„Trident Juncture ’15” to największe manewry NATO od 2002 roku. Ponad 35 tys. żołnierzy sojuszu miało się rozprawić z rebeliantami w fikcyjnym regionie.
Samochód terenowy podskakuje na nierównościach. Siedzący w nim żołnierze próbują złapać rytm i przygotować się na silniejsze wstrząsy, ale te przychodzą bez zapowiedzi. Hełmy uderzają o sufit, łokcie zahaczają o stelaż podtrzymujący plandekę. Mimo niedogodności szofer, zaciskając dłonie na kierownicy, przyspiesza. „Musimy zdążyć na pozycje o wyznaczonym czasie, inaczej nie zapewnimy wsparcia artyleryjskiego chłopakom w transporterach piechoty. Nie ma to jak jazda na bojowo, nie?”, sierż. sztab. Ignacio Alonso z hiszpańskiej VII Brygady „Galicia” uśmiecha się szeroko, po czym uchyla płachtę zasłaniającą wejście do terenówki.
Nad równiną unoszą się dwa AH-64, które z powietrza monitorują rozciągający się wokół teren. Pod śmigłowcami mknie konwój kilkunastu pojazdów, w tym ponad dziesięć ciężarówek z podpiętymi haubicami kalibru 105 mm. Pogoda od kilku dni nie rozpieszcza. Pustynny teren San Gregorio jest przesiąknięty kleistym, wnikającym w każdą szczelinę błotem. Sierż. Alonso ściera z wąsów kroplę brunatnej mazi i sięga po radiostację: „Tu brawo trzy jeden, tu brawo trzy jeden, zbliżamy się do celu, odbiór”. Czasu jest niewiele, za chwilę siły sprzymierzone przystąpią do głównego natarcia.
W ciągu ostatnich dni przeciwnik przeprowadził odwrót taktyczny, który ma uchronić go przed rozbiciem. Jego manewr zatrzymał się na przedmieściach fikcyjnej miejscowości Casas Altas. To właśnie jej zabudowania kryją centrum dowodzenia oraz zaplecze logistyczne rebeliantów. Casas Altas to również istotny węzeł komunikacyjny, który może przyspieszyć realizację misji stabilizacyjnej w Cerazji – wymyślonym na potrzeby ćwiczeń regionie, którego sytuacja jest zbliżona do tej na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej.
Od momentu, w którym Rada Bezpieczeństwa ONZ przyznała mandat na wysłanie wojsk NATO w ogarniętą konfliktem Cerazję, minęły niespełna dwa tygodnie. Żołnierze mówią, że sytuacja taktyczna przypomina pierwsze miesiące służby w Iraku. Dotychczas kolumny pancerne parły przed siebie, napotykając jedynie niewielki opór w pobliżu większych miejscowości. Teraz jednak sprawy wyglądają inaczej. Rebelianci nie mają już gdzie uciekać.
Pod dowództwem hiszpańskiej lekkiej piechoty z brygady „Galicia”, żołnierze wchodzący w skład szpicy mają opanować Casas Altas oraz zabezpieczyć teren przed lądowaniem spadochroniarzy z 82 Dywizji Powietrznodesantowej „All Americans”. W walkach ulicznych ma szansę wykazać się batalion Baltbat, który jest złożony z litewskich, estońskich oraz łotewskich wojskowych. Zmagania bałtyckiego batalionu będą wspierać utworzone na potrzeby operacji międzynarodowe siły specjalne, w których szeregach znajdują się m.in. nasi przedstawiciele z Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Ich zadaniem jest odbicie przetrzymywanych w mieście zakładników oraz zebranie materiału dowodowego obciążającego rebeliantów.
Główne natarcie zakłada frontalny atak połączonych sił hiszpańskich, włoskich, czeskich oraz amerykańskich. Drogę kilkudziesięciu pojazdom opancerzonym utorują inżynierowie niemieccy, którzy pod ogniem mają wysadzić otaczający miasto wał. Całość zabezpieczają śmigłowce oraz krążące w pobliżu myśliwce F/A-18 Super Hornet. Istotnym elementem planu są również działania VII Grupy Artyleryjskiej, będącej częścią brygady „Galicia”. Tej samej, która właśnie przedziera się przez powstałe w nocy błoto.
Strzel i zapomnij
Zanim jeszcze kierowca na dobre zatrzyma pojazd, sierż. Alonso zeskakuje z plandeki. W jego ślad ruszają pozostali żołnierze, w tym kanonierzy jadący na pakach. Ze wzgórza, na którym zajęli swoje pozycje, rozciąga się widok na miejsce, gdzie się rozgrywa bitwa. Lewym skrzydłem nacierają ich kompani z brygady „Galicia”. Pod osłoną ognia gunnerów taktyczne wozy Iveco LMV oraz transportery piechoty BMR-M1 prują w kierunku wyłomów utworzonych przez saperów niemieckich. Nawet z tej odległości można dostrzec sylwetki ludzi wymachujących chorągwiami, żeby naprowadzić kierujące się w stronę miasta pojazdy. W oddali migają dwie białe toyoty z wywieszonymi czarnymi flagami. Mimo ciężkiego ognia, rebelianci próbują się przegrupować.
