W ostatnich latach amerykańska armia konsekwentnie wzmacniała swoją obecność w Polsce. Teraz jednak Polskę czeka prawdziwy skok. W myśl dwóch porozumień, nad Wisłę przyjedzie kolejny tysiąc amerykańskich żołnierzy. Zmieni się też formuła ich pobytu – z rotacyjnej na stałą. Jaki jest bilans amerykańskiej obecności na polskiej ziemi i czego możemy się spodziewać w przyszłości?
„Nazywam się John Kolasheski i jestem amerykańskim żołnierzem, dumnym ze swojej służby w Europie”, podkreślał dowódca 1 Dywizji Piechoty US Army, kiedy w początkach sierpnia na krakowskim Kopcu Kościuszki odbierał nominację na stopień generała broni. Po tym wstępie oficer gładko przeszedł do rodzinnych wspomnień. Jego krewni pochodzili z Polski. Dziadek mieszkał we wsi Chmielów, na początku XX wieku wyemigrował za ocean w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Gen. Kolasheski do kraju swoich przodków wróci wkrótce na dłużej. Stanie na czele reaktywowanego po siedmiu latach V Korpusu Wojsk Lądowych USA, którego dowództwo będzie się mieściło w Poznaniu.
Taka dyslokacja to zaledwie jeden z efektów polsko-amerykańskiej umowy. Umowy, która wojskową współpracę pomiędzy obydwoma krajami wyniesie na zupełnie nowy poziom.
Jak czołgista z czołgistą
Przełomów w ostatnim czasie było już kilka. Do najważniejszego jak dotychczas doszło trzy lata temu, kiedy to w Polsce zameldowały się pododdziały Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej (ABCT). Na mocy ustaleń warszawskiego szczytu NATO do Żagania, Świętoszowa, Bolesławca i Skwierzyny zjechało blisko 3,5 tys. amerykańskich żołnierzy, wyposażonych m.in. w 87 czołgów Abrams, 144 bojowe wozy piechoty Bradley czy 18 samobieżnych haubic Paladin. Przerzut stanowił element operacji „Atlantic Resolve”, która polegała na wzmocnieniu obecności Sojuszu na tzw. wschodniej flance. Była to odpowiedź na coraz bardziej agresywną postawę Rosji.
– Tak, miałem wówczas poczucie, że rozpoczyna się dla nas zupełnie nowa epoka – przyznaje gen. dyw. Dariusz Parylak, dowódca 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej w Żaganiu, który w 2017 roku stał jeszcze na czele 10 Brygady Kawalerii Pancernej. – Amerykanów znałem dobrze: ze studiów, zagranicznych misji, licznych wspólnych ćwiczeń. Tym razem jednak nie mówiliśmy o sytuacji, kiedy to spotykamy się na poligonie czy patrolu, realizujemy postawione zadania, a potem każdy wraca do siebie. Sojusznicy przyjeżdżali, by zostać u nas na stałe. Do pewnego stopnia wejść w cykl szkoleniowy naszej armii. Tego nigdy wcześniej w Polsce nie było – dodaje.
