Z siedmiu Raków żołnierze wystrzelili 21 pocisków, które wybuchły w jednym miejscu w tym samym czasie. Takie zadanie załogi wykonywały po raz pierwszy. To jeden z wielu sprawdzianów, jakim jest poddawany nowy sprzęt. O jego testowaniu mówi kpt. Michał Iwaszkiewicz, dowódca kompanii wsparcia 1 Batalionu Ziemi Rzeszowskiej.
Raki weszły do 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w czerwcu zeszłego roku, a ich testy nadal trwają. Dlaczego tak długo?
Kpt. Michał Iwaszkiewicz: Zanim sprzęt stanie się naszym etatowym wyposażeniem, musimy go bardzo dokładnie sprawdzić. Dlatego Raki, a właściwie kompanijny moduł ogniowy, bo tak je nazywamy w fazie testów, są jeszcze w trakcie badań eksploatacyjno-wojskowych. Na czym polegają? Sprawdzamy wszystko, począwszy od tego, czy producent w zapisach instrukcyjnych dostosował sprzęt do wymogów działania taktycznego, przez to czy zamontowane fotele umożliwiają nam długotrwałą pracę, czy hełmy i zestawy słuchawkowo-mikrofonowe spełniają swoją funkcję, aż po to, jak Raki strzelają na różne odległości i jakie są skutki rażenia. To ostatnie mogliśmy sprawdzić podczas ćwiczeń Wilk '18, które były jednocześnie certyfikacją 1 Kompanii Piechoty Zmotoryzowanej przed misją w Rumunii. Kompania wsparcia w certyfikacji nie brała udziału, ale była to dobra okazja, by sprawdzić potencjał bojowy Raków.
Jakie strzelania wykonywaliście?
Strzelaliśmy metodą MRSI (strzelanie sekwencyjne). Naszym zadaniem było ostrzelanie jednego celu możliwie dużą liczbą pocisków. By to osiągnąć, każdy z siedmiu moździerzy oddał po trzy strzały, za każdym razem zmniejszając kąt podniesienia lufy i ładunek. Dzięki temu, że wystrzeliwane jeden po drugim pociski leciały do celu różnymi trajektoriami, różny był także czas ich lotu. Odpowiednie ustawienie sekwencji strzałów sprawiło, że mimo opóźnienia w ich wystrzeleniu, wszystkie 21 pocisków trafiło w cel dokładnie w tym samym momencie. Z tego co wiem, jeszcze nikt nigdy tego nie robił na Rakach.
Sprawdzaliśmy również możliwości tworzenia celów pomocniczych. Tworzy się je w czasie działań pomocniczych przed rozpoczęciem tych rozstrzygających, gdy nie mamy pełnych danych o warunkach strzelania, na przykład nie wiemy, jakie warunki atmosferyczne panują na wysokości wierzchołkowej toru lotu pocisku. Żeby nie zdradzić położenia głównego rejonu stanowisk ogniowych, wyznaczamy rejon tymczasowy. Następnie ustalamy miejsce tworzenia celu pomocniczego, którym powinien być charakterystyczny punkt, do którego strzelamy. Pocisk uderza w jakiejś odległości od niego i w ten sposób możemy ustalić poprawki, które uwzględniamy podczas realizacji wsparcia ogniowego pododdziałów piechoty.
Zadania ogniowe były realizowane z zakrytych stanowisk ogniowych, wówczas celowniczy nie widzi celu przez przyrządy celownicze, a system kierowania ogniem ma jego współrzędne. Strzelania odbywały się zarówno w dzień, jak i w nocy.
Sprawdzaliście też maksymalne zasięgi?
Tak, strzelaliśmy na odległość około 6 kilometrów. Jest to donośność Raków zbliżona do maksymalnej dla tego typu amunicji.
Jakie są Pana wnioski z dotychczasowych testów?
Na tym etapie nie mogę o nich mówić. Wszystkie przekazujemy Zarządowi Wojsk Rakietowych i Artylerii oraz Inspektoratowi Uzbrojenia. Dalej poznaje je również producent Raków, czyli Huta Stalowa Wola. Zależy nam na tym, by system kierowania ogniem i elementy wyposażenia były funkcjonalne, proste i intuicyjne. Podczas działań nie możemy się zastanawiać, gdzie znajduje się przycisk, który mamy wcisnąć, żeby wykonać jakąś czynność. Mamy też na uwadze zminimalizowanie czasu wszystkich procedur, bo to odrywa nas od dowodzenia całym pododdziałem. Choć z drugiej strony system w dużym stopniu to ułatwia, podając informacje w czasie rzeczywistym. Na przykład, gdzie w każdej chwili znajdują się poszczególne działa, wozy dowodzenia i inne elementy kompanijnego modułu ogniowego oraz jaki danej chwili jest stan realizacji postawionych zadań.
W jaki sposób dowodzi Pan plutonami, w których są Raki?
Moje miejsce pracy jest w wozie dowodzenia. Mam tu wspomniany wcześniej pulpit sterujący systemem kierowania ogniem, na którym jest zobrazowana pełna sytuacja pola walki. Jeśli jakieś cele zostały wykryte, od razu wiemy, gdzie one się znajdują. Możemy określić priorytet rażenia celów, możemy przekierować ogień, ześrodkować ogień całej kompanii na jeden konkretny cel. Wszystkie rozkazy są wydawane z wykorzystaniem systemu, gdyż chcemy ograniczać emisję fal radiowych. Szczególnie zadania ogniowe staramy się wykonywać bez użycia fonii.
Obok mojego stanowiska znajduje się miejsce pracy oficera rozpoznania. Jego zadaniem jest partycypowanie w organizacji rozpoznania na rzecz batalionu. W swojej sieci łączności rozpoznania ma sekcję wysuniętych obserwatorów, która będzie wykrywała cele, obsługiwała strzelania, ale może też przekazywać informacje z bezzałogowca, który obserwuje wszystko z powietrza. Jest jeszcze jeden szczebel systemu, czyli dowódcy plutonów, którzy mają wóz tożsamy z wozem dowodzenia, z tym że nie mają stanowiska oficera rozpoznania. Dzięki temu mogą postawić w prosty sposób zadanie dowódcy plutonu. Mój system ma możliwość wykonywania zadań z wykorzystaniem ośmiu moździerzy, a dowódcy plutonów – czterech, czyli tylu, ile znajduje się w jednym plutonie ogniowym.
Czy Raki to przełom w działaniach artyleryjskich w Wojsku Polskim?
W 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej przed Rakami mieliśmy moździerze 98 mm M-98. Sprzęt właściwie nieporównywalny. To była artyleria przełomu XVIII i XIX wieku. Przy moździerzach stał oficer ogniowy i manualnie ukierunkowywał działa. A w realizacji zadań artyleryjskich chodzi o czas. Jeżeli dowódca kompanii piechoty zmotoryzowanej potrzebuje wsparcia ogniowego, to znaczy że nie ma tego czasu. Nie jest w stanie sobie sam poradzić z jakimś zadaniem albo ma możliwość obserwacji priorytetowych celów, np. elementy systemu dowodzenia, artylerii, artylerii przeciwlotniczej czy środki przeciwpancerne przeciwnika, dlatego też potrzebuje wsparcia „już”, a nie za 10 minut.
Dziś jesteście w stanie zapewnić wsparcie tak szybko?
Czas reakcji ogniowej zmniejszył się pięciokrotnie. Dążymy do tego, by być gotowym do otwarcia ognia w ciągu dwóch minut od wezwania z pola walki. Wówczas wsparcie ogniowe będzie miało wymierny efekt. Ale ważna jest też mobilność sprzętu. Dzięki niej zaraz po zatrzymaniu wozu znajduje się on na stanowisku ogniowym i może w ciągu około minuty otworzyć ogień. Co równie ważne, może też to stanowisko natychmiast opuścić. To zwiększa nasze szanse na polu walki, gdyż dobrze wiemy, że od chwili oddania pierwszego wystrzału przeciwnik wie, gdzie jesteśmy. Musimy więc jak najszybciej opuścić stanowisko ogniowe, by nie narazić się na jego odpowiedź ogniową. Mobilność nie jest związana tylko z czasem zajęcia i opuszczenia stanowiska ogniowego, lecz również z tym, że możemy nadążać za piechotą zmotoryzowaną, ponieważ mamy te same podwozie – Rosomak, w które jest wyposażona kompania piechoty zmotoryzowanej.
Jak wygląda struktura, w której etatowo będą się znajdować Raki?
Kiedy Raki wejdą do wyposażenia, będą się znajdować w kompanii wsparcia, która nie działa samodzielnie, lecz na rzecz batalionu. W kompanii wsparcia znajdują się też przeciwpancerne pociski kierowane Spike. Czyli w przyszłości będziemy dysponować ośmioma działami i sześcioma wyrzutniami oraz innymi elementami niezbędnymi do prowadzenia efektywnych działań taktycznych, które będą stanowić realne wsparcie ogniowe żołnierzy batalionu piechoty zmotoryzowanej.
Kpt. Michał Iwaszkiewicz dowodzi kompanią wsparcia 1 Batalionu Ziemi Rzeszowskiej. Ma za sobą jedną misję w Afganistanie w 2011 roku.
autor zdjęć: Michał Niwicz, st. chor. sztab. mar. Arkadiusz Dwulatek/CC DORSZ
komentarze