To jedna z najstarszych i najbardziej wszechstronnych jednostek polskiej armii. Jej żołnierze wykonywali zadania w Azji, Afryce, na Antarktydzie. Na co dzień dbają m.in. o zabezpieczenie logistyczne okrętów czy usuwanie niewybuchów.
Z żołnierzami 8 Kołobrzeskiego Batalionu Saperów spędziłem dzień na poligonie w Ustce. Stoję na plaży po kostki w piachu i zadzieram głowę. Słońce mam prosto w oczy, więc muszę je przesłonić, aby zobaczyć żołnierzy opartych o burty platformy transportowej. Z tej perspektywy PTS-M, czyli pływający transporter samobieżny, wygląda imponująco. Jak się wkrótce przekonam, wiele jeszcze może, choć to leciwa maszyna. Na razie jednak czeka. Podobnie jak ustawiony kilkaset metrów bliźniaczy pojazd, siedem ukrytych między wydmami bojowych wozów piechoty, kilka maszyn inżynierii i rozpoznania, a także żołnierze 8 Kołobrzeskiego Batalionu Saperów Marynarki Wojennej i 16 Batalionu Zmechanizowanego. Czekamy wszyscy – na okręt, który pojawi się na horyzoncie i sprawi, że plaża zatętni życiem.
Korona w kawałkach
„Lepiej niech pan włoży hełm. Wczoraj odłamki doleciały aż tutaj”, słyszę. Kilkanaście minut później okolicą wstrząsa potężny wybuch, a 400 m dalej, za wydmami, wzbija się w powietrze słup piachu i kamieni. Na szczęście żaden z nich nie dociera do piaszczystego pagórka, na którym stoję.
Na poligonie w pobliżu Ustki ten dzień zaczął się wyjątkowo wcześnie. O piątej rano dowódca zgrupowania ogłosił alarm. Wkrótce kolumny żołnierzy z poszczególnych pododdziałów 8 Batalionu Saperów wymaszerowały na swoje stanowiska. Najważniejsze zadanie na dziś: trening załadunku pojazdów wojsk lądowych na pokład okrętu transportowo-minowego ORP „Gniezno”. Ale ćwiczą też inni. I tak oto jestem świadkiem zniszczenia tzw. korony drogi. Oczywiście, jest w tym zadaniu szczypta umowności.
„Nie możemy sobie pozwolić na zniszczenie prawdziwej drogi, dlatego żołnierze wyznaczają odcinek na wydmach i tam podkładają ładunki”, tłumaczy kmdr por. Wojciech Chrzanowski, dowódca 8 Batalionu Saperów. „W tym wypadku najważniejsze jest przećwiczenie samych procedur, sekwencji działań, sposobu obchodzenia się z ładunkiem”, dodaje. Na skraju lasu saperzy zakładają więc prowizoryczny magazyn amunicji, a na samych wydmach – PKW, czyli punkt kontroli wysadzania. To właśnie w niewielkim zamaskowanym okopie jest centrum całego przedsięwzięcia. „Stąd kierownik ćwiczeń daje sygnał do detonacji ładunku i ocenia wykonanie zadania”, informuje kpt. Arkadiusz Drzewiecki, dowódca kompanii minowania. Tym razem jego ludzie rozmieszczają na drodze dziesięć min, z których każda waży 10 kg. Do tego dochodzi magistrala, czyli system przewodów, po których pobiegnie impuls wzbudzający ładunek. „Oczywiście możemy go odpalić zdalnie, ale wokół znajduje się sporo pagórków. Istnieje ryzyko, że sygnał gdzieś po drodze zaniknie, więc magistrala jest pewniejsza”, przekonuje kpt. Drzewiecki. Żołnierze mogliby też po prostu pozostawić miny. Eksplodują one pod naciskiem 180 kg, czyli na przykład wówczas, gdy najedzie na nie kołem ciężarówka przeciwnika. W ten sposób wróg nie tylko poniesie straty w sprzęcie, ale też w drodze powstanie wyrwa, która utrudni marsz jego oddziałom. „Do naszych podstawowych zadań należy zaminowywanie wybrzeża i ustawianie zapór przeciwdesantowych. Współdziałamy ściśle z wojskami lądowymi, a konkretnie z 8 Brygadą Obrony Wybrzeża”, tłumaczy kmdr por. Chrzanowski. Równie ważne jak rozmieszczanie min, jest dla saperów ich usuwanie.
Uwaga, niebo
Wróćmy na ten fragment plaży, gdzie czekają BWP-y i PTS-M-y. Oto bowiem na horyzoncie pojawia się okręt, a pojazdy zaczynają grzać silniki. Wkrótce ruszą przez morze. Dla żołnierzy z 16 Batalionu będzie to absolutna nowość. Debiut czeka i mnie. Tyle że ja wejdę na PTS-M. I to niejeden raz. „Pojazd na lądzie jeździ na gąsienicach, ale ma też pędniki, które umożliwiają pływanie. W pierwszym wypadku rozwija prędkość niespełna 50 km/h, w drugim nieco ponad 11 km/h. Potrafi operować przy stanie morza dwa [w dziesięciostopniowej skali Douglasa] i wietrze sięgającym 5–6 m/s”, wylicza st. mar. Maciej Sobczyk, operator PTS-M. „Ja sam pływałem nim kilometr od lądu. Podczas większej fali trochę pryska, a na lądzie trzęsie, ale można przywyknąć”, dodaje.
Stawiam stopę na gąsienicy, potem wsuwam ją na niewielki stopień, wreszcie przełażę przez barierkę platformy transportowej. Czas na pierwszą jazdę, czyli typową prezentację. Ruszamy z rykiem silnika, najpierw po grząskim, porytym koleinami piachu, potem kawałek po wodzie, wreszcie wracamy na plażę, na wydmy i koniec. „Jak wrażenia?”, dopytują operatorzy. Było całkiem nieźle.
Tymczasem ORP „Gniezno” jest już na wyciągnięcie ręki. Obiera kurs na dwa sporej wielkości trójkątne znaki wetknięte w jeden z pagórków. „To tzw. nabieżniki, które rozstawiają nasi żołnierze”, tłumaczy kmdr por. Chrzanowski. Okręt stoi jakieś 200 m od brzegu. Czas na drugi wyjazd PTS-M. Tym razem znacznie poważniejszy i w towarzystwie. Razem ze mną na platformę wchodzą operatorzy bojowych wozów piechoty z 16 Batalionu. Muszą na własne oczy się przekonać, w jaki sposób podejść do okrętu, jak na niego wjechać, wreszcie odbyć na jego pokładzie krótki kurs.
Oczywiście saperzy mogliby im nieco ułatwić zadanie. Specjaliści z 8 Batalionu na co dzień obsługują pływające pomosty PPM-71. Na konstrukcjach wprawianych w ruch przez niewielkie kutry wprost na pokład okrętu przerzucają ciężarówki, sprzęt, żołnierzy. Czasem spięte ze sobą bloki są wykorzystywane w sposób niecodzienny. „Podczas obchodów 50-lecia naszej flotylli zbudowaliśmy przeprawę, która połączyła centrum Świnoujścia z portem wojennym”, wspomina kmdr por. Chrzanowski. Dziś jednak koncentrują się na zabezpieczeniu terenu i asekuracji. W okolicznych lasach rozstawili posterunki, na plaży PTS-M, na wodę wysłali łodzie z nurkami. Jeśli oddziały zmechanizowane będą miały kłopoty, oni ruszą na pomoc.