Do przyjazdu Amerykanów żagański garnizon przygotowywał się przez długie miesiące. – Prace adaptacyjne objęły nie tylko koszary, lecz także sąsiedni poligon, gdzie niemal od podstaw zostało stworzone nowe obozowisko. Zgodnie z ustaleniami goszczący u nas żołnierze US Army mieli się zmieniać średnio co dziewięć miesięcy. Należało więc dowiedzieć się, jakie jednostki będą u nas reprezentowane i poznać ich specyfikę. Pomiędzy Polską i USA nieustannie krążyły grupy łącznikowe – wspomina ppłk Paweł Cupa, szef wydziału zajmującego się współpracą cywilno-wojskową w żagańskiej dywizji. A mimo to początki wcale nie były łatwe. Gen. Parylak: – Wymarzona sytuacja? Na dzień dobry zapraszam do siebie Amerykanów, wręczamy rozkazy dowódcom swoich plutonów, mówimy: „do dzieła”, a oni zaczynają się wspólnie szkolić. Niestety, tak to nie działa. Zbyt wiele różnic. Każdy ma swoje procedury, własny sprzęt, bagaż doświadczeń. Najpierw trzeba się więc poznać. Uznaliśmy, że zaczniemy od zgrywania żołnierzy reprezentujących poszczególne rodzaje broni. Czołgiści będą się szkolić z czołgistami, saperzy z saperami, logistycy z logistykami. Nawet jeśli napotkają barierę językową, zdołają się porozumieć ze względu na specyfikę swoich profesji. Trochę tak jak chirurdzy, którzy zawsze znajdą wspólny język – mówi oficer. Wkrótce żołnierze poszli krok dalej. Na poligonach amerykańskie czołgi wykonywały zadania wspólnie z polską piechotą i przeciwlotnikami. Z kolei polscy czołgiści korzystali ze wsparcia pododdziałów z USA wyposażonych w moździerze. – Do współpracy został nam przydzielony amerykański batalion kawalerii pancernej. Wykorzystywaliśmy każdą okazję, by się szkolić – wspomina gen. Parylak.
Z drugiej strony, kolejne rotacje ABCT znajdowały się w ciągłych rozjazdach. Dla żołnierzy US Army Polska stała się bazą wypadową na całą wschodnią flankę. O tym, jak wiele jeździli, niech świadczą wyliczenia przedstawione swego czasu przez dowódcę drugiej zmiany płk. Patricka Michaelisa z 1 Dywizji Kawalerii w Fort Hood. W ciągu niespełna roku jego żołnierze wzięli udział w 20 międzynarodowych ćwiczeniach – od Polski, przez Słowację, aż po Rumunię i Bułgarię. Pojawili się nawet w Gruzji, gdzie została zorganizowana kolejna edycja manewrów „Noble Partner”. Podczas wszystkich tych przedsięwzięć, jak informował płk Michaelis, amerykańskie czołgi wystrzeliły blisko 7,5 tys. pocisków, a pojazdy opancerzone Bradley – 40 tys. Sami żołnierze z broni ręcznej strzelali 1,8 mln razy.
– Dla nas największym wyzwaniem stały się ćwiczenia „Combined Resolve XIII”. Zostały przeprowadzone na początku tego roku w niemieckim ośrodku szkoleniowym Hohenfels. Sztab, który sformowaliśmy, dowodził kilkoma brygadami, w tym amerykańską ABCT. Nasi żołnierze byli obecni na wszystkich szczeblach ćwiczeń, aż po batalion operujący w polu – wspomina gen. Parylak i dodaje: – Na to, by znaleźć się w takim miejscu, pracowaliśmy latami.
Skrzydła nad Afryką
Tymczasem krótko po tym, jak w Żaganiu zameldowała się pierwsza zmiana ABCT, żołnierze US Army pojawili się także na wschodzie Polski. Weszli tam w skład Batalionowej Grupy Bojowej NATO – jednej z czterech, które zostały sformowane na mocy ustaleń wspomnianego już warszawskiego szczytu Sojuszu. Trzy trafiły do państw bałtyckich, czwarta miała stacjonować w okolicach Orzysza. Prócz 900 żołnierzy z USA tworzyli ją Brytyjczycy i Rumuni. Niebawem dołączyli do nich także Chorwaci. Do współdziałania z sojusznikami została wyznaczona 15 Giżycka Brygada Zmechanizowana. Jej ówczesny dowódca, gen. dyw. Jarosław Gromadziński, wspomina: – Mieliśmy do czynienia z zupełnie nową strukturą. Nie było zatem wytycznych dotyczących współpracy, wszystkie rozwiązania musieliśmy opracować sami. A zmiany dotyczyły niemal każdego aspektu naszej działalności, zaczynając od systemu szkolenia, na dowodzeniu kończąc.
