Latem 1944 roku dwie wielkie jednostki pancerne Wojska Polskiego prawie równocześnie przeszły swój chrzest bojowy, dopisując do długiej listy zwycięstw polskiego oręża dwie nazwy: Falaise i Studzianki. W bitwach, które rozpoczęły się 7 i 9 sierpnia Polacy pobili doborowe oddziały niemieckich pancerniaków – pancerną i spadochronową elitę armii Hitlera.
Po pierwszych sukcesach na plażach Normandii w czerwcu 1944 roku żołnierze anglo-amerykańskich wojsk inwazyjnych szybko przekonali się, że nie będzie to łatwa kampania. Brytyjczycy utknęli na wiele tygodni pod niewielkim miastem Caen. Znacznie bardziej przebojowi okazali się Amerykanie, którzy 25 lipca w operacji „Cobra” przełamali niemiecką obronę pod Saint-Lo otwierając tym samym drogę z Normandii w głąb Francji. 7 sierpnia pod Mortain Niemcy próbowali kontratakować czterema dywizjami pancernymi (operacja „Lüttich”), ale gdy szturmowe Typhoony zdziesiątkowały z powietrza ich pantery i tygrysy, nawet Hitler zrozumiał, że jeśli chce ocalić swe wojska pancerne na froncie zachodnim, musi im wydać rozkaz odwrotu z Normandii. Niemcy znaleźli się nagle między brytyjskimi dywizjami, które ruszyły spod Caen na północ a oddziałami 3 Armii generała George’a Pattona. Alianci mieli szanse całkowitego zamknięcia w kotle i zniszczenia niemieckich dywizji pancernych, gdyby dowódca 21 Grupy Armii, generał Bernard Law Montgomery wydał swym oddziałom rozkaz zamknięcia „bramy” Argentan – Falaise. Ale „Monti” zachowywał się tak, jakby zupełnie nie interesował go manewr okrążający. Wściekły Patton krzyczał do swego zwierzchnika, generała Omara Bradleya przez telefon: „Zwierzyna mi się wymyka z obławy! Pozwól mi uderzyć ku północy, a wyrzucę do morza Niemców razem z Brytyjczykami!”…
Rola polskich pancerniaków pod Falaise
Niestety, generał Bradley nie zaakceptował tej propozycji. Szansa całkowitego zniszczenia „pancernej pięści Hitlera” została zaprzepaszczona, a Montgomery próbując naprawić swój błąd, rozkazał do 11 sierpnia II Korpusowi Kanadyjskiemu zająć Falaise i domknąć kocioł. Główne role w tej operacji otrzymały dwie dywizje pancerne korpusu – 4 kanadyjska i 1 polska, dzięki czemu 1 Dywizja Pancerna stała się – według słów Montgomery’ego – „korkiem zamykającym [nieszczelną] butelkę” pod Falaise, z której wylewały się uciekające czołgi dwudziestu niemieckich dywizji pancernych. Warto tutaj zaznaczyć, że natarcie II Korpusu było zorganizowane niezwykle oryginalnie i wbrew zasadom sztuki wojennej. Generał Guy Simonds posadził całą piechotę na transportery opancerzone i uszykował obie dywizje, z brygadami czołgów na czele, w osiem równoległych kolumn, po cztery wozy w szeregu. Cała ta falanga, poprzedzona bombardowaniem lotniczym i wsparta ostrzałem artyleryjskim miała dokonać pierwszego przełamania pozycji nieprzyjacielskich. Następne dwie dywizje pancerne w drugim rzucie miały dokończyć dzieła wzdłuż szosy Caen – Falaise i do 8 sierpnia zdobyć tę drugą miejscowość. Zlekceważenie sztuki wojennej przejawiało się głównie w tym, że korpus atakował kolumną, w wąskim pasie terenu, a dywizje pancerne w ariergardzie nie poprzedzała piechota. To rzeczywiście początkowo zaskoczyło Niemców, ale szybko ich działa przeciwpancerne uderzyły ze zdwojoną siłą w kanadyjskie i polskie czołgi pozbawione osłony piechurów.