Na razie jednak brniemy przez plażę. Silnik transportera pracuje na wysokich obrotach. Powoli wślizgujemy się do wody. Początkowo jedziemy po dnie, wkrótce zaczynamy płynąć. W najgłębszym miejscu morze ma 4,5 m, ale sam okręt stoi na płytszej wodzie. Może sobie na to pozwolić dzięki specjalnej konstrukcji: płaskiemu dnu i zbiornikom balastowym, które nieznacznie go podnoszą. Jego śruby nieustannie pracują, podrywając z dna kłęby piachu. Woda za rufą ORP „Gniezno” jest więc wzburzona i mętna.
PTS-M powoli dochodzi do opuszczonej furty. Teraz czeka go najtrudniejszy moment. Trzeba podjechać niemal pionowo w górę. „Uwaga, panowie, zobaczymy niebo!”, krzyczy kmdr por. Chrzanowski. Dla pasażera to raczej niewielki problem. Wystarczy trzymać się burty transportera i uważać, by nie wypaść na zewnątrz. Gorzej ma kierowca. Przez chwilę widzi bowiem tylko chorągiewki, za pomocą których wprowadza go na pokład zastępca dowódcy okrętu. Potem jeszcze tylko krótki, lecz stromy zjazd w dół i PTS-M jest już na pokładzie. Operatorzy wyskakują, my zaś wrócimy na brzeg.
Kiedy kierowcy na pokładzie ORP „Gniezno” zastanawiają się, co dalej – pogoda od rana trochę się popsuła – mnie czeka jazda numer trzy. Tym razem naprawdę ostra, ponieważ operatorzy chcą pokazać, że z poczciwego PTS-M sporo jeszcze można wycisnąć. Tym razem siadam w kabinie, w nadziei, że tutaj jednak będzie wygodniej. Błąd. Po chwili podskakuję pod sam sufit, a kiedy pędem wjeżdżamy do morza, przez otwór w dachu leją się na mnie strumienie wody. „Daje radę, co?”, słyszę od jednego z operatorów.
Kolana w drugą stronę
„Wie pan, ile razy myli się saper? Raz? Nie... Podobno trzy razy. Pierwszy raz, kiedy decyduje się na tę robotę, drugi, kiedy się żeni, no i trzeci, wiadomo... Kawy?”, mł. chor. mar. Radosław Koronka, zastępca dowódcy patrolu rozminowania, wyciąga w moją stronę kubek pokaźnych rozmiarów. Siedzimy w przedsionku kilkunastoosobowego namiotu. Obok w trzech równych rzędach stoją kolejne. To właśnie tutaj podczas zgrupowania śpią żołnierze z 8 Batalionu. Po chwili dostaję kawę – jesteśmy w wojsku, w dodatku na poligonie, więc czarną, sypaną z dwóch łyżeczek. „Pracy to teraz mamy mnóstwo”, przyznaje chor. Koronka. „Tylko w ostatni weekend dostaliśmy cztery zgłoszenia. Na przykład z budowy, gdzie podczas prac robotnicy natrafili na pocisk artyleryjski. Pojechaliśmy na miejsce, rozejrzeliśmy się i z tego jednego zrobiło się 51 pocisków. Tak, niespodzianek u nas nie brakuje”, opowiada.
Patrol rozminowania 8 Batalionu jest jednym z 37, które działają w Polsce. Wojskom lądowym podlega 35 patroli, dwa – marynarce wojennej. „Kiedyś odpowiadaliśmy tylko za plaże, teraz mamy pod opieką powiaty świnoujski, kamieński, gryficki, kołobrzeski, a także lotnisko w Darłowie”, wymienia chor. Koronka. Teren gorący, bo w czasie wojny toczyły się tam ciężkie walki. Saperzy więc odbierają wezwania średnio co drugi dzień. Niewybuchy, niewypały, starą amunicję znajdują grzybiarze, zbieracze złomu, robotnicy na budowach, pracownicy firm modernizujących różnego rodzaju infrastrukturę. Tak było chociażby w 2013 roku w trakcie pogłębiania toru wodnego ze Świnoujścia do Szczecina. Robotnicy natrafili tam na bomby głębinowe, które na brzeg wyciągali potem nurkowie minerzy. Stamtąd saperzy odwozili je na poligon w Drawsku i detonowali. „Każda z bomb miała 105 kg materiału wybuchowego”, wspomina chor. Koronka. „Plus był taki, że na miejsce można było podjechać saperskim wozem przystosowanym do transportu niebezpiecznych materiałów. A nie jest to, niestety, regułą. Kiedyś dostaliśmy zgłoszenie spod Ostrowic. Ktoś znalazł tam 300-milimetrowy pocisk. Problem w tym, że leżał on na bagnach. Do wozu trzeba było go przenosić w rękach. Był tak ciężki, że momentami kolana wyginały się w drugą stronę. Ale przenieśliśmy”, wspomina saper.
Rozminowywaniem zajmuje się jednak nie tylko patrol saperski. Czasem to praca wykraczająca poza doraźne interwencje, zaplanowana z wielotygodniowym wyprzedzeniem, zakrojona na szeroką skalę. „Blisko 70 lat po tym, jak nasz batalion rozminowywał kołobrzeskie plaże, wróciliśmy w tamten rejon”, wspomina kpt. Drzewiecki. W 2011 roku Urząd Morski w Słupsku zlecił rewitalizację Wybrzeża, a robotnicy firmy zaangażowanej w to przedsięwzięcie zaczęli natrafiać na starą amunicję. „Tak się czasem zdarza. Mamy sztormy, pływy, morze i ziemia cały czas pracują”, tłumaczy kapitan. „Mieliśmy oczyścić 5,5 km plaży. Zajmowaliśmy się tym na przełomie maja i czerwca. Znaleźliśmy dwa granaty moździerzowe, pocisk artyleryjski i sporo mniejszej amunicji. Przez lata chodzili po tym niczego nieświadomi letnicy i spacerowicze”. „To świetna praca”, mówi z przekonaniem chor. Koronka. „A strach? Tylko głupiec go nie czuje”.
W upale i mrozie
Tymczasem operatorzy BWP-ów wracają z pokładu ORP „Gniezno” na ląd. Dziś z załadunku niewiele wyjdzie. Fala jest za wysoka. PTS-M sobie z nią poradzi. Dla mniejszych i niższych wozów wojsk lądowych pływanie w takich warunkach byłoby zbyt ryzykowne. Okręt podnosi rampę i odpływa, by przeczekać noc na kotwicowisku nieopodal usteckiego portu. Następnego dnia operacja zostaje powtórzona. Tym razem z powodzeniem – fala jest nieco niższa, a okręt staje bliżej plaży.
Saperzy z Dziwnowa zakończyli kolejny test, który jednak stanowi zaledwie przygrywkę do sprawdzianu dużo poważniejszego – odbywających się w pierwszej połowie października największych w tym roku ćwiczeń sił 8 Flotylli Obrony Wybrzeża pod kryptonimem „Wargacz” (więcej na ten temat na s. 42–45). „Nasi żołnierze uczestniczą we wszystkich największych manewrach z udziałem naszej marynarki. Niektórzy z nich mają za sobą misje w Afganistanie i Czadzie, gdzie zabezpieczali pod względem logistycznym bazy polskiego kontyngentu. Byliśmy nawet na Antarktydzie. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku nasi żołnierze popłynęli tam na pokładach dwóch cywilnych statków, aby budować stację badawczą Polskiej Akademii Nauk”, wylicza kmdr por. Chrzanowski i dodaje: „Jednostek inżynieryjnych w polskiej armii jest sporo. Nasza na pewno jest jedną z najbardziej wszechstronnych”.
Trzy pytania do Wojciecha Chrzanowskiego Co wyróżnia 8 Kołobrzeski Batalion Saperów spośród innych jednostek? – Różni nas przede wszystkim to, że działamy zarówno na lądzie, jak i na morzu, na wodzie i pod jej powierzchnią. Batalion składa się z saperów, pododdziałów technicznego i rozminowania, kompanii chemicznej, pomostów pływających oraz logistycznej. Wszystkie mają odmienną strukturę i inne zadania. Generalnie odpowiadamy za zabezpieczenie inżynieryjne sił 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu, przede wszystkim zaś jej okrętów. Przygotowujemy ich załadunek z nieprzystosowanych do tego wybrzeży, np. budując pływające pomosty służące do transportu techniki wojskowej czy przerzucając żołnierzy desantu za pomocą PTS-M-ów. Urządzamy węzły zapór inżynieryjnych w portach, odbudowujemy zniszczoną infrastrukturę portową, minujemy i rozminowujemy, na plażach ustawiamy zapory przeciwdesantowe, a kompania chemiczna odkaża jednostki pływające i marynarzy, którzy zostali zaatakowani bronią masowego rażenia. W jaki sposób można zasilić wasze szeregi? – Przede wszystkim potrzebujemy specjalistów z uprawnieniami: energetycznymi, budowlanymi, operatorów koparek, spycharek, dźwigów, osób posiadających prawo jazdy na ciężarówki. Choć batalion stanowi część marynarki wojennej, nie trafiają tutaj ludzie, którzy wcześniej służyli na okrętach. Często kandydaci przychodzą wprost z cywila, z doświadczeniem wyniesionym z przedsiębiorstw transportowych, firm budowlanych. Zwykle stanowią oni niezwykle cenny nabytek. Zdarza się też, że przenoszą się do nas żołnierze z innych jednostek inżynieryjnych. Jednak specyfika naszej służby sprawia, że nie wszystkich i nie zawsze jesteśmy w stanie przyjąć. A jakimi cechami musi się wyróżniać żołnierz, który do was trafia? – Bezcenne są dla nas osoby operatywne, takie złote rączki. Często podczas wykonywania zadań stajemy przed problemami, które wcześniej trudno przewidzieć. I wtedy tacy żołnierze są… na wagę złota. Potrzebujemy ludzi o otwartych głowach, chętnych do nauki, ciągłego doskonalenia posiadanych umiejętności i zdobywania nowych. Wojsko prowadzi kursy w różnego rodzaju specjalnością, a nasi żołnierze bardzo często z nich korzystają. Poznają nowe techniki wykonywania określonych zadań, nowy sprzęt. Kmdr por. Wojciech Chrzanowski jest dowódcą 8 Kołobrzeskiego Batalionu Saperów Marynarki Wojennej. |
8 Kołobrzeski Batalion Saperów Jest to jedna z najstarszych jednostek nie tylko w polskiej marynarce wojennej, lecz także w armii w ogóle. Jej historia sięga 13 sierpnia 1943 roku. Wówczas to w Sielcach nad Oką powstał 3 Samodzielny Batalion Saperów, który w kwietniu kolejnego roku został przemianowany na 8 Batalion Saperów. Służący w nim żołnierze przeszli szlak bojowy od Sielc, poprzez Warszawę, Wał Pomorski, aż do niemieckiej miejscowości Heringsdorf. W tym czasie brali udział m.in. w ciężkich walkach o Kołobrzeg (to właśnie po tej bitwie batalion zaczął używać tzw. nazwy wyróżniającej), zabezpieczali też forsowanie Odry przez polskie oddziały. Od połowy lat czterdziestych ubiegłego wieku żołnierze 8 Batalionu brali udział w rozminowywaniu, likwidacji barykad i umocnień najpierw w Kołobrzegu, potem zaś w Gdyni, Wejherowie oraz Brzegu na Dolnym Śląsku. Odbudowywali polskie porty, a kiedy było trzeba – likwidowali skutki klęsk żywiołowych. W 1945 roku batalion został wcielony do marynarki wojennej. Początkowo stacjonował w Wejherowie, a później przeniósł się do Dziwnowa. W 1977 roku wszedł w skład 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. |
autor zdjęć: Marcin Purman/8 FOW