Kraby podano

155-milimetrowe armatohaubice na podwoziu gąsienicowym dwadzieścia lat po ogłoszeniu przetargu wreszcie trafią do wojska.

 

Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych rozpoczęliśmy dyplomatyczne starania o przyjęcie do sojuszu północnoatlantyckiego, dla najwyższych gremiów decyzyjnych polskiej armii było jasne, że musimy wymienić uzbrojenie i wyposażenie naszego wojska. W NATO istotna jest bowiem interoperacyjność, co w wypadku broni oznacza maksymalną unifikację amunicji. Dla ówczesnej polskiej armii oznaczało to konieczność wymiany właściwie wszystkich typów używanej wtedy broni. Postsowieckie karabiny zasilane amunicją kalibru 7,62x39 mm musieliśmy zastąpić bronią natowskiego kalibru 7,62x51 mm, a w wypadku haubic konieczne stało się wprowadzenie do służby kalibru 155 mm.

Dowództwo NATO zdawało sobie sprawę, z jak gigantycznymi kosztami wiąże się takie przezbrojenie, dlatego każde postkomunistyczne państwo starające się wówczas o przyjęcie do organizacji mogło zadeklarować dowolny termin, w jakim je przeprowadzi. My zobowiązaliśmy się, że w ciągu 10 lat 152-milimetrowe armatohaubice Dana, poradzieckie 152-milimetrowe holowane haubicoarmaty wz. 37/85 i 122-milimetrowe haubice samobieżne Goździk zastąpimy konstrukcjami kalibru 155 mm. Dlaczego wyznaczyliśmy sobie taki ambitny termin? Nie tylko z powodów geopolitycznych. Ówczesne dowództwo Sił Zbrojnych RP miało pełną świadomość ograniczeń rodzimej artylerii. Wymienione systemy artyleryjskie umożliwiają bowiem rażenie celów oddalonych maksymalnie o kilkanaście kilometrów. Tymczasem amerykańska 155-milimetrowa armatohaubica M109, która była wówczas punktem odniesienia dla tego typu broni, umożliwiała atakowanie celów oddalonych aż o około 30 km.

 

Regina po angielsku

Było kilka pomysłów na to, w jaki sposób nasza armia powinna pozyskać działa, których koszt jednostkowy oscylował wtedy między 5 a 6 mln dolarów (planowano zakup aż 20 dywizjonów nowych armatohaubic, czyli trzysta sześćdziesiąt dział, więc chodziło o kontrakt o wartości około 2 mld dolarów). Najpierw chcieliśmy je zbudować w kooperacji ze Słowakami. Taki pomysł się bronił, ponieważ wówczas zarówno my – a dokładniej Huta Stalowa Wola, produkująca wtedy haubice Goździk, jak i Słowacy – wytwarzający używane przez nas Dany, mieliśmy potencjał intelektualny i przemysłowy, aby zmierzyć się z takim zadaniem. Lata jednak mijały, a z polsko-słowackiej kooperacji nic nie wychodziło, bo każda ze stron chciała być liderem w tym projekcie. Tymczasem w HSW zaprzestano produkcji goździków. Na przełomie 1995 i 1996 roku stwierdziliśmy zatem, że kupimy licencję na produkcję jednego z zagranicznych systemów. W grę wchodziły wówczas trzy konstrukcje – mutacja amerykańskiego M109, brytyjski AS90 Braveheart i niemiecki PzH 2000.

W ogłoszonym w 1997 roku przetargu (rozstrzygnięcie nastąpiło po dwóch latach) zwyciężyli Brytyjczycy, którzy zgodzili się nie tylko na licencyjną produkcję wieży w Polsce, lecz także na to, aby podwozie opracował rodzimy przemysł zbrojeniowy. Moduł ogniowy krabów, bo taki kryptonim otrzymało działo, nazwano Regina. Wojsko miało dostać ją do testów najpóźniej w 2003 roku, ale tak się nie stało. Chociaż prototyp AHS Krab z podwoziem opracowanym przez Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych, a produkowanym przez Bumar Łabędy, był już gotowy w 2001 roku, to rok później Ministerstwo Obrony Narodowej wstrzymało finansowanie prac badawczo-rozwojowych nad Reginą. Wrócono do tego projektu dopiero po sześciu latach. Hucie Stalowa Wola, której w 1999 roku powierzono do wykonania projekt kraba, w 2008 roku ponownie zlecono zbudowanie do 2011 roku modułu ogniowego Regina.

