Ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni – pomyślałem sobie widząc w hali wystawienniczej DSEI pomalowanego w brytyjskie barwy niemiecko-holenderski transporter Boxer z napisem „British by birth”. Ale cóż, walka o wielomiliardowy kontrakt na dostawę dla brytyjskiej armii około pięciuset kołowych transporterów opancerzonych ma swoje prawa. Stąd zapewne próba wmówienia Anglikom, że Boxer to Brytyjczyk. Mimo że maczali oni palce w tym projekcie trzynaście lat temu, tylko w fazie, gdy Boxer był jedynie luźną koncepcją. Brytyjczycy projekt porzucili, a Niemcy i Holendrzy, niczym sierotkę, przygarnęli, wychowali i wypuścili w świat.
Tegoroczną edycję londyńskich targów zbrojeniowych Defence Systems and Equipment International – DSEI, zdominowała walka o lukratywny kontrakt na dostawę około 500 nowych kołowych transporterów opancerzonych dla brytyjskiej armii (program Army’s Mechanised Infantry Vehicle MIV). Z nowych wozów mają być utworzone dwie lekkie, zmechanizowane brygady. Chrapkę na tę umowę mają największe koncerny zbrojeniowe na świecie – amerykańskie Lockheed Martin i General Dynamics, brytyjski BAE System, niemieckie Rheinmetall i Krauss-Maffei Wegmann (KMW) oraz francuski Nexter Systems. Nie bez szans są również nieco mniejsi gracze jak fińska Patria oraz turecki Otokar.
Na londyńskich targach odczuwa się atmosferę, presję i nadzieje związane z tym kontraktem. Myślą o nim wszystkie lokalne firmy. Począwszy od tych mniejszych, zajmujących się produkcją śrub i śrubeczek, różnego typu kabli czy gumowych złączek. Poprzez zakłady nieco większe, wytwarzające podzespoły elektroniczne, płyty pancerne, specjalistyczne fotele czy trudniące się obróbką różnego typu metali. Aż po firmy duże, zatrudniające kilkuset pracowników i oferujące, kompleksowe, autorskie rozwiązania, chociażby optoelektroniczne. One wszystkie widzą w kontrakcie dekady, jak się go określa na Wyspach, szansę dla siebie. Bo nawet najwięksi gracze nie wyprodukują sami każdej z tysiąca części wchodzących w skład transporterów. A brytyjski resort obrony, podobnie jak nasz, stawia sprawę jasno: będziemy wymagali nie tylko uruchomienia produkcji w naszym kraju samego wozu (gdyby wygrała firma spoza Wielkiej Brytanii), ale również aby znalazło się w nim jak najwięcej lokalnych komponentów.
A że tutejszy przemysł zbrojeniowy generuje rocznie obroty na poziomie około 7 mld funtów i zatrudnia (wraz z innymi branżami, które pośrednio pracują nad produktami militarnymi) około 350 tys. osób, Brytyjczycy mogą wymagać produkowania u nich praktycznie wszystkiego do nowego MIV.
Przyznam, że jestem bardzo ciekaw jakiego wyboru dokonają nasi sojusznicy. Bo obok Amerykanów, to właśnie z Brytyjczykami jest nam chyba w NATO najbardziej po drodze, jeśli chodzi o postrzeganie zagrożenia płynącego ze strony Rosji. O kontrakt intensywnie zabiegają Francuzi, oferujący Anglikom opracowany przez firmę Nexter transporter VBCI. To pojazd, który od dobrych kilku lat sprawdza się na zagranicznych misjach. Trójkolorowi przekazali nawet kilka ich sztuk Brytyjczykom do testów. Wyników oficjalnie się nie ujawnia, ale pojawiły się nieoficjalne głosy, że VBCI nie wypada w nich źle. Czy to jednak wystarczy do zdobycia umowy? Wątpię. Przesądzić może wspomniany już przeze mnie udział własny przy produkcji. Francuzi raczej nie pójdą na tak daleko idący zakres „brytanizacji” wozu, jak chciałby Londyn.
Ale czy niemiecko-holenderski Boxer, firmowany przez pancernych gigantów znad Renu, Rheinmetall oraz KWM (Krauss-Maffei Wegmann) spełnią te oczekiwania? Brytyjscy eksperci są przekonani, że tak, wskazując go jako faworyta. Mnie osobiście wydaje się, że ze względu na geopolityczny sojusz z USA, brytyjska armia może zdecydować się na propozycję amerykańskich firm. Mają one w Wielkiej Brytanii bardzo silne oddziały – a więc General Dynamic, które z kolei ma sojusznika w brytyjskim BAE System, dobrze, wręcz bardzo dobrze, współpracującym z US Army. Przykładem jest chociażby dostawa Amerykanom lekkich haubic 777 kalibru 155 mm. Bo choć na początku felietonu napisałem o szansach Patrii czy Otokara, to umówmy się. Zrobiłem to z grzeczności i poprawności politycznej.
Jednak nie samymi KTO żyje DSEI. Jeśli chodzi o inne pojazdy, to jest kilkanaście dużych, minoodpornych pojazdów – MRAP. Sporo, ale i tak mniej w porównaniu z DSEI w 2011 roku (na którym byłem ostatnio i dlatego stanowi dla mnie punkt odniesienia). Wówczas na stoiskach poszczególnych producentów pokazywano ich po kilka modeli, w tym roku na podobny ruch zdecydowała się tylko kanadyjska firma Streit Group.
Na DSEI nie mogło zabraknąć konstrukcji przeznaczonych dla jednostek specjalnych i wojsk powietrznodesantowych. Było ich kilkanaście – od małych typu quad, do pełnowymiarowych aut, mogących zabrać od 6 do 8 żołnierzy na pokład. Nie mogłem za to wypatrzyć motocykli.
Zaskoczyło mnie, że na londyńskich targach nie było firm rosyjskich. Ani jedna nie przyjechała! Z Ukrainy były dwie, a z Chin piętnaście, choć na ostatnie Eurosatory ściągnęło ich kilkadziesiąt. O tym, że dronów prawie nie widać, już pisałem. Sporo jest za to na targach firm produkujących roboty saperskie. Naliczyłem ich kilkanaście. Nawet taki gigant jak Harris pokazuje tego typu maszynę, choć to raczej firma telekomunikacyjna i nie widziałem w jego ofercie do tej pory robota EOD.
Na koniec o polskiej obecności. Bardzo się cieszę, że na targach było nasze stoisko narodowe, sygnowane przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Swoje wyroby prezentował na nim PGZ. Tak dziś buduje się relacje w biznesie obronnym, że bez „czapy” państwa, trudno cokolwiek sprzedać. Warto tylko, aby ta pomocna dłoń sięgnęła również do firm prywatnych, aby również one mogły pokazać swoje wyroby na naszym narodowym stoisku.
komentarze