Aby współpraca z sojusznikami była jak najbardziej efektywna, w 15 Brygadzie utworzono Batalionową Grupę Zadaniową. Jej trzon stanowią na przemian 1 i 2 Batalion Zmechanizowany, a jego działania wspierają przeciwlotnicy, saperzy, logistycy, wysunięci obserwatorzy, a nawet kompania czołgów Leopard z 1 Brygady Pancernej.
Amerykańscy żołnierze przyjeżdżają do Orzysza z Niemiec bądź bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych. W pierwszym wypadku rotują się co sześć, w drugim co dziewięć miesięcy. Niemal każda zmiana przynosi jakieś nowości. Dotyczą one choćby sprzętu. Podstawowym wyposażeniem Amerykanów na początku były m.in. transportery Stryker wyposażone w zestawy artyleryjskie MGS czy karabiny maszynowe, które zostały zamienione na nowszą wersję z systemem wieżowym i działkiem półautomatycznym kalibru 30 mm. Na Mazurach stacjonowały już także czołgi Abrams i transportery Bradley.
Na tym jednak nie koniec. W Batalionowej Grupie Bojowej nie zawsze bowiem służą żołnierze regularnej armii. Przez półtora roku USA były w niej reprezentowane przez pododdziały Gwardii Narodowej. – Celem naszej współpracy jest przede wszystkim budowanie interoperacyjności, a tak częste rotacje nie ułatwiają nam zadania. Praktycznie z każdą zmianą musimy zgrywać nasze pododdziały niemal od początku – przyznaje ppłk Wojciech Kurzawa, dowódca 1 Batalionu Zmechanizowanego 15 BZ.
Jego słowa potwierdza ppłk Adam Krysiak, który stoi dziś na czele Batalionowej Grupy Zadaniowej. Zaraz jednak dodaje, że współpraca z sojusznikami ma wiele pozytywnych stron. – Amerykanie mają bardzo duże doświadczenie, jeśli chodzi o procedury CCA i CAS, czyli ogólnie mówiąc, związane z wykorzystywaniem wsparcia lotnictwa. Bardzo chętnie z tego korzystamy – podkreśla. Dodaje także, że żołnierze wiele uwagi poświęcili synchronizacji łączności. – Każda armia korzysta z innego systemu. Ich zgranie nie było łatwe, ale się udało. Dzięki temu mamy dziś większe możliwości niż wcześniej – dodaje.
Znają się już dobrze
Przyjazd sojuszników na Mazury zapoczątkował też nowy rodzaj ćwiczeń. Żołnierze nie operują już tylko na poligonie, ale również poza nim. Podczas „Bull Runa”, bo tak żołnierze nazwali nowy rodzaj swojej aktywności, wojska alarmowo opuszczają jednostki i zajmują wcześniej określone pozycje w rejonie Doliny Rospudy. – Chodzi o to, by sprawdzić, jak szybko w razie zagrożenia żołnierze mogą zareagować. Poza tym jest to okazja do zweryfikowania tras przejazdu, nośności dróg i mostów – wyjaśnia ppłk Krysiak. Takie ćwiczenia każda zmiana odbywa dwa razy. Czasem żołnierze spędzają w terenie nawet kilka dni, a jedna z edycji odbyła się zimą.