Pierwsza Dywizja Pancerna była w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie formacją wyjątkową nie tylko ze względu na swą nowoczesność i wyszkolenie żołnierzy. Była jedyną wielką jednostką polską walczącą w trzech kampaniach wojny. Dwukrotnie zmieniała strukturę organizacyjną i nazwę, ale zachowała ciągłość z przedwojenną 10 Brygadą Kawalerii. We wszystkich kampaniach walczyła pod rozkazami tego samego dowódcy, pułkownika, a od października 1939 roku generała Stanisława Maczka. Ani w czasie wojny obronnej 1939, ani we Francji w 1940 nie dała się pobić. Dwa najstarsze pułki – 24 ułanów i 10 strzelców konnych (oddziały dywizji mimo mechanizacji zachowały swe kawaleryjskie nazwy) – przeniosły do końca wojny swe sztandary. Po kapitulacji Francji, większość jej żołnierzy znalazła się w Szkocji, gdzie pod dowództwem generała Maczka szybko odbudowano 10 Brygadę Kawalerii Pancernej, którą w lutym 1942 roku przemianowano na dywizję.
Resztki kolumny niemieckiej zniszczonej przez polskie czołgi
Ta doskonale wyszkolona i zorganizowana „dywizja szybka” 29 lipca 1944 roku zaczęła lądować na plażach Normandii, a w nocy z 7 na 8 sierpnia ugrupowała się na podstawie wyjściowej do ataku spod Caen na Falaise w składzie dowodzonego przez generała Guya Simondsa II Korpusu 1 Armii Kanadyjskiej. Dywizja liczyła wtedy ponad 15 tys. żołnierzy i więcej niż 300 czołgów zgrupowanych w trzech brygadach plus oddziały towarzyszące. Podstawowym sprzętem w dywizji były amerykańskie czołgi Sherman M4 (1 i 2 pułk czołgów oraz 24 pułk ułanów) i brytyjskie czołgi szybkie Cromwell Mk 7 (10 pułk strzelców konnych) oraz różne wersje transportera opancerzonego Universal Carrier dla oddziałów zmotoryzowanych (10 pułk dragonów i 3 Brygada Strzelców).
Amerykańskie lotnictwo sieje spustoszenie wśród… aliantów
W bitwie pod Falaise – jak nazwano umownie cały ciąg walk II Korpusu z uciekającymi z Normandii Niemcami – pierwsze straty Polacy ponieśli 8 sierpnia od własnego lotnictwa. Amerykańskie superfortece B-17 właściwie wyeliminowały dywizyjną artylerię, przez co zadanie przełamywania obrony niemieckiej wzdłuż szosy Caen – Falaise było jeszcze cięższe. Pancerni kawalerzyści (zwłaszcza z pierwszorzutowej 10 Brygady Kawalerii) szybko przekonali się jak niebezpieczne dla czołgów są porośnięte żywopłotami pagórkowate normandzkie pola, które niemieccy grenadierzy pancerni potrafili doskonale wykorzystać do obrony przy wsparciu uzbrojonych w potężne działa 88 mm panter i tygrysów. W tych pierwszych krwawych bojach, 9 sierpnia batalion strzelców podhalańskich w ataku na bagnety zdobył umocnioną wieś St. Sylvain, a 1 pułk pancerny prawdziwym kawaleryjskim zagonem wdarł się na wzgórze 111 pod Soignolles, przyprowadzając stamtąd 80 jeńców i 150 odbitych z niewoli Kanadyjczyków z „bratniej” 4 Dywizji Pancernej. Następnego dnia wzgórze to opanowali na dłużej żołnierze z 9 batalionu strzelców i 10 pułku strzelców konnych.
14 sierpnia dywizja została przerzucona na zachód od szosy i znowu zbombardowana przez Amerykanów, którzy tym samym potwierdzili ukutą w alianckich szeregach anegdotę, że amerykańskiego lotnictwa muszą bać się jedynie własne oddziały. Tym razem największe straty poniósł 10 pułk strzelców konnych (8 zabitych i 7 rannych). Przez cały dzień, 15 sierpnia dywizja sforsowała rzekę Dives i następnego dnia jako pierwsza wielka jednostka sprzymierzonych uderzyła wschodnim brzegiem w kierunku Trun. Mimo że atak na miasto rozwijał się szybko i pomyślnie, Polacy otrzymali rozkaz zmiany kierunku natarcia na pasmo wzgórz leżących pięć kilometrów na północny wschód od Trun. Po opanowaniu wzgórz 17 sierpnia, dywizja znowu musiała zmienić kierunek. Tym razem generał Simonds rozkazał jej uderzyć na Chambois, w którym powinno nastąpić spotkanie z Amerykanami i zablokowanie drogi odwrotu Niemcom. Generał Maczek studiując mapy tego rejonu, słusznie uznał, iż dla pełnego wykonania zadania należy koniecznie, prócz Chambois, zająć kompleks wzgórz Mont-Ormel (262) leżących na północny wschód od miasteczka i górujących nad szosą prowadzącą na wschód. Ze względu na charakterystyczny kształt, polski dowódca nazwał je „Maczugą” i rozkazał swym żołnierzom zdobyć ją wraz z Chambois. Tak rozpoczęła się trzecia, najważniejsza faza bitwy.
Polacy
19 sierpnia zgrupowanie ppłk. Aleksandra Stefanowicza (1 ppanc., baon strzelców podhalańskich i dywizjon artylerii przeciwpancernej) weszło na „Maczugę”, gdzie sprawiło „krwawą łaźnię” wycofującej się kolumnie niemieckiej. Jak pisze ppłk Ludwik Stankiewicz: „Działa wszystkich czołgów 1 pułku pancernego rozpoczęły krwawą robotę. Zaskoczenie było kompletne. Stłoczona kolumna, długości około 2 km, została zniszczona w ciągu pół godziny – pożary i wybuch trwały do wieczora. Gęsty dym zasłał «Maczugę»”. Gen. Maczek wzmocnił dodatkowo „załogę Maczugi” 2 ppanc., dwoma batalionami strzelców (8 i 9), jeszcze jednym dywizjonem ppanc. W tym samym czasie drugie zgrupowanie pod dowództwem mjr. Władysława Zgorzelskiego (10 pułk dragonów, 24 pułk ułanów i dywizjon ppanc.) przy wsparciu 10 pułku strzelców konnych, zdobyło Chambois, biorąc 1300 jeńców i odblokowując „zaginiony” amerykański batalion z sześcioma czołgami mjr. Dulla.
Dzięki tym zwycięstwom dywizja zajęła trzy strategiczne punkty: 1) na wzgórzu 113, półtora kilometra na północ od Chambois stanął 10 pułk strzelców konnych wzmocniony dwoma dywizjonami ppanc.; 2) w Chambois zgrupowanie mjr. Zgorzelskiego wzmocnione amerykańskim batalionem i 3) na „Maczudze” ppłk. Stefanowicza. Nagle na te trzy stanowiska ze wszystkich kierunków zwaliła się nawała korpusów i dywizji pancernych 7 Armii niemieckiej uciekającej z zaciskającego się kotła Trun – Chamboise.
Żołnierze gen. Maczka chwytają byka za rogi
Polacy z atakujących szybko zmienili się w osaczonych obrońców. Jak to określił ppłk Stankiewicz, „… nasze pułki pancerne musiały walczyć stojąc w miejscu, w bardzo ciasnym ugrupowaniu. Przypominało to czasy średniowieczne, kiedy obronę w polu organizowało się przez ustawienie taborów w ciasny czworobok”. Jeszcze bardziej obrazowo opisał tę sytuację gen. Maczek: „… polska dywizja pancerna chwyta byka za rogi i osadza jego rozszalały impet, podczas gdy reszta armii kanadyjskiej i 2 armia brytyjska trzepią go po ogonie i bokach uciekającego zwierzęcia, dodając mu tylko szybkości”. Po całonocnych walkach z 19 na 20 sierpnia 10 pułk strzelców konnych rozbił doszczętnie silną grupę bojową gen. Otto Elfeldta, biorąc do niewoli jego samego, 22 oficerów i 800 grenadierów. Podobnie w Chamboise, mimo że Niemcom udało się wedrzeć do miasta, zostali tam zdziesiątkowani przez polskich dragonów i amerykańskich piechurów. Najtrudniej szło z „głową” niemieckiego „byka”, czyli II Korpusem Pancernym SS i II Korpusem Spadochronowym, które uderzyły na „Maczugę” i tutaj też doszło do najbardziej krwawych i najcięższych walk. Ugrupowane w formie rombu polskie oddziały zostały 20 sierpnia dosłownie zalane przez niemieckich grenadierów, spadochroniarzy i wspierające ich czołgi, które wdzierały się głęboko w polskie pozycje.
Szybko zaczęło brakować amunicji i środków opatrunkowych, leków, a co gorsza – wody dla rannych. Gen. Maczek starał się zorganizować zrzuty zaopatrzenia dla oblężonych, ale większość zasobników spadła na kanadyjskie pozycje. Do jakich dramatycznych sytuacji dochodziło na wzgórzu 262, świadczy relacja porucznika Bogdana Jabłońskiego z 8 batalionu strzelców: „… Pantera ruszyła na nas, a za nią niby ogar, PzKpfw IV. Tuż, tuż wrzawa nawoływań niemieckiego żołdactwa. Silne natarcie wali wprost na odcinek 4. kompanii, którego broni kilkudziesięciu upadających ze zmęczenia żołnierzy. Pantera plunęła. Nasz Sherman pali się już. Jeszcze kilka pocisków potwora i palą się carriery ciężkich karabinów maszynowych; lecą wióry z naszej sześciofuntówki. […]. Pantera […] seriami ognia zarzuca miejsce postoju dowództwa [8. batalionu], po czym lezie w dół. Pchor. Herman z piata i sześciofuntówka równocześnie dają ognia do PzKpfw IV. Czołg staje, zaczyna płonąć. Ratująca się załoga, przeszyta seriami stenów, zwisa bezwładnie z wieży”. Do największego kryzysu dochodzi po południu 21 sierpnia, gdy nieprzyjaciel uderza jednocześnie ze wszystkich stron na wykrwawioną i przemęczoną obsadę „Maczugi”. Wydawało się, że to już koniec, ale w tym momencie, jak w klasycznym westernie, nadciągnęła wreszcie odsiecz – od północy przebiły się czołowe oddziały kanadyjskiej 4 Dywizji Pancernej i na ich widok Niemcy, którzy już byli pewni zwycięstwa – odstąpili.
„Cholerni Polacy, co za robota!”
Zdumieni Kanadyjczycy zobaczyli coś, co później nazwali „polskim pobojowiskiem” – spalone wraki niemieckich i polskich czołgów stojących naprzeciw siebie lufą w lufę, w odległości kilku metrów. Między nimi leżały polskie i niemieckie trupy, lub „pogodzeni już ze sobą” ciężko ranni. Wycieńczeni obrońcy wspinali się na kanadyjskie czołgi i prosili o wodę, a niektórzy po prostu zasnęli w swych strzeleckich dołkach… Kanadyjscy czołgiści podsumowali to krótko: „Cholerni Polacy, co za robota!”. Za to świetne zwycięstwo 1 Dywizja Pancerna zapłaciła krwią 325 (w tym 21 oficerów) poległych oraz 1002 rannych. O wiele większe straty były po stronie niemieckiej: 5113 (w tym 137 oficerów z jednym generałem i czterema pułkownikami) wziętych do niewoli, tysiąc zabitych i setki zniszczonego sprzętu. Radość z wygranej bitwy zakłócał tylko fakt, że z kotła udało się wyrwać niemal połowie schwytanych w nim sił niemieckich, z których odtworzono pancerne dywizje i rzucono znowu do walki. Dywizję gen. Maczka przesunięto do rezerwy II Korpusu, lecz odpoczynek nie trwał długo. Polscy kawalerzyści szybko ruszyli na swych pancernych rumakach w pogoń za uciekającym wrogiem, zatrzymując się dopiero w 1945 roku w niemieckim porcie wojennym Wilhelmshaven.
Na froncie wschodnim chrzest bojowy 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte
Gdy 1 Dywizja Pancerna walczyła pod Chambois i Falaise, prawie równocześnie do swego chrztu bojowego na froncie wschodnim przystąpiła kolejna wielka jednostka pancerna Wojska Polskiego – 1 Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte.
W wyniku błyskawicznej operacji brzesko-lubelskiej Armia Czerwona 21 lipca 1944 roku zdobyła Chełm, dwa dni później Lublin, a już 25 lipca sowieckie zagony pancerne wyszły nad Wisłę w rejonie Puław i Dęblina. 27 lipca 2 Armia Pancerna ruszyła spod Garwolina w kierunku Warszawy, dochodząc na przełomie lipca i sierpnia do Wołomina i Radzymina. Jednak tam Rosjan zatrzymała w kontrataku 9 Armia gen. Nicolausa Vormanna, a gdy 1 sierpnia wybuchło w Warszawie powstanie, ten kierunek frontu został wygaszony przez Stawkę, czyli kwaterę główną Najwyższego Naczelnego Dowództwa.
W tym czasie do forsowania Wisły pod Dęblinem i Puławami została rzucona 1 Armia WP gen. Zygmunta Berlinga, która do tego momentu pozostawała w drugim rzucie 1 Frontu Białoruskiego marszałka Konstantego Rokossowskiego. Źle przygotowana operacja przyniosła wielkie straty wśród oddziałów polskich, ale jednocześnie pozwoliła Sowietom na zdobycie przyczółków w okolicach Janowa, Magnuszewa i Sandomierza. Przyczółek pod Magnuszewem i Warką zajęty przez 8 Armię Gwardii słynnego obrońcy Stalingradu – gen. płk. Wasilija Czujkowa okazał się nagle istotnym punktem wyjścia dla dalszej ofensywy na zachód. Zwróciły na to uwagę jednocześnie obie strony batalii. Generał Vormann zaczął przerzucać na południe swe jednostki pancerne, podobnie czynili Sowieci – marszałek Rokossowski wydał gen. Berlingowi rozkaz przerzucenia swej armii w rejon Magnuszewa. W jej awangardzie szła 1 Brygada Pancerna dowodzona przez weterana spod Stalingradu polskiego pochodzenia, gen. Jana Mierzycana. W składzie brygady były: dwa pułki czołgów (w każdym po trzy kompanie czołgów średnich T-34/76 i kompania czołgów lekkich T-70), batalion piechoty zmotoryzowanej oraz samodzielny pułk artylerii samobieżnej. Formacja według etatu miała liczyć 2188 ludzi wyposażonych w 86 czołgów, pięć samochodów pancernych BA-64 i 21 dział samobieżnych SU-85. Brygada nie brała dotychczas udziału w walkach, prócz 1 pułku czołgów, który w ramach 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki bił się pod Lenino. W nocy z 30 na 31 lipca 1944 polskie czołgi pokonały trasę Lublin – Kurów – Żyrzyn – Zagrody, a stamtąd ruszyły 9 sierpnia do Łaskarzewa. Po południu tego dnia brygada rozpoczęła przeprawę przez Wisłę.
1 Brygada Pancerna rozproszona
Generał Vormann jednak nie próżnował i już 5 sierpnia rzucił swe wojska do likwidacji przyczółka 8 Armii Gwardii na zachodnim brzegu Wisły. Do dyspozycji miał jednostki doborowe: 19 Dywizję Pancerną, 45 Dywizję Grenadierów i przede wszystkim elitarną formację Luftwaffe – Dywizję Spadochronowo-Pancerną „Hermann Göring” gen. Wilhelma Schmalza przerzuconą po reorganizacji z Włoch. Natarcie uderzyło głównie na południową linię przyczółka w rejonie miejscowości Grabnowola, Chodków, Studzianki i miał na celu odcięcie 8 Armii Gwardyjskiej od reszty 1 Frontu Białoruskiego. 9 sierpnia Niemcy przełamali pierwszą linię obrony IV Korpusu Piechoty na szerokość kilometra pod Grabnowolą i Mariampolem. W tej krytycznej sytuacji gen. Czujkow postanowił rzucić do walki polską 1 Brygadę Pancerną, którą mu operacyjnie podporządkowano (bez pułku dział samobieżnych). Z braku czasu i dostatecznych środków przeprawowych, generał Mierzycan wysłał do boju swą brygadę częściami. Była to decyzja kontrowersyjna (prawie tak kontrowersyjna, jak uszykowanie bojowe kanadyjskiego II Korpusu przez gen. Simondsa), ale w tej sytuacji nie było innego wyjścia, gdyż IV Korpus miał na stanie tylko sześć sprawnych czołgów. Dzięki temu połowa brygady została rozproszona między aż trzy dywizje piechoty.
Najpierw do boju ruszyła 1 kompania kpt. Wiktora Tiufiakowa, której T-34 w nocy 9 sierpnia wzmocniły obronę 47 Dywizji Piechoty. Zaraz za nią do walki włączyła się 2 kompania ppor. Stanisława Tilla, która następnego dnia po południu odbiła z rąk Niemców wieś Chodków. W tym samym czasie, o godzinie 15.00 po silnym przygotowaniu artyleryjskim i lotniczym, nastąpiło potężne uderzenie grupy pancernej 19 Dywizji Pancernej i głównych sił Dywizji Spadochronowo-Pancernej „HG”. Niemcy zaatakowali główne punkty sowieckiej obrony w rejonie i w samej wsi Studzianki. W dwadzieścia minut grenadierzy i strzelcy spadochronowi przy wsparciu czołgów zdobyli wieś, folwark i cegielnię Studzianki, a następnie Wzgórze Wiatraczne, z którego trzydzieści niemieckich czołgów rozwinęło szyk do ataku na następne cele – miejscowości Łękawica, Celinów, Sucha Wola i Basinów. W tym krytycznym momencie dowództwo sowieckie rzuciło do straceńczej szarży sześć czołgów 3 kompanii por. Rościsława Tarajmowicza. Polacy uderzyli w skrzydło nacierających grenadierów „HG”, niszcząc pięć wozów pancernych, ale stracili przy tym wszystkie własne T-34 – na miejscu zginął dowódca kompanii i szesnastu czołgistów, ale dzięki tej ofierze natarcie nieprzyjaciela zostało zahamowane.
Płonące polskie czołgi
Rosjanie zdołali też odbić Wzgórze Wiatraczne. Jednym z nielicznych, którym udało się przeżyć szarżę 3 kompanii, był kierowca-mechanik czołgu 130, sierż. Piotr Osiowy, który po latach tak wspominał te dramatyczne chwile: „Wyruszyły do ataku kolejno maszyny 133 [sierż. Leonid] Trepaczko, 131 [ppor. Zygmunt] Gajewski, 135 [chor. Edward] Dackiewicz, 136 [chor. Bolesław] Gusławski, 134 [ppor. Grzegorz] Pilipijczenko i 130 nasz. Odległość między czołgami około 50 m. Po wyjściu z lasu na pole mieliśmy rozwijać się kolejno w prawo. Minęło ładnych parę chwil zanim przyszła kolej na nasz czołg. Zaledwie ruszyliśmy i wyjechaliśmy na pole, Niemcy zaczęli do nas prać z prawej strony i od czoła cegielni. Powiedziałem Tarajmowiczowi: Trepaczko dostał! On: zwolnij! Usłyszałem huk wystrzału, gazu! Jednego mam. Ja do Tarajmowicza: Sławek, Gajewski się pali. On znowu kazał mi zwolnić, strzelił i trafił w drugi niemiecki czołg czy też działo pancerne. Byliśmy wciąż jeszcze blisko lasu, gdy usłyszałem w słuchawkach laryngofonu: zwiększyć szybkość! Minęliśmy płonący czołg Trepaczki, który cofał się i ciągnął za sobą chmurę dymu. Widoczność miałem dość dobrą, jedynie przeszkadzało mi zboże. Znów usłyszałem: mniej gazu! Dackiewicz się pali! Huk wystrzału, w tej chwili dostał Gusławski i zaczął się palić. Wyjechaliśmy już całkiem na wolną przestrzeń, zacząłem wykręcać w prawo i właśnie zapalił się przed nami piąty czołg. Tarajmowicz powiedział: daj mniej gazu, strzelił, dokończyłem zakręt i wtedy myśmy dostali”. Osiowy zdołał jeszcze z jednym członkiem załogi wyrwać się z płonącego T-34, stwierdziwszy wcześniej, że jego dowódca nie żyje.
Przez kolejne dwa dni trwały gwałtowne walki o zlikwidowanie niemieckiego klina. Do 11 sierpnia na pierwszej linii stanął 2 pułk czołgów, który w odróżnieniu od pierwszego działał jako zwarty oddział. Do czołgistów dołączyła piechota zmotoryzowana brygady i inne oddziały sowieckie. Same Studzianki przechodziły z rąk do rąk aż siedem razy. I tak na przykład nad ranem 12 sierpnia grupa bojowa ppor. Władysława Świetany (fizylierzy i 1 kompania 2. pcz) zdobyła Studzianki, ale już po dwóch godzinach 74 pułk grenadierów wyparł Polaków ze wsi. Przed całkowitą zagładą żołnierzy ppor. Świetany ocaliły… niemieckie sztukasy, które omyłkowo zbombardowały i ostrzelały własne czołgi oraz grenadierów. Polscy fizylierzy i czołgiści żartowali, że muszą Göringowi wysłać podziękowanie za ratunek. Szczęście, mimo kolejnej utraty Studzianek, nie opuszczało w tym dniu polskich „tankistów” – kapitan Tiufiakow zdobył w leśnej walce sztandar batalionu grenadierów „HG”.
Bezprzykładne bohaterstwo i poświęcenie w walce
Był to też ostatni dzień niemieckich działań ofensywnych – inicjatywę całkowicie przejęła strona sowiecko-polska. 14 sierpnia nastąpił generalny szturm na broniących się w ruinach studziankowskiego folwarku i cegielni niemieckich grenadierów i strzelców spadochronowych. Polskie czołgi z desantem fizylierów na swych pancerzach przeprowadziły gwałtowny atak, a ostatnie chwile elity Dywizji Spadochronowo-Pancernej obrazowo opisał w swym reportażu historycznym Studzianki Janusz Przymanowski: „Fallschirm-panzer Division «Hermann Göring» pozostawiła w […] murach [folwarku] swoją najlepszą kadrę, tak zwaną Divisionskampfschule, czyli batalion spadochroniarzy, oraz Fallschirm-Panzeraufklärunges-Abteilung, batalion rozpoznawczy. Był to żołnierz twardy, przekonany o swej przynależności do zwycięskiej rasy nadludzi, posiadający doskonałą znajomość rzemiosła […]. W jednej chwili folwark stał się okiem cyklonu, miejscem starcia furii, piekielnym przekładańcem Polaków, Rosjan, Niemców, grenadierów, piechurów, spadochroniarzy i gwardzistów, czołgów i transporterów, stali i kamieni, granatów i kul grzechocących jak żwir ciskany na blachę”. Likwidacja tego zgrupowania trwała jeszcze przez następny dzień, a do 16 sierpnia oddziały sowieckie i polskie przywróciły linię frontu mniej więcej do stanu sprzed 9 sierpnia.
W bitwie pod Studziankami 1 Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte straciła – według różnych szacunków – od 259 do 275 żołnierzy, przy czym zabitych było ponad 60 osób. Również w liczbie straconych czołgów są rozbieżności – około 26–28 wozów. Na konto brygady zaliczono zniszczenie 40 czołgów i samobieżnych dział niemieckich. Warto w tym miejscu przywołać doświadczenia 1 Dywizji Pancernej w Normandii. W pierwszym dniu bitwy pod Falaise, 8 sierpnia, dywizja gen. Maczka straciła 43 czołgi. W dniu następnym jednostki liniowe uzupełnione w nocy miały ponownie pełne wyposażenie etatowego sprzętu pancernego. Natomiast 1 Brygadę po utracie blisko jednej trzeciej wozów pancernych na przyczółku magnuszewskim 31 sierpnia trzeba było przeformować. Po reorganizacji, z ewidencji brygady bezpowrotnie skreślono 21 czołgów i stan jej wynosił 65 maszyn. Na uzupełnienie brakujących wozów polscy czołgiści czekali prawie dwa miesiące. I tylko jedno było wspólne w obu jednostkach – bezprzykładne bohaterstwo i poświęcenie w walce ich żołnierzy, które wzbudzały podziw zarówno u kanadyjskich, brytyjskich czy amerykańskich pancerniaków, jak też u sowieckich gwardzistów-stalingradczyków z 8 Armii.
Bibliografia:
1. Dywizja Pancerna w walce, praca zbiorowa, Bruksela 1947
F. Skibiński, Falaise, Warszawa 1984
J. Przymanowski, Studzianki, Kraków 2015
E. Kospath-Pawłowski, Wojsko Polskie na Wschodzie 1943–1945, Pruszków 1993
Relacja Piotra Osiowego ze zbiorów Muzeum Studzianki Pancerne
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe
komentarze