Huta z umowy wywiązała się z dwuletnim opóźnieniem, na dodatek wystąpiły znaczące problemy techniczne. Gdy pierwsze kraby zostały przekazane wojsku do testów, okazało się, że w podwoziach są mikropęknięcia. HSW przez kilka lat nie potrafiła rozwiązać tego problemu z ich producentem – Bumarem Łabędy. „Jestem przekonany, że gdyby nie personalne animozje między ówczesnymi szefami HSW i Bumaru, ten problem udałoby się rozwiązać. Niestety zwyciężyły partykularne interesy kosztem dobra polskiego przemysłu i polskiej armii”, komentuje Bartosz Kownacki, odpowiedzialny za zakupy nowego sprzętu i uzbrojenia wojskowego wiceminister obrony narodowej. Gordyjski węzeł rozwiązano dopiero w grudniu 2014 roku, gdy MON wymusił na HSW zakup od koreańskiej firmy Samsung Techwin licencji na produkcję konstrukcji wykorzystywanej w armatohaubicach K9 Thunder.

Dzięki temu program Regina ruszył do przodu. Krab na nowym podwoziu przeszedł zakładowe testy, próby i certyfikacje, więc ministerstwo obrony 14 grudnia 2016 roku mogło podpisać umowę na seryjną dostawę armatohaubicy. Pozytywne zakończenie prób zakładowych umożliwia również dokończenie wojskowych testów, które musi przejść każda broń przed wejściem do służby. Ich ostatnim etapem są natomiast badania eksploatacyjno-wojskowe. „To są badania, które służą nam do opracowania wszystkich niezbędnych dokumentów do codziennego użytkowania danego uzbrojenia, w tym również tych związanych z ich bojowym zastosowaniem, czyli np. normy zużycia amunicji, tabele strzelnicze”, wyjaśnia płk Waldemar Janiak, szef Oddziału Gestorstwa i Rozwoju z Zarządu Wojsk Rakietowych i Artylerii Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, który kieruje zespołem odpowiedzialnym za wdrożenie krabów do służby w polskiej armii.

Płk Janiak twierdzi, że prosty rachunek matematyczny udowadnia, jak ważne są badania eksploatacyjno-wojskowe. Pocisk z pierwszym ładunkiem powinien w krabie osiągać prędkość początkową około 485 m/s. Jeżeli zostanie wystrzelony tylko z prędkością o jeden procent większą, czyli około 490 m/s, to pomyłka w celności ognia wyniesie około 100 m. Ktoś powie, że przy 40 km zasięgu taki margines błędu jest dopuszczalny. Owszem, może dla starszych systemów artyleryjskich, w krabach to niedopuszczalne. „Krab jest bronią przeznaczoną do zwalczania wrogiej artylerii, więc jednym z wymogów krytycznych jest to, aby prowadzono z niego bardzo precyzyjny ogień, gdyż inaczej nawet nie będziemy mieli szansy zniszczenia nieprzyjacielskich systemów ogniowych”, wyjaśnia płk Janiak.

 

Strzał w dziesiątkę?

Jak pokazały próby ogniowe przeprowadzone na przełomie 2016 i 2017 roku, kraby były bardzo blisko spełnienia narzuconych przez wojsko norm dotyczących parametrów mających bezpośredni wpływ na precyzję ognia. Czy faktycznie tak jest, przekonamy się wkrótce, kiedy znane będą wyniki strzelań przeprowadzonych w połowie marca na poligonie pod Orzyszem.

Podczas kilkudniowego zgrupowania dwa działa z 11 Pułku Artylerii z Węgorzewa wykonały kilkadziesiąt strzałów na różną odległość z użyciem rozmaitego typu ładunków. Każdy strzał był mierzony przez kilkanaście sensorów, w tym specjalnie w tym celu sprowadzony z WITU prototypowy radar artyleryjski (do weryfikacji prędkości początkowej pocisków). Jeżeli zebrane dane pokażą, że kraby spełniają wymagania wojska, komisja będzie mogła uznać badania eksploatacyjno-wojskowe za zakończone powodzeniem i – jak twierdzi płk Janiak – zniknie ostatnia przeszkoda uniemożliwiająca wdrożenie tej broni do służby. Jest więc spora szansa, że wreszcie po 20 latach od rozpoczęcia tego programu zbrojeniowego, doczekamy się jego zakończenia z happy endem.  

Krzysztof Wilewski

autor zdjęć: Arkadiusz Dwulatek/Combat Camera DORSZ





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO