Czy sprawne wojsko i policja wystarczą, by Afganistan przestał być miejscem zapalnym na mapie świata?
Kilka lat temu w internecie pojawił się film nakręcony przez świadka szkolenia afgańskich policyjnych rekrutów, którzy mieli zajęcia z musztry. Kłopot polegał na tym, że każdy maszerował w inną stronę. Obrazek był komiczny, a postronny obserwator nabierał przekonania, że z Afgańczyków nie da się stworzyć ani regularnego wojska, ani oddziałów policji. Nic bardziej mylnego.
Dziś można śmiało powiedzieć, że lokalne siły bezpieczeństwa Afganistanu są przyzwoicie wyszkolone. Trenowanie tamtejszych oddziałów to obok misji stabilizacyjnej główne zadanie wszystkich wojsk koalicji ISAF w Afganistanie. Od kiedy NATO zapowiedziało, że ta operacja zakończy się w 2014 roku, sojusznicy, między innymi Polacy, przykładają jeszcze większą wagę do tych zadań. Chodzi o to, aby za dwa lata lokalne siły bezpieczeństwa same wzięły odpowiedzialność za państwo.
Gdy polski kontyngent kilka lat temu rozpoczynał szkolenie lokalnego wojska i policji, problemów było sporo. Przede wszystkim brakowało chętnych, bo współpraca z zachodnimi wojskami mogła wiązać się z krwawą reakcją talibów wobec rekrutów i ich rodzin. Przyszli stróże prawa i bezpieczeństwa nie umieli też podporządkować się zasadom szkolenia.
„Na początku były kłopoty z dyscypliną”, opowiada podpułkownik Mieczysław Żurawski z Dowództwa Wojsk Lądowych, który na misji zajmował się między innymi szkoleniem afgańskiego wojska. „Moim zdaniem wynikały z tego, że sami Afgańczycy nie wierzyli, iż kiedykolwiek w ich kraju powstaną siły bezpieczeństwa z prawdziwego zdarzenia. W końcu jednak dostrzegli, że szkolenie oraz inwestycje w infrastrukturę i sprzęt przynoszą efekty. Zobaczyli, że wspólna praca ma sens”.
Afgańskie wojsko i policja szkolone przez polskich żołnierzy są już prawie gotowe do prowadzenia samodzielnych operacji.
„Daliśmy Afgańczykom w ten sposób wędkę, a jaki zrobią z niej użytek, zobaczymy”, mówi Maciej Lang, do niedawna polski ambasador w Kabulu, stolicy Afganistanu.
„Mam nadzieję, że przyczynimy się w ten sposób do poprawy sytuacji tego państwa i zostawimy Afganistan bezpieczniejszy”, dodaje z kolei „Biały”, dowódca zespołu bojowego (Task Force 50) z Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu. Jego podwładni szkolą afgańskich antyterrorystów.
Seria ataków
Na razie jednak zmiana charakteru misji afgańskiej ze stabilizacyjnej na szkoleniową wzbudziła krwawą reakcję rebeliantów. Udało im się zwerbować Afgańczyków współpracujących z zachodnimi żołnierzami i skłonić ich do przeprowadzenia ataków. W 2012 roku z rąk miejscowych żołnierzy i policjantów zginęło kilkudziesięciu wojskowych biorących udział w misji ISAF. Wśród ofiar zamachowców najwięcej było Amerykanów. Dlatego latem podjęli oni decyzję o zawieszeniu szkoleń Afgańskich Sił Bezpieczeństwa. Polscy dowódcy wówczas wstrzymali się z takimi zarządzeniami. Żołnierze naszego kontyngentu nie przerwali szkolenia nawet wtedy, gdy do baz w prowincji Ghazni, gdzie stacjonuje PKW, prawie codziennie napływały informacje o zabitych amerykańskich czy brytyjskich instruktorach.
Kolejna seria krwawych zamachów sprawiła, że wszyscy dowódcy ISAF ostatecznie zawiesili szkolenia Afgańczyków. Polski kontyngent podporządkował się decyzjom koalicji, choć nasi żołnierze nie mieli większych problemów z tamtejszymi rekrutami.
„Wstrzymano wspólne operacje bojowe oraz patrole, ale cały czas była współpraca na szczeblu dowódczym”, opowiada generał dywizji Jerzy Michałowski, szef sztabu, zastępca dowódcy operacyjnego SZ. „Zawieszenie trwało kilka dni i nie miało wpływu na proces szkolenia Afgańskich Sił Bezpieczeństwa”.
Niebezpieczeństwo jest jednak realne. Instruktorzy wojskowi nawiązują bowiem bliski kontakt ze swoimi podwładnymi. Program szkolenia zakłada, że wspierają ich operacje, ale też stacjonują w tych samych bazach co Afgańczycy.