Obecnie na Mazurach stacjonuje już siódma zmiana Batalionowej Grupy Bojowej. Na jej czele stoją żołnierze 2 Pułku Kawalerii US Army. Ci sami, którzy pojawili się w Polsce wiosną 2017 roku. – Znamy się już bardzo dobrze, dlatego nasza współpraca układa się świetnie – zapewnia gen. bryg. Bogdan Rycerski, dowódca zawiszaków. Ale rotacyjna obecność żołnierzy z USA rozpoczęła się w Polsce dużo wcześniej. W 2012 roku nad Wisłę przyjechał Aviation Detachment, czyli dziesięcioosobowy pododdział lotniczy. Miał pomóc w przygotowaniach do kolejnych wizyt samolotów myśliwskich i transportowych. Amerykanie reprezentujący obydwa rodzaje lotnictwa pojawiali się w Polsce na przemian, zwykle po dwa razy w roku. – Ćwiczyliśmy wspólnie z nimi, choć oczywiście nasze kontakty rozpoczęły się dużo wcześniej – przyznaje jeden z pilotów 3 Skrzydła Lotnictwa Transportowego. – W 2009 roku Amerykanie pomagali nam w przebazowaniu pierwszego w polskiej armii samolotu C-130 Hercules, dzięki ich pomocy i rekomendacji mogliśmy wziąć udział w dużych, prestiżowych ćwiczeniach. W 2012 roku, wspólnie z pilotami naszych F-16 byliśmy na „Red Flag” w USA, potem dwukrotnie lataliśmy do Afryki na manewry „Flint Lock” – dodaje. Słowem: dołączyliśmy do elity...
Taksówka dla żołnierza
– Kiedy zjeżdżali do nas Amerykanie, uznaliśmy, że przecież nie będą stale siedzieć w koszarach i na poligonie, że w wolnej chwili będą chcieli gdzieś wyskoczyć, rozerwać się, zobaczyć kawałek świata – opowiada Grzegorz Lech, taksówkarz i przedsiębiorca ze Świętoszowa. – I rzeczywiście. Taksówką woziłem ich dość często. Zamawiali kursy do Żagania czy Bolesławca, tam wynajmowali samochody i jechali dalej. Pomyślałem sobie więc: dlaczego by nie założyć takiej wypożyczalni u nas? – wspomina. Wkrótce miał już własną firmę. – Trochę na tych Amerykanów byłem zdany. Polacy aut raczej nie wynajmują. Mają swoje, poza tym wielu na to nie stać. Tak czy inaczej – jakoś to szło. Niestety, pandemia mocno nas wyhamowała. Mam nadzieję, że wkrótce wszystko zacznie wracać do normy, bo zainwestowałem nie tylko ja. Brat na przykład otworzył kręgielnię i bar z kebabem – podkreśla Lech.
– Na obecności Amerykanów z pewnością skorzystali restauratorzy czy właściciele barów. Jednak, prawdę mówiąc, ciągle liczymy na więcej – zaznacza Agnieszka Zychla z Urzędu Miasta w Żaganiu.
– W początkach września Amerykanie zaprosili lokalnych przedsiębiorców na spotkanie w sprawie dostaw dla ich wojska. Dotychczas środki czystości czy produkty spożywcze kupowali poza Polską, teraz gotowi są robić to u nas. Oczywiście właściciele firm muszą poznać amerykański system zamówień, dopełnić licznych formalności. Droga przed nimi daleka, ale i tak zainteresowanie było duże. Udział w spotkaniu wzięło przeszło 120 osób, reprezentujących firmy z naszych okolic, ale nie tylko. Gdyby choć niektórym udało się złapać kontrakty, to już byłoby coś – opowiada urzędniczka. A na tym nie koniec. – Mamy też nadzieję na napływ pieniędzy z budżetu państwa. Planujemy na przykład budowę obwodnicy Żagania. Byłoby świetnie, gdyby obecność amerykańskich wojsk stała się kartą przetargową przy pozyskiwaniu środków na podobne inwestycje. To na pewno duża szansa dla miasta i regionu – podsumowuje Zychla.
