Kilka małych czujników i imitatorów wiązek laserowych rewolucjonizuje szkolenie w polskim wojsku.
W Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu pluton podchorążych przygotowuje się do zajęć. Oprócz typowego oporządzenia – szelek taktycznych, ładownic, hełmów, broni i innych akcesoriów – przyszli dowódcy wkładają dodatkowe, lekkie kamizelki, a na hełmy opaski z czujnikami. Specjalne urządzenia umieszczają także na lufach broni oraz na pancerzach wozów terenowych typu Humvee wykorzystywanych w zajęciach. Z daleka wyglądają niemal jak wszystkie inne plutony przygotowane do działań bojowych. Oni jednak na treningu z marszu ubezpieczonego połączonego z działaniami podczas zasadzki będą używali laserowego symulatora strzelań.
Realizm pola walki
Tego nowoczesnego sprzętu podchorążowie z wrocławskiej szkoły mogą używać od kilku miesięcy. Chcę się od nich dowiedzieć, jak przez ten czas zmieniło się ich szkolenie. Już pierwsze wypowiedzi nie pozostawiają wątpliwości. „Ten sprzęt bardzo urealnia działania. Skończyła się już strzelanina na zajęciach, kiedy z góry było wiadomo, że nasi muszą wygrać”, wyjaśnia plut. pchor. Patryk Fendrych. System wskazuje każde trafienie. Żołnierz postrzelony śmiertelnie zostaje wyeliminowany z walki. Lżej ranny, oceniony przez program, że ma więcej niż 60% funkcji życiowych, po 30-sekundowej przerwie może kontynuować działania. „Głośnik w kamizelce powiadamia ćwiczącego o każdej zaistniałej sytuacji”, dodaje st. kpr. pchor. Kamil Adach.
W trakcie rozmowy sierż. pchor. Piotr Ulewicz pokazuje granat. „Takie są w zestawie symulatora. Można ich używać jak prawdziwych w walce w bliskim kontakcie. Kiedy detonują w pobliżu przeciwnika, na wszystkie strony wyrzucają wiązki laserowe emitujące odłamki”, opisuje podoficer. Inni uczestnicy pokazują kolejne tego typu urządzenia, takie jak nakładki na lufę karabinu maszynowego UKM lub ręczny granatnik przeciwpancerny – RPG-7. To wszystko jednak dotyczy osobistego wyposażenia żołnierzy. Inne zestawy czujników, odbiorników, nadajników, anten, zasilaczy i baterii montuje się natomiast na pojazdach wykorzystywanych w zajęciach. Co ważne, urządzenia symulatora nie są przypisane jednemu rodzajowi sprzętu. Zostały tak skonstruowane, aby można je było zamontować na pojazdach każdego typu.
Rewolucja w szkoleniu
Kiedy ogląda się miniaturowe urządzenia, trudno uwierzyć, że kilka małych czujników i imitatorów wiązek laserowych może zrewolucjonizować szkolenie. W wyposażeniu indywidualnym żołnierza jest bowiem tylko dziewięć takich czujników w kamizelce, sześć na hełmie, a na lufie broni mała kostka. Całości dopełniają zasilacz, głośnik, wmontowane w kamizelkę dwie anteny krótkiego i dalekiego zasięgu, GPS, czujnik pochylenia oraz bransoletka zakładana na przegub ręki. Kpt. Dawid Dobies, wykładowca z Zakładu Symulacji Taktycznej wrocławskiej uczelni, już wiele razy się przekonał, że dzięki LSS szkolenie o wiele bardziej niż dotychczas przypomina realne działania bojowe. Na dowód uruchamia komputer, który jest najważniejszą częścią systemu, włącza odpowiedni program i wyjaśnia działanie symulatora.
Dowiaduję się, że gdy uczestnik szkolenia włoży oprzyrządowanie i je włączy, w komputerze, na tle mapy terenu wgranej do programu, pojawia się taktyczny znak żołnierza, wskazujący na wojska własne, przeciwnika lub obiekt nieznany. Obsługujący program, wpisuje nazwisko ćwiczącego i za pomocą odpowiedniego koloru przypisuje go np. do plutonu nacierającego, grupy poruszającej się w konwoju lub ekipy pozorującej przeciwnika. Określa także liczebność pododdziału oraz rodzaj sił, do których należy, np. zmechanizowany, rozpoznawczy albo artylerii.
Od tego momentu program przez cały czas śledzi ruchy żołnierza (oraz wszystkich innych biorących udział w szkoleniu). Dzięki wmontowanemu w kamizelkę GPS-owi określa jego pozycję geograficzną. Pokazuje, czy porusza się on w pozycji wyprostowanej, czy się czołga. Rejestruje również, że uczestnik szkolenia został postrzelony. Wtedy system informuje żołnierza – za pomocą głośników i przez wibracje umieszczonej na przegubie bransolety, na której świeci się odpowiednia dioda – czy jest całkowicie wyeliminowany z walki, czy tylko ranny.
