Military Ski Patrol to dwa dni na nartach skiturowych na trzydziestokilometrowej trasie w górzystym terenie z ponad 20-kilogramowym obciążeniem i seria zadań do wykonania.
W oddali widać postać, która mimo śniegu oblepiającego narty mozolnie wspina się po północnym zboczu Stogu Izerskiego. Uwagę zwracają mundur i bagaż na plecach mężczyzny – dwa olbrzymie toboły. Żołnierz jednak posuwa się do przodu, jakby wbrew grawitacji. Z każdym kolejnym krokiem jego sylwetka staje się coraz bardziej wyraźna. Na twarzy żołnierza malują się skrajne emocje – zaciętość powoli zaczyna ustępować pola radości.
St. szer. Piotr Stelmaszyk z 22 Karpackiego Batalionu Piechoty Górskiej, tak jak każdy zawodnik Military Ski Patrol 2017, od początku dźwigał ponad 20-kilogramowy plecak. Na trasie to się jednak zmieniło. „Kolega słabiej się czuł, buty narciarskie strasznie obtarły mu nogi. Ja wciąż trzymałem się nieźle, mogłem więc zabrać jego plecak. Jest to trochę większy wysiłek, ale skoro dobrze się czułem, to dlaczego miałby to być dla mnie problem”, opowiada żołnierz. Pięciusetmetrowy sprint z podwójnym obciążeniem nie oznaczał jednak końca trudów. Zawodnik nie dostał też dodatkowych punktów za taki wysiłek.
„Military Ski Patrol to nie tylko dwa dni na nartach na trzydziestokilometrowej trasie z ponad 20-kilogramowym obciążeniem. Trudny górzysty teren, zimowe warunki i bytowanie nocą powodują, że zawodnicy muszą się zmierzyć z bardzo dużym obciążeniem psychofizycznym. Ale to właśnie w takich okolicznościach pojawia się duch partnerstwa. Trzyosobowe zespoły współzawodniczą ze sobą, ale też się wspierają. Takie podejście nie tylko znajduje odzwierciedlenie w poszczególnych dyscyplinach zawodów, lecz także przekłada się na służbę w wojsku”, mówi mjr Piotr Szczepański, oficer prasowy Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych. Podkreśla, że idea zawodów ma blisko stuletnią tradycję.
Pomysłodawcą i głównym organizatorem Military Ski Patrol jest por. Piotr Stykowski, opiekun podległej wrocławskiej uczelni Sekcji Szkoleń Wysokogórskich. Zeszłoroczna edycja była pierwszą tego typu imprezą w Polsce. Przygotowano ją tylko dla mundurowych. W drugiej edycji zrobiono krok naprzód, czyli rozwinięto pierwotną ideę zawodów tak, by jeszcze podnieść poziom trudności. Uczestnicy musieli zarówno pokonać trudną górską trasę, jak i sprostać zadaniom wymagającym specjalistycznej wiedzy m.in. z ratownictwa lawinowego czy wspinaczki turowej.
Przy planowaniu zawodów por. Piotr Stykowski czerpał inspirację z dyscypliny sportowej będącej u szczytu popularności w latach dwudziestych i trzydziestych minionego wieku. Kombinacją biegów narciarskich, wspinaczki górskiej oraz strzelectwa były wówczas zainteresowane przede wszystkim jednostki wojskowe, ale w 1924 roku konkurencja trafiła do oficjalnego programu I Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Chamonix. Z czasem military patrol został uproszczony i przerodził się w biatlon. Dziś taka pierwotna, czyli rozbudowana i trudniejsza wersja zawodów odpowiada żołnierzom, którzy chcą sprawdzić granice swojej wytrzymałości.
Zasypany przez lawinę
Na Hali Izerskiej odnotowuje się rekordowe temperatury sięgające -40 ºC, ale też wyjątkowo intensywne opady śniegu o skali niespotykanej w żadnej innej części Europy. Nic zatem dziwnego, że ten polski biegun zimna żołnierze wybrali na konkurencję polegającą na odnalezieniu kolegi zasypanego przez lawinę.
Jeżeli ofiara lawiny nie dozna urazów mechanicznych i zostanie odnaleziona w ciągu 18 minut, to ma około 90% szans na przeżycie. Według Przemysława Ćwieka, ratownika Grupy Karkonoskiej GOPR, każda minuta zwłoki sprawia, że szanse te gwałtownie maleją. W takiej walce z czasem niezbędne jest tzw. lawinowe ABC, w skład którego wchodzi detektor, sonda i łopatka. „Uczestnicy Military Ski Patrol za pomocą detektora mają odszukać zasypanego kolegę. Ofiarę symuluje płytka, która emituje fale o częstotliwości 457 MHz. Jeżeli żołnierz dotknie jej sondą, to na naszym urządzeniu wyświetli się odpowiedni komunikat. Jest to specjalny zestaw, który wykorzystujemy do tego typu ćwiczeń, ale działanie jest identyczne jak w czasie prawdziwej akcji ratowniczej”, opowiada Przemysław Ćwiek i podkreśla, że dla operujących w górach żołnierzy znajomość tych technik to elementarna wiedza. W wypadku zasypania przez lawinę pomocne może być również dodatkowe wyposażenie, takie jak plecak z balonem wypornościowym czy system pozwalający niwelować stężenie wydychanego dwutlenku węgla. Przede wszystkim jednak żołnierz powinien mieć tak duże doświadczenie, by móc uniknąć terenów zagrożonych lawinami. To według specjalistów jedyna metoda gwarantująca bezpieczeństwo.
