Pod koniec września rozpocznie się kolejna ekspedycja w poszukiwaniu wraku ORP „Orzeł”. Jej uczestnicy przebadają obszar blisko 600 kilometrów kwadratowych na Morzu Północnym. Tak jak przed rokiem będą weryfikować hipotezę, według której jednostka została omyłkowo zatopiona przez brytyjski samolot. Liczą na pomoc Duńczyków.
To już piąta wyprawa pod hasłem „Santi. Odnaleźć Orła”. Dotychczasowe wyruszały z Wielkiej Brytanii i Holandii. Tym razem jej uczestnicy wystartują z Danii. Dlaczego? – Podczas poprzednich ekspedycji bardzo często spotykaliśmy na morzu rybackie kutry. Wśród nich przeważały jednostki duńskie. Rybacy z tego kraju są znacznie aktywniejsi niż ich koledzy z Wielkiej Brytanii, co więcej Dania odkupiła sporo brytyjskich łowisk. Pomyśleliśmy więc, że Duńczycy mogą mieć naprawdę rozległą wiedzę na temat tajemnic skrywanych przez Morze Północne – tłumaczy Tomasz Stachura, szef ekspedycji i dodaje: – Kiedy brałem udział w poszukiwaniach wraków na Bałtyku, zawsze najcenniejszych informacji dostarczali nam właśnie ludzie, którzy na morzu pracują i mają z nim do czynienia na co dzień.
Wiosną członkowie ekspedycji wybrali się do Danii. Spotkali się z miejscowymi rybakami, przede wszystkim jednak nawiązali współpracę z Muzeum Bitwy Jutlandzkiej w Thyborøn. – Placówka powstała z inicjatywy Gerta Normanna, który przez lata prowadził firmę zajmującą się układaniem kabli na morskim dnie. Miał jedenaście statków badawczych i Morze Północne poznał jak mało kto. Dziś firmę prowadzi jego syn, a sam Normann zajmuje się poszukiwaniem wraków – opowiada Stachura. Ostatnio na przykład wraz ze swoją ekipą znalazł w cieśninie Skagerrak U-boota, którego w maju 1945 roku zatopili Brytyjczycy. Według pogłosek krążących pod koniec wojny, wysoko postawieni niemieccy oficerowie chcieli nim uciec z Europy, wywożąc przy okazji zrabowane złoto. W sumie związani z muzeum poszukiwacze zdołali odnaleźć 450 wraków spoczywających na dnie Morza Północnego. Duńczycy mają wskazać członkom ekspedycji „Santi” kilkanaście pozycji, na których spoczywają niezidentyfikowane szczątki jednostek pływających.
– Na morze wyruszymy wyczarterowaną w Thyborøn jednostką. Na jej pokład zabierzemy specjalistyczny sprzęt pożyczony przez Instytut Morski w Gdańsku: echosondę wielowiązkową „Multibeam” oraz pojazd podwodny ROV – informuje Stachura. – Podczas wyprawy nie zamierzamy nurkować. W miejscach, które będziemy sprawdzać, głębokość oscyluje w granicach stu metrów, więc schodzenie pod wodę wymagałoby tam specjalnych przygotowań – tłumaczy. Pierwsze prace zostaną przeprowadzone jeszcze na wodach duńskich. Potem wyprawa dotrze do miejsca, w którym ORP „Orzeł” mógł zostać zbombardowany przez brytyjski samolot. – Według mnie to nadal najbardziej prawdopodobna hipoteza jego zatonięcia – przyznaje Hubert Jando, historyk, który zajmuje się sprawą zaginięcia słynnego okrętu.
Do tragicznej pomyłki miało dojść 3 czerwca 1940 roku. Wskazuje na to meldunek pilota, który raportował, że około 120 mil od wybrzeża Szkocji zrzucił trzy bomby na sunącego po powierzchni U-boota. Okręt został trafiony, po czym zniknął pod wodą. Do raportu lotnik dołączył odręczny rysunek. Tyle że widoczna na nim jednostka nie przypomina okrętu Kriegsmarine, „Orła” za to – jak najbardziej. Fakt, że o tej porze mógł się on znajdować w tym rejonie Morza Północnego potwierdza zachowana do dziś depesza, którą przechwycił niemiecki kontrwywiad. Problem w tym, że ORP „Orzeł” po ataku mógł jeszcze przez pewien czas przemieszczać się pod wodą. – Podczas ubiegłorocznej ekspedycji przypadkowo odkryliśmy inny zaginiony w czasie II wojny okręt podwodny, brytyjski HMS „Narwhal”. Spoczywał on sześć mil od pozycji, którą podał pilot Luftwaffe. A znam przypadki okrętów, które trafione zdołały przejść jeszcze dwanaście mil – zaznacza Jando. Niewykluczone też, że lotnik, który zbombardował „Orła”, błędnie podał pozycję, na jakiej do tego doszło.
Kolejna wyprawa na Morze Północne potrwa dwa tygodnie. – Ciągle wierzymy, że wrak okrętu uda się odnaleźć. Ale jednocześnie mamy świadomość, że wymaga to czasu i mnóstwa mało efektownej, żmudnej pracy – podsumowuje Stachura.
ORP „Orzeł” rozpoczął służbę kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej. Był wówczas jednym z najnowocześniejszych okrętów na świecie. W połowie września 1939 roku zawinął do portu w neutralnej Estonii, gdzie został internowany. Zdołał jednak stamtąd zbiec i przedrzeć się do Wielkiej Brytanii. Potem brał udział w patrolach na Morzu Północnym. Zasłynął między innymi zatopieniem niemieckiego transportowca „Rio de Janeiro”. Jednostka przerzucała żołnierzy, którzy mieli zaatakować Norwegię. Po raz ostatni port w Rosth „Orzeł” opuścił w maju 1940 roku. Wkrótce kontakt z nim się urwał. Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało. Poza hipotezą o zatopieniu przez brytyjski samolot, historycy mówią także o możliwej awarii albo wejściu na dryfującą minę. – Z dzienników okrętowych jednostek, które operowały w tamtym rejonie wynika, że podczas patroli natykały się na takie miny kilka, a nawet kilkanaście razy – przyznaje Jando.
autor zdjęć: Grzegorz Pastuszak / Santi Odnaleźć Orła
komentarze