Wilhelmshaven nie padło w wyniku szturmu. Żeby jednak dotrzeć w pobliże bastionu niemieckiej marynarki wojennej, Polacy przez kilka tygodni musieli toczyć ciężkie boje ze zdesperowanym przeciwnikiem. Do miasta ostatecznie wkroczyli 6 maja 1945 roku. Tak zakończył się szlak bojowy 1 Dywizji Pancernej. W latach 1944–1945 jej oddziały przemierzyły dystans 1800 km.
1 Dywizja Pancerna w Wilhelmshaven w Niemczech.
„Coraz bardziej walki z Niemcami zamieniały się w żmudne walki z terenem” – wspominał gen. Stanisław Maczek, dowódca 1 Dywizji Pancernej. Czołgi i działa samobieżne zrywały gąsienicami cienką warstwę torfu i grzęzły w pokładach ciemnego błota. Do tego opór nieprzyjaciela z każdym dniem tężał. Naprzeciw polskich oddziałów stanęły doborowe jednostki SS, formacje spadochronowe i posłani do walki na lądzie marynarze. „Sto kilometrów było dla nas drobiazgiem we Francji, w pościgu. Niemcy wtedy uciekali do Belgii. Później z Belgii wiali do Holandii, ale teraz już są u siebie, w domu. Mogą tylko bronić się zajadle, rozpaczliwie. Kto wie, czy niemieckie kilometry nie okażą się dłuższe od francuskich?” – zastanawiał się mjr Jan Marowski, kwatermistrz dywizji.
Mimo trudności jednak maczkowcy parli do przodu. Wiedzieli, że zbliża się ich ostatnia bitwa. Wreszcie na początku maja stanęli 25 km od Wilhelmshaven – portowego miasta, w którym mieściła się jedna z najważniejszych baz Kriegsmarine.
W ogniu, przez błota
Żołnierze gen. Maczka przeszli długą drogę. 1 Dywizja Pancerna została sformowana w lutym 1942 roku. Początkowo stacjonowała w Szkocji, osłaniając brytyjskie wybrzeże przed ewentualnym uderzeniem Wehrmachtu. Na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku trafiła do Francji, gdzie wzięła udział w pościgu za cofającymi się wojskami III Rzeszy. Walczyła pod Falaise, a następnie w Belgii i Holandii. Po drodze wyzwalała spod okupacji kolejne miasta, m.in. Bredę. Po kilku miesiącach walk dywizja dotarła do granicy Niemiec, zaś 6 kwietnia 1945 roku weszła w skład 2 Korpusu Kanadyjskiego.
Wkrótce alianci rozpoczęli ostatnią ofensywę na froncie zachodnim. Maczkowcy wkroczyli do Niemiec. 12 kwietnia dowodzony przez ppłk. Stanisława Koszutskiego 2 Pułk Pancerny wyzwolił Stalag VI C nieopodal Oberlangen. Niemcy przetrzymywali w nim przeszło 1700 żołnierek Armii Krajowej, wziętych do niewoli po upadku powstania warszawskiego. W kolejnych dniach polskie oddziały dostały polecenie, by wyprowadzić atak w kierunku Emden, gdzie mieścił się rzeczny port i baza U-Bootów. Wywiązały się ciężkie walki. Polacy zmuszeni byli operować pośród bagien i zalanych przez Niemców pól, forsować kanały i przeciskać się przez zaminowane groble. Marszowi dodatkowo nie sprzyjała deszczowa pogoda. Żołnierze gen. Maczka pokonywali jednak kolejne przeszkody, a 23 kwietnia usłyszeli nowy rozkaz: mieli ominąć Emden i ruszyć na Wilhelmshaven.
Kapitulacja Wilhelmshaven.
– Znajdowała się tam potężna baza Kriegsmarine. Samo miasto zostało silnie ufortyfikowane. Obrona lądowa dysponowała ciężką artylerią, którą dodatkowo mogły wesprzeć strzelające ku lądowi okręty – wyjaśnia dr Jerzy Majka, historyk i autor książki „Mistrz manewru. Generał broni Stanisław Maczek”. – Oczywiście Niemcy byli świadomi, że koniec III Rzeszy zbliża się nieuchronnie, ale w części oddziałów obsadzonych przez ideowych nazistów wola oporu była ciągle duża – dodaje. Czoło miały im stawić 10 Brygada Kawalerii Pancernej i 3 Brygada Strzelców. 1 maja jednostki działające przez pewien czas na różnych kierunkach połączyły się i podeszły pod miasto. Polacy próbowali sforsować umocnienia z marszu, jednak bez powodzenia. Kolejny atak został zaplanowany na poranek 5 maja. Kilkanaście godzin wcześniej do maczkowców dotarł jednak rozkaz wstrzymania ognia. Miał wejść w życie w dniu planowanego szturmu o godzinie 8.00 rano. Powód – niemieckie władze rozpoczęły z aliantami rozmowy na temat zawieszenia broni bądź kapitulacji. Żołnierze dywizji rzecz jasna musieli się poleceniu podporządkować. Zanim jednak nastała wyznaczona w rozkazie godzina, niemieckie pozycje dostały się pod ostrzał artylerii. Ogień ustał kilka minut przed 8.00. Wkrótce też w stronę Wilhelmshaven wyruszył płk Franciszek Skibiński, dowodzący 10 BKPanc. W wyznaczonym miejscu czekali już na niego wojskowy komendant miasta, burmistrz i szef miejscowej policji. „Obejmuję twierdzę i miasto Wilhelmshaven. Polecam stosować się do zarządzeń. Port zostaje podporządkowany brytyjskiemu komandorowi Conderowi” – stwierdził krótko Skibiński. Tłumacz przełożył, Niemcy przytaknęli.
W tym samym czasie dowódca dywizji gen. Maczek został wezwany do Bad Zwischenahn, by wziąć udział w ustalaniu szczegółów kapitulacji niemieckich jednostek na terenie działania 2 Korpusu.
Niemcy szyją flagi
Już po wojnie dowódca polskiej dywizji tak oto opisywał decydujące momenty spotkania w sztabie głównym korpusu: „Siedziałem obok dowódcy korpusu. Weszło sześciu oficerów niemieckich […]. Twarze ściągnięte i surowe. Poza maską tą mogło kryć się wszystko i nic. Gen. Straube zaczął coś mówić. Gestem zniecierpliwienia przerwał mu gen. Simmonds [dowódca 2 Korpusu – przyp. red.]: »Nie przyszliście tu, by pertraktować z nami. Macie tylko wysłuchać warunków poddania się«. Punkt po punkcie twardym, dobitnym głosem zaczął odczytywać te warunki”. Kolejnym punktem był podział stref, za które odpowiedzialność przejąć miały poszczególne alianckie jednostki. W pewnym momencie Simmonds oznajmił, że Wilhelmshaven trafi pod zarząd Polaków. „Po raz pierwszy twarze stojących wciąż na baczność oficerów niemieckich przeszedł jakby skurcz. Oczy Niemców, przedtem mnie unikające, zwróciły się w mgnieniu oka na mnie, na mój polski mundur” – wspominał gen. Maczek. – Taki podział zajętych terytoriów najpewniej stanowić miał symboliczne zadośćuczynienie za ciężar okupacji, której doświadczyli Polacy – przyznaje dr Majka.
6 maja maczkowcy wkroczyli do Wilhelmshaven. Oprócz tego miasta pod ich kontrolą znalazła się miejscowość Jever oraz wyspy Wangerooge i Spiekeroog. Do polskiej niewoli trafiło dwóch niemieckich admirałów, jeden generał, blisko 2 tys. oficerów oraz 32 tys. podoficerów i szeregowych. Polacy przejęli też liczne okręty. Wśród nich znalazł się krążownik „Köln”, remontowany akurat w miejscowym porcie, do tego 12 okrętów podwodnych (siedem sprawnych i pięć uszkodzonych) oraz przeszło 200 mniejszych jednostek – zarówno bojowych, jak i pomocniczych. Do tego doszło jeszcze ponad 200 różnego typu dział, dziesiątki tysięcy karabinów i granatów oraz składy torped i pocisków artyleryjskich. W portowych budynkach żołnierze gen. Maczka znaleźli też… tablicę z polskim orłem, którą we wrześniu 1939 roku Niemcy zabrali z budynku kapitanatu w Gdyni.
Wśród mieszkańców Wilhelmshaven widok polskich wojsk wywołał popłoch. Maczek: „Bił w oczy widok radości i wesela wylegającej na ulicę ludności holenderskiej – wobec pustki zamkniętych okiennic i przywartych wrót, lub przemykających się Niemców z bladymi twarzami”. Miasto było jednak spokojne. Niemcy nie buntowali się nawet wówczas kiedy polskie dowództwo rozkazało im szyć biało-czerwone flagi. „I gdy dnia 19 maja gen. Anders (w tym czasie pełnił obowiązki naczelnego wodza polskich sił zbrojnych – przyp. red.) przyjmował raport oddziałów dywizji pancernej w Wilhelmshaven, kilometrami ciągnąca się główna aleja miasta mieniła się kolorami biało-czerwonych polskich flag na długich, 8-metrowych masztach” – pisał gen. Maczek.
Niemieccy jeńcy.
Maczkowcy pozostawali w Wilhelmshaven przez kilka tygodni. Potem Polacy otrzymali „swoją” enklawę w innej części brytyjskiej strefy okupacyjnej. Kontrolowali powiat Emsland położony nieopodal granicy z Holandią. Na jego terenie zamieszkali dawni pracownicy przymusowi, byli polscy więźniowie i żołnierze. Sercem enklawy stało się miasteczko Haren przemianowane na Maczków. Funkcjonowała ona przez trzy lata.
Tymczasem w Wilhelmshaven zakończył się bojowy szlak 1 Dywizji Pancernej. W latach 1944–1945 jej oddziały przemierzyły dystans 1800 km. Podczas walk zginęło bądź zostało rannych przeszło 5 tys. polskich żołnierzy. Po zakończeniu wojny spora ich część zdecydowała się pozostać na zachodzie Europy. Emigrację zmuszony był też wybrać sam gen. Maczek. Przez lata pracował jako sprzedawca, a potem barman.
Podczas pisania korzystałem z: Stanisław Maczek, „Od podwody do czołga”, Wrocław 1990; Jan Marowski, „Śladami gąsienic 1 Dywizji Pancernej”, Kraków-Warszawa 2014; Piotr Potomski, „Generał broni Stanisław Maczek 1892–1994”, Warszawa 2012; Jerzy Majka, „Mistrz manewru. Generał broni Stanisław Maczek”, Rzeszów 2019.