O szansie na cywilizacyjny skok mówią też urzędnicy ze wschodniej Polski. – Decyzja o umiejscowieniu Batalionowej Grupy Bojowej właśnie na terenie garnizonu w Orzyszu okazała się niewątpliwie znaczącym bodźcem dla naszego miasta – przyznaje Zbigniew Włodkowski, burmistrz Orzysza. – Stacjonowanie u nas wojsk NATO wywołuje duże zainteresowanie mediów krajowych i zagranicznych, a to wzmocniło promocyjny przekaz, który od pięciu lat budujemy wokół hasła „Orzysz – wojskowa stolica Polski” – podkreśla. Zagraniczni żołnierze stacjonują w miasteczku przez okrągły rok, dlatego w dużym stopniu napędzają lokalny biznes. – W okolicy powstają nowe miejsca noclegowe, punkty gastronomiczne, usługi, rozwija się handel. Do tego doszły jeszcze duże inwestycje w infrastrukturę wojskową i drogową – wylicza burmistrz Włodkowski. Efekt? Jak mówi, bezrobocie w gminie spadło do zaledwie 4%.
Mniej w Europie, więcej w Polsce
W ostatnich latach amerykańska armia konsekwentnie wzmacniała swoją obecność w Polsce. Żołnierze obecni są nie tylko we wspomnianych już lokalizacjach, lecz także chociażby w Mirosławcu, gdzie stacjonuje oddział obsługujący bezzałogowce Reaper, czy w Poznaniu, gdzie w październiku ubiegłego roku ulokowane zostało Wysunięte Dowództwo Dywizyjne Stanów Zjednoczonych. Teraz jednak Polskę czeka prawdziwy skok. W myśl dwóch porozumień podpisanych przez prezydentów Donalda Trumpa i Andrzeja Dudę, nad Wisłę przyjedzie kolejny tysiąc amerykańskich żołnierzy, którzy zostaną wycofani z Niemiec. Zmieni się też formuła ich pobytu – z rotacyjnej na stałą. W Poznaniu rozpocznie działalność Wysunięte Dowództwo V Korpusu. Będzie w nim służyło około 200 żołnierzy, którzy w Polsce pojawią się w pierwszej połowie przyszłego roku. Korpus ma grać pierwsze skrzypce podczas planowanych na przyszły rok ćwiczeń „Defender Europe ’21”. Odbędą się one w rejonie Morza Czarnego. Podczas tego przedsięwzięcia, podobnie jak w tym roku, Amerykanie chcą przetestować szybki przerzut swoich wojsk z USA do Europy.
Ale to dopiero początek. W związku z przyjazdem kolejnych oddziałów US Army Polskę czeka też wiele inwestycji w wojskową infrastrukturę. „Kwestie związane z przygotowaniem obiektów i terenów przeznaczonych do stacjonowania wojsk amerykańskich w Polsce są dla nas priorytetowe”, zapewnia Centrum Operacyjne Ministra Obrony Narodowej w odpowiedzi na pytania przesłane przez redakcję „Polski Zbrojnej”. „Zadania inwestycyjne zawarte w umowie o wzmocnionej współpracy obronnej […] są na etapie uzgodnień ze stroną amerykańską”, czytamy w piśmie. Najbardziej zaawansowane prace wiążą się z siedzibą wspomnianego Dowództwa V Korpusu oraz Centrum Szkolenia Bojowego w Drawsku Pomorskim.
Grafika: PZ
Rozłożona na kilka lat modernizacja tamtejszego poligonu ma pochłonąć kilkaset milionów złotych. Zostanie tam na przykład zainstalowany elektroniczny system walki. Ćwiczący żołnierze będą wyposażani w czujniki, podobnie jak pojazdy, broń zaś – w odpowiednie nadajniki. Pierwsze dostarczą informacji o tym, że strzał oddany przez przeciwnika okazał się skuteczny, drugie, że to przeciwnik został trafiony. W ten sposób pododdziały zyskają możliwość rozgrywania wirtualnych bitew w realnych warunkach. – Inspektorat Uzbrojenia przygotowuje się do nabycia odpowiedniego systemu, a my kompletujemy kadrę. Nasi żołnierze regularnie biorą udział w szkoleniach – wyjaśnia płk Marek Gmurski, komendant Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych Drawsko. We wrześniu kadra ośrodka pojechała też do niemieckiego Hohenfels przypatrywać się, w jaki sposób tamtejszy poligon został przygotowany do ćwiczeń. Powstające w Drawsku Centrum Szkolenia Bojowego ma służyć wszystkim armiom w NATO.