Szkolenie komandosów
Sukces w Afganistanie odnieśli żołnierze z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca, którzy szkolili kompanie antyterrorystyczne policji afgańskiej i żołnierzy Narodowego Dyrektoriatu Bezpieczeństwa (National Directorate of Security, NDS). Te formacje jako pierwsze osiągnęły status zdolnych do samodzielnego prowadzenia operacji w prowincjach Ghazni i Paktika.
„Szkolenie lokalnych oddziałów sił bezpieczeństwa nie jest tak spektakularne, jak zatrzymania czy przejęcia magazynów z materiałami wybuchowymi”, mówi jeden z komandosów. „To długi i żmudny proces, ale ten wysiłek rekompensuje satysfakcja, która przychodzi, gdy widzimy, jak nasi podopieczni skutecznie samodzielnie wykonują zadania”.
Żołnierze z Wojsk Specjalnych od lat szkolili oddziały afgańskich antyterrorystów w kilku bazach, między innymi w Warriorze (niedawno została oddana pod kuratelę amerykańskiego wojska), Ghazni, Sharanie (prowincja Paktika). Zwykle komandosi uczą niewielkie, zaledwie kilkuosobowe grupy. Dziś można je zaliczyć do elity Afgańskich Sił Bezpieczeństwa.
„Są przygotowani między innymi do zadań antyterrorystycznych”, opowiada komandos z Lublińca. „Ale gdy do nas trafili, byli już bardzo dokładnie wyselekcjonowani. To najlepsi z najlepszych”.
Operacji, które przeprowadziły oddziały afgańskie wyszkolone przez polskich komandosów, było już wiele. Wystarczy wspomnieć te niedawne. Tamtejsi antyterroryści wspierani przez polskich komandosów z JWK przejęli ponad 1,5 tony improwizowanych ładunków wybuchowych, zwanych popularnie ajdikami (improvised explosive device).
„Policjanci, których szkolimy, są coraz lepsi”, mówi „Biały”.
Kilka tygodni temu do polskiej bazy wojskowej w Ghazni przyjechał generał dywizji Tony Thomas, dowódca sił specjalnych operujących w Afganistanie (Special Operations Joint Task Force – Afghanistan, SOJTF-A). Chciał osobiście podziękować operatorom JWK z Lublińca za skuteczne wyszkolenie miejscowych sił bezpieczeństwa.
Brygada w gotowości
W Ghazni stacjonuje 3 Brygada ANA (Afghan National Army). To jej żołnierzy polskie wojsko ma przygotować do działania. Na teranie prowincji kontrolowanej przez nasz kontyngent znajdują się dowództwo i trzy tak zwane kandaki (samodzielne bataliony) 3 Brygady. Afgańskie pododdziały są już właściwie samodzielne. Polskie wojsko jedynie wspiera ich operacje i doradza w procesie ich planowania.
„Nie szkolimy już szeregowych żołnierzy, bo oni doskonale sobie radzą. Strzelanie, obchodzenie się z bronią, patrolowanie, przeszukiwanie czy pościg mają opanowane”, mówi podpułkownik Mieczysław Żurawski. „Teraz skupiamy się na przygotowaniu oficerów, dowódców i sztabowców, tak by w przyszłości to oni mogli tę wiedzę przekazać następnym”.
Podczas każdej półrocznej zmiany polskich instruktorów jest zwykle ponad 60. Służą w kilku ośrodkach szkoleniowych armii i policji. Jednym z głównych tego typu miejsc jest baza Vulcan, gdzie stacjonują dowództwo i część żołnierzy afgańskiej 3 Brygady.
Vulcan znajduje się na obrzeżach Ghazni, stolicy prowincji, i kilka kilometrów na północ od głównej polskiej bazy wojskowej. Nasz kontyngent przejął pieczę nad tym miejscem od Amerykanów w 2010 roku. Baza wygląda jak typowe koszary: pomieszczenia dowództwa, baraki mieszkalne, pasy taktyczne do ćwiczeń, lądowisko dla śmigłowców.
Oprócz instruktorów stacjonuje tam też na stałe zespół doradczo-szkoleniowy, nazywany potocznie omletem od skrótu OMLT (Operational Mentor and Liaison Team). To właśnie ten zespół odpowiada za szkolenie afgańskiego wojska. Bywa, że ci polscy żołnierze całe tygodnie spędzają ze swoimi wychowankami, i to dwadzieścia cztery godziny na dobę. Prowadzą zajęcia, kursy, wykłady. Wyjeżdżają z nimi na operacje i patrole. Ale też jedzą i śpią w afgańskiej bazie.
Komandor Janusz Walczak, dyrektor Departamentu Prasowo-Informacyjnego MON, który kilkanaście razy był w tym kraju, uważa, że Afgańczycy to doskonali żołnierze: „Chrzest bojowy przeszli między innymi w walkach z talibami. Bardzo łatwo opanowują rzemiosło, kłopot sprawia im zaś utożsamianie się z wartością, jaką jest państwo. Nadal są bardzo przywiązani do organizacji klanowych czy plemiennych”. Dlatego przyjęto zasadę, że tamtejsi żołnierze nie służą w miejscu, z którego pochodzą. Taka polityka koalicji sprawdza się w Ghazni. Żołnierze, którzy tam stacjonują, są najczęściej z północnych prowincji kraju. Przez pół roku mieszkają w koszarach, potem na miesiąc jadą na urlop. Polacy opowiadają, że taki system integruje lokalne wojsko z jednostką.
Akademia bez podziałów
Nie tylko oficerowie koalicji ISAF wiedzą, że aby stworzyć sprawne siły bezpieczeństwa, należy je zjednoczyć wokół państwowych symboli. Wiedzą to też sami Afgańczycy. W Ghazni działa akademia policyjna, w której lokalni instruktorzy pod okiem żołnierzy polskiej Żandarmerii Wojskowej przygotowują przyszłych policjantów. Centrum zostało przekazane pod dowództwo Polaków w marcu 2010 roku. Jednorazowo akademia może szkolić 250 studentów. Przyszli policjanci uczą się między innymi tłumienia zamieszek, szturmu na budynek, przeszukania osób oraz obezwładniania. Naukę kończy egzamin praktyczny ze szkolenia strzeleckiego z pistoletu S&W, karabinku AK-47 oraz karabinu maszynowego PK.
Po promocji absolwenci akademii rozpoczynają służbę na wyznaczonych posterunkach policji. W ciągu dwóch ostatnich zmian PKW naukę w centrum szkolenia policji ukończyło ponad 800 afgańskich funkcjonariuszy.
Oprócz typowo specjalistycznych szkoleń policyjnych w akademii prowadzone są też kursy nauki pisania, czytania i podstaw matematyki. Rekruci mają również zajęcia ze sposobów komunikacji, znajomości prawa karnego i etyki. „Chodzi o to, by absolwenci szkoły byli jak najbardziej świadomymi obywatelami”, mówi jeden z polskich instruktorów.
Do niedawna komendantem akademii policyjnej był kapitan Ramazan Ali. Zaczynał jako młody oficer na wojnie afgańsko-radzieckiej w latach osiemdziesiątych: „W tym wieloplemiennym tyglu, jakim jest akademia, zawsze powtarzał studentom, że nie chce widzieć żadnych podziałów. Uświadamiał im, że wszyscy są Afgańczykami”, opowiada major Wińczysław Jastrzębski z Komendy Głównej Żandarmerii Wojskowej, który podczas X zmiany był komendantem centrum szkolenia policji w Ghazni.
Ali zainicjował ceremonialne zdejmowanie flagi z masztu na placu manewrowym akademii. Wygląda to tak: komendant daje sygnał do rozpoczęcia ceremonii, potem jest musztra (bardzo miarowa). Najlepszy kursant zdejmuje flagę, uroczyście ją składa i oddaje komendantowi. Dopiero w tym momencie rekruci mają wolne.
Jak opowiada kapitan Ali, większość jego podwładnych po ukończeniu kursu pozostaje w służbie. Bywały jednak przypadki, że przechodzili na stronę talibów.
2014. Co dalej?
Za dwa lata pod Hindukuszem prawdopodobnie nie będzie już polskich żołnierzy. Dopiero wtedy okaże się, jak ich afgańscy podopieczni wykorzystają wiedzę, którą zdobyli.
Niestety analizy i opinie ekspertów na temat przyszłości Afganistanu po zakończeniu misji ISAF nie są optymistyczne. Niedawno magazyn „Stars and Stripes” przytoczył raport inspektora generalnego do spraw odbudowy Afganistanu. Wynika z niego, że mimo miliardowych nakładów na infrastrukturę, wyposażenie i szkolenie tamtejszych policji i wojska, rząd w Kabulu po 2014 roku nie poradzi sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa w kraju. Powodów jest wiele: słabość centralnej i lokalnej administracji, waśnie plemienne, korupcja.
Nasi żołnierze zrobili wszystko, co było w ich mocy, by poprawić trudną sytuację tego górzystego państwa, targanego od dziesiątków lat wojnami. Czy sprawne wojsko i policja wystarczą, by Afganistan przestał być miejscem zapalnym na mapie świata?
autor zdjęć: Janusz Walczak