„Na pozycjach wokół rozlokowaliśmy mistrale. Patrz, tam!”, oficer jedną ręką przyciska do głowy hełm, drugą wskazuje obiekt odległy o około 200 m. Na pace samochodu terenowego zamontowano wyrzutnię z rakietą typu „strzel i zapomnij”. Od kilku chwil jej operator skanuje niebo w przydzielonym sektorze. „Nie spodziewamy się, żeby wróg potrafił latać, ale takie mamy procedury. Przed myśliwcami nas nie uchronią, ale na śmigłowce są bardzo skuteczne”, w oku oficera pojawia się błysk. Kpt. Manuel Baldovin wie, że francuski system przeciwlotniczy ma swoje wady, ale potrafi uratować skórę żołnierzom.
Krzątanina wokół przybiera na sile. Żołnierze zdążyli już rozstawić działa oraz osłonić je siatkami maskującymi. Teraz sprawdzają przydzieloną amunicję, podają ją z rąk do rąk i wkładają do komory nabojowej. Pracują raptem od kilku minut, jednak każdy z nich zdążył się już pokryć warstwą szaroburego, lepkiego błota. Na tle ubrudzonych uniformów i pomalowanych farbą maskującą twarzy odcinają się jedynie ciemne jak węgle oczy.
Wielu z nich ma za sobą służbę w Bośni oraz Afganistanie, ale do swoich zadań podchodzą w wielkim skupieniu, jakby cały świat ograniczał się wyłącznie do tego, co się dzieje tu i teraz. Mają wesprzeć swoich kolegów i zrobią to, niezależnie od warunków. W końcu ich motto brzmi „Honor z przeszłości, duma z dziś”. W momencie, w którym haubice są gotowe do oddania pierwszej salwy, nieopodal ich pozycji przejeżdża samotny czołg Leopard 2A6E. Nikt nie zwraca uwagi na zgrzyt gąsienic i chlapiącą spod nich ciecz. Wszyscy czekają na rozkaz do strzału. Słońce przebijające się przez chmury podkreśla sylwetki zebranych przy działach żołnierzy. Ich postaci ograniczają się wyłącznie do zastygłych bez ruchu konturów. Część z nich kuca, część spogląda w kierunku Casas Altas.
Jak w filmie
„Teraz! Ognia, ognia, ognia!”, radiostacje wyrywają wszystkich z letargu. Pierwsze pociski trafiają do komór, słychać chrzęst zamka i huk. Następują kolejne wystrzały. Cała bateria zionie ogniem. Huk. Zgrzyt. Ponownie huk. Po czwartym wystrzale grom zamienia się w cichy pisk i lekkie dudnienie. Okolicę spowija gęsty dym, w którym widać uwijających się kanonierów. Wykonują swoją pracę mechanicznie, w rytmie, sprawnie, ale bez pośpiechu. Nabój ląduje w komorze, ludzie odsuwają się od działa, następuje wystrzał. Procedura się powtarza. W powietrzu unosi się zapach prochu, który wdziera się przez nozdrza do płuc. Nagle zapada cisza.
Pisk w uszach powoli ustępuje miejsca coraz głośniejszym śmiechom. Opadający dym ukazuje amerykańskie pojazdy opancerzone, które zdążyły już zająć pozycję na przedmieściach i wspierają walczącą piechotę. Wzgórza za zabudowaniami rozświetla czerwonobura łuna. Siły sojuszu już nie muszą się martwić, że na ich głowy spadnie grad pocisków przeciwnika. Jego rezerwy zostały zdziesiątkowane przez celny ogień artylerzystów z brygady „Galicia”. Jakby dla podkreślenia wagi ich pracy, nad miastem przelatuje para myśliwców F/A-18 Super Hornet. Kolejno odpalają zawieszone pod skrzydłami rakiety i odchodzą na drugi krąg.
„Służę w wojsku od 17 lat, w tej dywizji od ponad dziesięciu. Czasem taplam się w błocie po pas i miotam przekleństwami. W błocie na środku pustyni!”, sierż. Alonso spogląda w stronę rozstawionych dział. Przed nimi wojska szpicy przystąpiły do finalnej część operacji. Walki przenoszą się między niskie zabudowania i ciasne uliczki Casas Altas. Nad jego zachodnią częścią krąży śmigłowiec Medevac. Oznaczony czerwonym krzyżem black hawk dotarł nad wskazane miejsce już kilkadziesiąt sekund wcześniej. Widocznie pilot czeka na zabezpieczenie terenu i dogodny moment do lądowania. Część żołnierzy po prostu stoi i podziwia trwającą operację. Trudno im się dziwić, scena przypomina obrazy znane z filmów wysokobudżetowych.
W słuchawce radiostacji na nowo rozlegają się trzaski. Sierżant sięga w jej kierunku ręką, zamiera na chwilę i uśmiecha się pod nosem. „Mógłbym siedzieć teraz w domu z rodziną i cieszyć się wolnym popołudniem, ale wiesz co… uwielbiam tę pracę”.
autor zdjęć: Michał Zieliński