Kontakty dziennikarzy z przedstawicielami branży zbrojeniowej i lobbystami są konieczne i przydatne, kiedy chodzi o pozyskiwanie informacji i poszerzanie własnej wiedzy. Każdy z nas wyznacza jednak miejsce, gdzie przebiega jego osobista cienka czerwona linia między obiektywizmem a ordynarną promocją – pisze Andrzej Walentek, publicysta zajmujący się tematyką wojskową.
Program modernizacji polskiej armii to zapowiedź wydania około 130 mld zł w ciągu 10 lat. Podzielam obawy wiceszefa MON gen. Waldemara Skrzypczaka, czy na to wszystko, co zaplanowano, nie zabraknie pieniędzy. W cuda, ani rychłe rozbłyśnięcie „Polskich Kłów” raczej nie wierzę. Nie wszystkie programy uda się zrealizować. Myślę, że już teraz warto zacząć poważną dyskusje o tym, z czego można zrezygnować.
Jednak ogromne, nasze wspólne pieniądze z pewnością zostaną wydane. O tym, w jakim stopniu odbędzie się to rozsądnie i uczciwie zadecydują nie tylko polityczni i wojskowi decydenci, służby odpowiedzialne za przestrzeganie prawa i procedur przetargowych. Odpowiedzialność spoczywa także na mediach i dziennikarzach. O ile wiedzą, komu i czemu służą.
Nie oszukujmy się – w walkę o podział grubo lukrowanego tortu zamówień wojskowych tzw. wolne media umoczone były, są i będą po uszy. Metod kuszenia jest wiele. Podstawową są reklamy, masowo wykupywane przez firmy ubiegające się o zamówienia wojskowe. Trudno wierzyć w obiektywizm tekstu nawet w najbardziej renomowanym piśmie, obok którego ukazuje się całostronicowa reklama opisywanego produktu lub ciepły jak kluchy wywiad z prezesem. Nie bądźmy naiwni – to, jaki sprzęt trafia na okładkę czy rozkładówkę pisma też najczęściej nie wynika wyłącznie z atrakcyjności zdjęcia. Uwaga też na dziennikarskie wycieczki fundowane przez koncerny zbrojeniowe. Przypominacie sobie Państwo medialne szaleństwo przy przylocie pierwszego Dreamlinera zakupionego przez LOT, w którym „zaginęły” problemy finansowe firmy?
Świat mediów jest światem zależności. Także każdy z „okołowojskowych” dziennikarzy ma kontakty z przedstawicielami branży zbrojeniowej i lobbystami. To konieczne i przydatne, kiedy chodzi o pozyskiwanie informacji i poszerzanie własnej wiedzy. Każdy z nas wyznacza jednak miejsce, gdzie przebiega jego osobista cienka czerwona linia między obiektywizmem a ordynarną promocją. I w tym przypadku cnotę traci się tylko raz…
W świecie mediów przypadków nie ma. Wartość krytycznego bądź laurkowego programu lub tekstu o produkcie wojskowym łatwo ocenić. Trzeba tylko zerknąć na nazwisko autora. Nie jest rzadkością, że zadziwiającą znajomością detali nagle zaczynają wykazywać się pracownicy mediów znani wcześniej z tematyki oddalonej od problematyki wojskowej o odległość przekraczającą zasięg strategicznych pocisków balistycznych. Oczywiście nie można wykluczyć przypadków nagłej fascynacji wojskiem, ale radzę uważać na militarnych neofitów i objawione „talenty”, które z pewnością zabłysną w najbliższych latach na dziennikarskim firmamencie.
komentarze