliskiej Przełęczy Jabłonkowskiej. A przecież już od dobrych kilku godzin powinna trwać wojna!
Ukraińcy do powstania
Tunel w Jabłonkowie koło Mostów był jednym z najważniejszych obiektów na południowej granicy Polski. – Tamtędy przebiegała najkrótsza trasa kolejowa łącząca Warszawę z Wiedniem. Opanowanie przełęczy miało kluczowe znaczenie nie tylko dla działań planowanych przez Wehrmacht. Pozwalało również utrzymać dogodne połączenia komunikacyjne pomiędzy obszarami Rzeczpospolitej, które miały zostać zajęte, a Słowacją i Austrią – wyjaśnia prof. Tomasz Chinciński, historyk z Muzeum Narodowego w Gdańsku, autor książki „Forpoczta Hitlera. Niemiecka dywersja w Polsce w 1939 roku”. Polacy o tym wiedzieli. Dlatego jeszcze w czerwcu 1939 roku zaminowali tunel i obsadzili go wojskiem. Łącznie przeprawy pilnowało około 300 żołnierzy i funkcjonariuszy straży granicznej. Każdego wieczora po przejechaniu ostatniego pociągu, saperzy z 21 Batalionu w Bielsku uzbrajali ładunki. Rozbrajali je dopiero wczesnym rankiem. Niemcy postanowili przechwycić tunel, zanim Polacy zdążą go wysadzić i tym samym zablokują marsz kolumn Wehrmachtu. Operacja miała zostać sfinalizowana mniej więcej półtorej godziny przed wybuchem wojny.
Zadania miał się podjąć sprowadzony z Wrocławia por. Herzner. Kilka lat później ten młody oficer Abwehry stojąc na czele batalionu „Nachtigall” kierował akcją zamordowania profesorów uniwersytetu we Lwowie, a także eksterminacją tamtejszych Żydów. Teraz dostał do dyspozycji około 30 dywersantów, którzy wywodzili się z niemieckiej mniejszości zamieszkującej Śląsk Cieszyński.
– Podobnych grup było mnóstwo – przyznaje prof. Chinciński. – W przededniu wojny Niemcy zorganizowali siatkę dywersyjną, która liczyła 10-12 tysięcy osób. Tworzyli ją przede wszystkim ich rodacy mieszkający po polskiej stronie granicy, ale też Ukraińcy – dodaje. Dywersanci na krótko przed albo bezpośrednio po wkroczeniu regularnej armii, mieli przejmować mosty, obiekty kolejowe, fabryki i w ten sposób chronić je przed zniszczeniem przez wycofujące się polskie oddziały. Wcześniej byli odpowiedzialni za akcje terrorystyczne i wszelkiego rodzaju prowokacje, które nakręcały wśród Polaków spiralę strachu, ale też przekonywały opinię publiczną, że to właśnie Polska jest agresywną stroną konfliktu.
Do najsłynniejszych akcji dywersyjnych należą zamach bombowy na dworcu w Tarnowie czy prowokacja w Gliwicach, gdzie przebrani za Polaków bojówkarze opanowali niemiecką radiostację i puścili w eter komunikat informujący o tym wydarzeniu. W nocy z 31 sierpnia na 1 września dywersanci próbowali też przejąć mosty na Wiśle w okolicach Tczewa. Mało tego: Niemcy chcieli wywołać w Polsce ukraińskie powstanie. – Z pomysłu ostatecznie zrezygnowali dopiero, gdy Stalin potwierdził, że otrzymają wsparcie Armii Czerwonej – zaznacza prof. Chinciński.
Wojna czy pokój?
Tymczasem oddział Herznera wyruszył na akcję w nocy z 25 na 26 sierpnia. Termin operacji nie był przypadkowy. Pierwotnie to właśnie na 26 sierpnia 1939 roku Hitler wyznaczył datę inwazji na Polskę. Szyki pomieszała mu umowa o współpracy, którą 25 sierpnia po południu zawarli przedstawiciele Polski oraz Wielkiej Brytanii. Zgodnie z porozumieniem kraje te miały udzielić sobie pomocy wojskowej na wypadek niemieckiej agresji. W dodatku tego samego dnia Benito Mussolini poinformował Berlin, że Włochy nie są jeszcze gotowe do wojny. Hitler się zawahał. – Późnym popołudniem zdecydował się odroczyć uderzenie na Polskę. Rozkazy zostały rozesłane do wszystkich jednostek. Zanim jednak wiadomość dotarła do grupy Herznera, była ona już w drodze do Polski – wyjaśnia prof. Chinciński.