Jeśli żołnierz zostaje trafiony śmiertelnie, system automatycznie odłącza w jego broni możliwość prowadzenia ognia. Podobnie dzieje się z karabinkiem w razie ciężkiego zranienia. Gdy uczestnik szkolenia jest tylko lekko ranny, broń zostaje zablokowana do chwili, aż do poszkodowanego podejdzie kolega i przez naciśnięcie odpowiedniego przycisku w bransolecie zapozoruje udzielenie pomocy medycznej. Jeżeli jednak pomoc medyczna nie nadejdzie, system komputerowy pokazuje, że stan rannego powoli się pogarsza, aż w końcu żołnierz zostaje wyeliminowany z walki. Co więcej, jeśli ma na sobie kamizelkę kuloodporną, prowadzący zajęcia zmienia w systemie odpowiednie opcje i rejestrator zranień reaguje z większą tolerancją.
Szkolący się z użyciem laserowego symulatora strzelań muszą korzystać z ćwiczebnej amunicji, bo tylko strzał może wyzwolić emisję wiązki laserowej. Dzięki temu trenowane działania taktyczne są zbliżone do tych na prawdziwym polu walki także pod względem akustycznym. Głośniki kamizelek są tak skonstruowane, że wydają odpowiednie dźwięki nawet wówczas, gdy przeciwnik strzela niecelnie. Żołnierz wtedy słyszy, jak pozorowane pociski czy odłamki ze świstem przelatują obok niego. Dowódca prowadzący szkolenie może również zasymulować wezwanie wsparcia ognia artylerii. Po takiej informacji żołnierze są zmuszeni do odpowiedniego zachowania, bo w każdej chwili mogą zostać zranieni wirtualnymi odłamkami.
Walka na poważnie
„To wszystko zmusza nas do tego, żebyśmy zachowywali się jak w prawdziwej walce”, podkreślają podchorążowie. Dodają, że na zajęciach skończył się czas udawania, chodzenia w pozycji wyprostowanej, gdy akurat powinno się być nisko przy ziemi. Kpt. Dobies dodaje, że na jednych z zajęć testowych czterech żołnierzy pozoracji działających w obronie w krótkim czasie zniszczyło cały nacierający pluton, którego żołnierze nie zdawali sobie sprawy z możliwości nowego urządzenia i beztrosko podeszli do szkolenia.
Wykładowca wyjaśnia, że system pozwala prowadzącemu zajęcia ustawić na wybranym obszarze pole minowe. Nierozważny żołnierz, po wejściu na taki teren, w każdej chwili może usłyszeć komunikat, że został zabity lub ranny. Za pomocą LSS wywołuje się też wirtualne skażenie terenu. Jeśli uczestnicy szkolenia w odpowiednim czasie nie przeprowadzą wtedy dekontaminacji, zostaną uznani za niezdolnych do walki.
Oprogramowanie symulatora jest bardzo rozbudowane. Dzięki temu rejestruje się, ile amunicji zużył każdy uczestnik zajęć w określonym czasie. Zlicza jego celne strzały i pudła oraz pokazuje, jak prowadził ogień w określonej sytuacji. Zapisuje się też, z jakiej odległości oddawał celne strzały i jaki był ich efekt. Można też oznaczyć trasę, którą poruszał się każdy żołnierz i pojazd.
Pluton podchorążych wyposażony w LSS pierwszy raz przeszedł szkolenie 12 grudnia 2016 roku na przykoszarowym placu ćwiczeń na Rakowie. Do dziś w programie jest zapisany przebieg tych zajęć i wszystkich kolejnych. Jest to przydatna funkcja, bo dowódca nawet po jakimś czasie może omówić szkolenie. Przebieg ćwiczeń prezentuje na dużym ekranie, żeby ocenić zachowanie w walce każdego żołnierza albo drużyn czy plutonów jako całości. Dzięki szczegółowym danym może rozliczyć podwładnych z poniesionych strat, efektywności prowadzonego ognia na różnych odległościach, ze zużytej amunicji, a nawet, jak w czasie meczów piłkarskich, z pokonanych kilometrów. Łatwo może wskazać błędy popełnione przez żołnierzy i ich dowódców. Po odwzorowaniu zakończonych ćwiczeń i zestawieniu ich z przeprowadzonymi wcześniej ma też możliwość porównania i omówienia postępów. Podchorążowie oraz ich wykładowcy uważają, że najlepiej by było, gdyby w czasie studiów mogli się nauczyć również obsługi symulatora. Przydałoby się im to w szkoleniu podwładnych, gdy będą już dowódcami. Na razie jednak jest tylko jedno urządzenie tego typu dla pododdziałów piechoty w naszej armii. A skoro nie ma go w żadnej jednostce, do której podchorążowie mogą trafić, bezcelowe jest uczenie jego obsługi.
Komentarz Czesław Dąbrowski Wojsko potrzebuje systemów treningowych, które można zabrać na zajęcia w terenie. Nie mamy wpływu na decyzje, jaki rodzaj laserowych symulatorów strzelań będzie kupowany. Wszystkim jednak możemy służyć radą w tej dziedzinie. LSS, który kupiliśmy, spełnia bowiem wszelkie nasze oczekiwania. Płk Czesław Dąbrowski jest kierownikiem Zakładu Symulacji Taktycznych w WSOWL. |
autor zdjęć: Bogusław Politowski