„Takich umiejętności nie da się zdobyć w ciągu jednego dnia. Konieczne są systematyczne szkolenia, doświadczenie wynikające z przebywania w górach, umiejętności odczytywania zjawisk pogodowych i rozpoznawania zmian zachodzących w strukturach śniegu”, tłumaczy Przemysław Ćwiek i jednocześnie nie szczędzi pochwał żołnierzom, którzy mieli okazję wykazać się podczas zawodów. „To ich drugi dzień, maszerują w trudnych zimowych warunkach, przez cały czas są narażeni na wychłodzenie. Mimo wszystko bardzo dobrze radzą sobie z zadaniami i bez problemu lokalizują zasypanych”.
Deptali im po piętach
Po kilku godzinach wędrówki wyznaczoną trasą podchorążowie z Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych mają do mety tylko kilkadziesiąt metrów. Pokonanie tej odległości wymaga jednak nie tylko uruchomienia awaryjnych pokładów sił, lecz także sprytu. Ostatnie zadanie Military Ski Patrol polega na ewakuacji rannego za pomocą toboganu, czyli improwizowanych noszy. Powstaje on z połączenia dwóch nart i platformy (np. karimaty), na których można położyć poszkodowanego. Podczas jego transportu po równym terenie i zmrożonym śniegu takie prowizoryczne sanie sprawdzają się znakomicie. Organizatorzy zawodów postarali się jednak o to, by zawodnicy na długo zapamiętali to zadanie – musieli rannego wyciągnąć na górę. „Ostatnia konkurencja była walką do ostatniej kropli potu. Wciągaliśmy zawodnika, który z plecakiem ważył około 100 kilogramów. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę, że mokry śnieg mocno utrudni nam zadanie. Konieczne było przebudowanie toboganu, ponieważ ze względu na zapadający się śnieg nasz kolega znajdował się za nisko i powodował niepotrzebny opór. Na dodatek wilgoć odklejała foki i ześlizgiwały się one z nart”, sierż. pchor. Piotr Synkiewicz przez kilka minut usiłuje złapać oddech. Mimo dobrego przygotowania i wieloletniego doświadczenia górskiego ta konkurencja była dla niego prawdziwym wyzwaniem. Ukojenia nie przynosi nawet świadomość, że jego zespół znalazł się w ścisłej czołówce.
W tym samym czasie sekcja komandosów z Jednostki Wojskowej Nil porusza się wzdłuż zbocza w rekordowym tempie. Ich kolega przymocowany jest do SKED-u, czyli taktycznych noszy rolowanych. Dzięki specjalistycznemu ekwipunkowi linię mety przekraczają w niespełna pięć minut. „Kornik”, instruktor opiekujący się grupą specjalsów, wyjaśnia, że ich siła to wypadkowa umiejętności, wytrzymałości i dobrego sprzętu.
„W tym zadaniu widać było wszystkie zalety SKED-u. Przede wszystkim jest to gotowe rozwiązanie, więc nie musieliśmy budować toboganu z nart. Wykorzystaliśmy również znajdujące się w zestawie szelki i linę. Na co dzień używamy noszy tego typu w czerwonej taktyce, np. podczas kontaktu z przeciwnikiem”. „Kornik” zaznacza przy tym, że na nic zda się specjalistyczny ekwipunek, jeśli trafi do nieprzygotowanych osób.
Ostatecznie to właśnie komandosi z Jednostki Wojskowej Nil wygrali Military Ski Patrol 2017. Trzeba jednak przyznać, że żołnierze z Sekcji Szkoleń Wysokogórskich cały czas deptali im po piętach. Mjr Piotr Szczepański nie ukrywa, że w ten sposób spełnił się główny zamysł zawodów: „Każda konkurencja ma określony cel i może przydać się ludziom gór – zarówno tym, którzy wspinają się zawodowo, jak i spędzającym czas w górach rekreacyjnie. Zawody mają praktyczny charakter, ich formuła umożliwia podpatrywanie innych i przejmowanie najlepszych rozwiązań. Wszystko, co tu robiliśmy, może przydać się żołnierzom w przyszłości, nie tylko w kolejnej edycji zawodów”.
autor zdjęć: Michał Zieliński