Około trzeciej w nocy dywersanci zaatakowali dworzec w Mostach. Stamtąd mieli ruszyć na Przełęcz Jabłonkowską, opanować i rozminować tamtejszy tunel i w ten sposób utorować drogę żołnierzom Wehrmachtu z 7 Dywizji Piechoty w Żylinie. Warunkiem było jednak wkroczenie pierwszych oddziałów. A te nie nadchodziły.
Tymczasem na stacji zaczęli się pojawiać nieświadomi niczego robotnicy z pobliskiej huty. Chcieli złapać poranny pociąg, który miał ich zawieść do pracy. Zostali uwięzieni przez dywersantów. Jednocześnie Herzner rozpaczliwie starał się nawiązać telefoniczny kontakt ze swoimi zwierzchnikami w słowackiej Czadcy. Kiedy to nie przyniosło rezultatu, nakazał uruchomić lokomotywę. Wsiadł do niej kurier, który ruszył na słowacką stronę. Mimo ostrzału polskich żołnierzy, udało mu się przebić przez tunel w pobliżu Jabłonkowa i dotrzeć do Czadcy. Tam dowiedział się, że żadnej wojny nie ma. Tyle że nadal nie było sposobu, by tę wiadomość przekazać Herznerowi. Ten jednak przed ósmą sam zdecydował, by przez góry wycofać ludzi na Słowację. Podczas odwrotu dywersantów doszło do wymiany ognia z żołnierzami 4 Pułku Strzelców Podhalańskich. Wcześniej nie podejmowali oni interwencji. Obawiali się, że mają do czynienia z niemiecką prowokacją, poza tym nie chcieli walczyć w ciemnościach.
Incydent wyprowadził z równowagi dowódców po obydwu stronach granicy. Jeszcze 26 sierpnia na polsko-słowackiej granicy doszło do spotkania niemieckiego emisariusza i gen. Józefa Kustronia, dowódcy 21 Dywizji Piechoty Górskiej. Kustroń zażądał od Niemców zwolnienia zakładników, przeprosin i wyciągnięcia konsekwencji wobec dywersantów. „Mamy wojnę, czy pokój?!” – pytał. Dowódca 7 Dywizji Piechoty gen. Eugen Ott wyraził ubolewanie z powodu incydentu i zapewnił, że był on samowolą osoby niespełna rozumu. Ostatecznie sytuację udało się załagodzić.
Piąta kolumna bez precedensu
Incydent jabłonkowski to jedna z co najmniej kilku niemieckich akcji dywersyjnych, które zakończyły się częściowym lub całkowitym fiaskiem. Na panewce spaliła choćby próba przejęcia mostów w Tczewie. Z kolei uczestnicy prowokacji gliwickiej przez pomyłkę trafili do budynku radiostacji, gdzie znajdował się tzw. mikrofon burzowy o dużo mniejszym zasięgu niż aparatura, do której zamierzali dotrzeć. – Niedociągnięcia wynikały z tego, że do działań dywersyjnych w dużej części angażowani byli pobieżnie przeszkoleni cywile. Inaczej być jednak nie mogło, ze względu na bezprecedensową skalę zjawiska. Stworzona przez Niemców siatka liczyła od 10 do 12 tysięcy osób. Oczywiście polski wywiad zdołał ją częściowo rozbić, ale i tak ostatecznie w działaniach niemieckiej piątej kolumny wzięło udział kilka tysięcy dywersantów – podkreśla prof. Chinciński.
1 września 1939 roku Niemcy ze Słowacji pomaszerowali w stronę Przełęczy Jabłonkowskiej. – Nasi saperzy byli jednak gotowi na atak. Zdołali w porę wysadzić tunel. Zniszczenia okazały się na tyle duże, że podczas okupacji Niemcy odbudowywali go przez dwa lata – informuje Krzysztof Nieścior z Muzeum 4 Pułku Strzelców Podhalańskich w Cieszynie.
Obecnie Jabłonków leży na terenie Czech. – Tunel istnieje nadal, choć niedawno został przebudowany. Dworzec pozostał w niezmienionym stanie. Do dziś w okolicy przetrwały też budynki, w których na przykład stacjonowali polscy żołnierze – mówi Nieścior.
Podczas pisania tekstu wykorzystano fragmenty książki Tomasza Chincińskiego „Forpoczta Hitlera. Niemiecka dywersja w Polsce w 1939 roku”.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze