Ukraińcy marzą o finale w formule status quo ante bellum, gdzie obie strony godzą się na porozumienie pokojowe zakładające powrót do stanu posiadania sprzed wybuchu wojny. Ale realnie takiej opcji nie ma. Kreml zamierza dążyć do pełnego zniewolenia Ukrainy, nie przejmując się stosami własnych trupów. Sytuacja bez wyjścia? Niekoniecznie! Determinacja Putina może okazać się niewystarczająca wobec bierności zwykłych Rosjan. By te dwie postawy ze sobą skonfrontować, wystarczy przenieść wojnę na terytorium Rosji. „Operacja kurska na sterydach” mogłaby przynieść Ukraińcom upragnione zwycięstwo i pokój na dobrych warunkach.
W połowie maja 2022 roku, gdy stało się jasne, że Finlandia zamierza dołączyć do NATO, Kreml wysłał Helsinkom serię pogróżek. Fiński rząd sprawę przemilczał, ale przedstawiciele armii już nie. „Miło was przywitamy – dołączycie do 200 tys. Rosjan zakopanych kilka metrów pod ziemią po waszej ostatniej wizycie z 1939 roku”, skomentował niewymieniony z nazwiska fiński generał, cytowany przez amerykańskiego admirała Jamesa Stavridisa, byłego naczelnego dowódcę sił sojuszniczych. Owa „wizyta” to rzecz jasna „wojna zimowa” z końca lat trzydziestych XX wieku, która upokorzyła stalinowskie imperium. To bowiem z trudem – przewagą liczebną i okrucieństwem wobec własnych żołnierzy – pokonało wielokrotnie mniejszy kraj.
Po trzech miesiącach walk Sowieci mieli wspomniane 200 tys. trupów – siedem razy więcej niż Finowie. Wiele lat później Nikita Chruszczow przyznał, że łączne straty Armii Czerwonej, uwzględniające też rannych, dochodziły do miliona (!), były zatem 12 razy większe od fińskich. W imię czego ta ofiara? Na mocy traktatu pokojowego z 13 marca 1940 roku 11% fińskiego terytorium (35 tys. km2), uprzednio zajętego przez wojska sowieckie, przeszło we władanie Moskwy. Nazwać takie zwycięstwo pyrrusowym to jakby nic nie napisać.
Czy zmagania w Ukrainie może zwieńczyć pokój w stylu fińskim? Taki scenariusz zapewne na długo pozostanie sprzeczny z oczekiwaniami Ukraińców, marzących o finale opartym na formule status quo ante bellum, gdzie obie strony godzą się na porozumienie pokojowe zakładające powrót do stanu posiadania sprzed wybuchu wojny. Tak właśnie zakończył się konflikt iracko-irański z lat 1980–1988. Skądinąd bardzo podobny do pozycyjnych zmagań rosyjsko-ukraińskich, cechujących front od jesieni 2022 roku. Zmagań – choć krwawych i angażujących pokaźne siły – pozbawionych spektakularnych rozstrzygnięć.
To na takie rozstrzygnięcia liczyli ukraińscy dowódcy, zaczynając w czerwcu 2023 roku kontrofensywę na Zaporożu. Nie wiem, w którym momencie generałowie ZSU uznali, że nie ma szansy na szybkie dojście do Morza Azowskiego. Prawdopodobnie było to dla nich jasne po kilkunastu dniach zmagań. Wiele wskazuje na to, że wybrano wówczas opcję „mozolnej szarpaniny” bez konkretnych zdobyczy terytorialnych, prowadzonej z nadzieją, że w którymś momencie rosyjska obrona się posypie. W tym celu Ukraińcy w nieobserwowanym wcześniej zakresie wykorzystywali swój atut – celniejszą i dalej bijącą artylerię. Masakrowanie Rosjan – oraz ich zaplecza – przybrało spektakularną postać. Na Zaporożu „zmielono” w sumie (rzecz jasna nie tylko ogniem artylerii) ekwiwalent kilku rosyjskich dywizji, w tym istotne elementy elitarnych formacji WDW. Ale Ukraińcy się przeliczyli, zakładając, że dramatyczne straty skłonią rosyjskie władze do ustępstw. „To był mój błąd” – przyznał gen. Walerij Załużny w wywiadzie dla „The Economist”, udzielonym w listopadzie 2023 roku. „Rosja ma co najmniej 150 tys. zabitych (w całej wojnie – przyp. M.O.). W każdym innym kraju taka liczba ofiar zatrzymałaby działania zbrojne” – zauważył ówczesny naczelny dowódca ukraińskich sił zbrojnych.
I tu jest pies pogrzebany. Na Kremlu, niezmiennie, nie przejmują się stosami własnych trupów. Najjaskrawiej widać to było podczas zmagań o Bachmut czy bojów o Awdijiwkę, gdzie Rosjanie ponosili horrendalne straty, a generałowie i tak pchali kolejne masy do krwawych szturmów. Dziś podobny scenariusz realizowany jest na odcinku pokrowskim. Patrząc zatem z perspektywy Ukraińców i ich szans na zwycięstwo, nawet „przemysłowe” zabijanie żołnierzy wroga może okazać się niewystarczające.
A przecież wojna „na masę” bardziej premiuje Rosjan, na korzyść których działa demografia, a więc rezerwy mobilizacyjne. Konflikt nie zniszczył fizycznie rosyjskiej gospodarki, ukraińską owszem. Co więcej, Rosja nadal czerpie korzyści z renty po ZSRS i jego armii. Magazyny pustoszeją, a jakość i wiek sprzętu pozostawiają coraz więcej do życzenia, ale masa robi swoje. By ją zniszczyć, Ukraińcy poświęcają własne, ograniczone zasoby. Pochodzące z zewnętrznej pomocy, bez której Ukraina – jej pokiereszowana gospodarka i przemysł – nie przetrwałaby długo. Kreml już jesienią 2022 roku dostrzegł w tym szansę, licząc, że przedłużający się konflikt ostatecznie zniechęci Zachód do udzielania pomocy Kijowowi. A osłabiona Ukraina zgodzi się przynajmniej na terytorialne i polityczne ustępstwa.
Koncepcja „ziemia za pokój” z humanitarnego punktu widzenia nie brzmi tak fatalnie – ostatecznie przestaliby ginąć ludzie. Tylko czy taki scenariusz – ograniczonych zysków terenowych i możliwości kontrolowania pokonanego kraju – wyczerpałby ambicje Kremla? Należę do zwolenników tezy, że nie. Że Rosja wykorzystałaby pokój – de facto zamrożenie wojny – do odbudowy armii, by w perspektywie 5–10 lat znów uderzyć, grając o całą stawkę, czyli pełne zniewolenie Ukrainy. Innymi słowy, żaden model fiński, żadnych półśrodków – realnie takich rozwiązań nie ma i nie będzie na stole.
Taki stan rzeczy – jeśli by chcieć mu przeciwdziałać – wymaga od Ukraińców determinacji do dalszej walki, a od sojuszników Kijowa intensyfikacji pomocy zbrojnej. Zapewnienia wsparcia na tyle licznego i o takich parametrach, by armia ukraińska zyskała nad rosyjską wyraźną przewagę technologiczną. By jakością pokonała ilość. By jednym z efektów było zachowanie w jak największym zakresie strategicznego atutu Ukrainy – jej przestrzennej rozległości (wszak trudno zawojować kraj, gdy do pokonania są wielkie dystanse; im państwo mniejsze, bardziej okrojone, tym łatwiejszym staje się celem).
Innym efektem winna być możliwość przeniesienia i kontunuowania wojny na terytorium Rosji. Bez żadnych ograniczeń, jeśli idzie o wykorzystanie dostarczonego sprzętu. Zobaczmy, co się wydarzyło po rozpoczęciu przez Ukrainę operacji wojskowej w obwodzie kurskim. Król okazał się nagi – Ukraińcy weszli w rosyjskie terytorium jak w masło, Kreml nie był i nie jest w stanie podjąć działań, które pozwoliłyby na natychmiastowe wyparcie przeciwnika. Rosja szykuje się do długotrwałej wojny na własnym terenie, mobilizując do tego znaczne siły, których ostatecznie zabraknie jej gdzie indziej. Operacja kurska ujawniła fasadowość rosyjskiej państwowości w przygranicznych rejonach kraju. Administracja uciekła, mieszkańcy nie podjęli żadnych prób obywatelskiego oporu. Jak to ujął jeden z mieszkańców Sudży: „wszyscy mieli gdzieś, czy będzie tu Rosja, czy nie”. Widzieliśmy już tę bierność Rosjan – cywilów i przedstawicieli służb – podczas puczu Prigożyna.
A są przecież inne objawy kryzysu tożsamościowo-ideowego, toczącego rosyjskie społeczeństwo. Strategia rekrutacyjna tamtejszego MON-u oparta jest na zachętach finansowych – gotowi jechać na wojnę do Ukrainy otrzymują ogromne jak na rosyjskie standardy pieniądze. Innych chętnych brak, mimo że w mediach i na ulicach prowadzona jest zakrojona na szeroką skalę akcja odwołująca się do wartości patriotycznych i propaństwowych. Potencjalny rosyjski rekrut deklaratywnie wspiera politykę państwa, lecz ani myśli nadstawiać za nią głowę. Z ideologiczną pustką mierzył się już ZSRS, Putin pragnął tę pustkę wypełnić nacjonalistyczno-religijno-imperialnym żarem – jak widać z mizernym efektem.
Do czego zmierzam? Działania w obwodzie kurskim prowadzone są ograniczonymi siłami ZSU, na relatywnie niedużym obszarze. A teraz wyobraźmy sobie „operację kurską na sterydach”. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że nie byłby to siarczysty policzek wymierzony Putinowi (jak to, co dzieje się teraz), ale nokautujący cios, skutkujący kaskadowym zawaleniem się Putinowskiego reżimu.
autor zdjęć: AA/ABACA / Abaca Press / Forum
komentarze