Wstępne prace ruszyły też w Powidzu, gdzie w przyszłym roku ma być gotowy skład uzbrojenia. Pomieści wyposażenie pancernej brygady, na przykład 85 czołgów Abrams. Podobne magazyny Amerykanie mają w zachodniej Europie. Wykorzystali je choćby podczas ćwiczeń „Defender Europe ’20”. Przerzuceni z USA żołnierze skorzystali z przechowywanego na poligonie sprzętu. Umowa podpisana pomiędzy władzami Polski i USA wyznaczyła też Powidz na siedzibę lotniczej brygady bojowej oraz obiektu sił specjalnych. Kolejny taki obiekt ma powstać w Lublińcu, z kolei w Łasku będzie przebywała eskadra bezzałogowych statków powietrznych. Głównym miejscem stacjonowania ABCT pozostaną Żagań oraz pobliski Świętoszów, a na lotnisku Wrocław-Strachowice zostanie stworzona załadunkowo-rozładunkowa baza sił powietrznych USA. W lipcu tamtejszy Rejonowy Zarząd Infrastruktury ogłosił przetarg na opracowanie dokumentacji przedprojektowej. Jak wynika z założeń, na powierzchni 105 ha zostanie zmodernizowana blisko setka różnego rodzaju obiektów. Prace powinny zostać sfinalizowane w 2025 roku.
Koszty, które poniesie Polska w związku ze stacjonowaniem wojsk USA, są szacowane na około 500 mln zł. Resort obrony zapewnia przy tym, że Amerykanie nie stworzą państwa w państwie. Żołnierze będą podlegali polskiemu prawu oprócz sytuacji, w których dojdzie z ich strony do zaniechań w ramach wykonywania obowiązków służbowych.
Oczekiwanie na zmiany
– W ostatnim czasie Amerykanie zdecydowali o wycofaniu części oddziałów z Niemiec, a co za tym idzie – zmniejszeniu wojskowej obecności w Europie. To oczywiście może niepokoić. Z drugiej strony przeniesienie elementów Dowództwa V Korpusu do Polski to jasny sygnał, że USA są jednak gotowe bronić sojuszników w razie zagrożenia i zabezpieczają się na wypadek ewentualnej konfrontacji z Rosją – podkreśla Wojciech Lorenz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Dziś US Army stawia na szybki przerzut wojsk w rejony potencjalnych konfliktów i taki wariant będzie zapewne w najbliższych latach intensywnie ćwiczony. Struktury dowódcze, które Amerykanie budują w Polsce, umożliwiają organizowanie częstych manewrów na poziomie brygady czy dywizji, a to także szansa dla naszej armii. W ten sposób łatwiej można budować interoperacyjność – tłumaczy ekspert.
Na podobną kwestię zwraca uwagę gen. Dariusz Parylak z 11 Dywizji Kawalerii Pancernej. – Liczę, że wzmocniona obecność Amerykanów pozwoli przenieść szkolenie na wyższy poziom. Jeśli kolejne rotacje nie będą następowały co kilka miesięcy, zdołamy wprowadzić do niego nowe elementy. Bardzo jestem ciekawy rezultatów tej zmiany – podkreśla. Swoje oczekiwania mają też samorządy. – Do Polski ma przyjechać tysiąc nowych żołnierzy. Jeśli choć połowa z nich trafi do Żagania, może to dla nas oznaczać dużą zmianę: inwestycje w infrastrukturę i kolejną dodatkową szansę na zarobek dla mieszkańców. Liczymy, że tak się stanie, zwłaszcza że w nowych planach nasz region pozostał centrum stacjonowania US Army w Polsce – podsumowuje Agnieszka Zychla.
autor zdjęć: st. chor. sztab. mar. Arkadiusz Dwulatek / CC DORSZ, st. chor. sztab. Adam Roik / CC DORSZ
komentarze