Rosjanie nie mogą pozwolić sobie na utratę Krymu i zaplecza dla Floty Czarnomorskiej (a trudno wyobrazić sobie układ sprzed 2014 roku, kiedy Ukraina gwarantowała eksterytorialność rosyjskich baz). Warto też mieć świadomość, że sytuacja, w której Moskwa traci „swoje” terytorium, przeczy podstawowemu założeniu putinizmu, czyli imperialnej podmiotowości Federacji. To jak z Hitlerem i jego credo: „Niemcy muszą być wielkie, albo nie będzie ich wcale”, które przyniosło Europie wojnę totalną. Za wielce prawdopodobne należy uznać, że obrona półwyspu również byłaby „totalna” – włącznie z sięgnięciem po atomowy szantaż.
Ukraińcy są świadomi tych uwarunkowań. Dlaczego więc z taką zażartością atakują rosyjski garnizon na Krymie i tropią jednostki Floty Czarnomorskiej? Czy takie zużywanie potencjału w ogóle mam sens? Ma – zarówno w perspektywie bieżącej, jak i długookresowej.
Jeśli idzie o tę drugą – istotą strategii Ukraińców jest „obrzydzenie” półwyspu Rosjanom. Mnożenie im kosztów związanych z okupacją Krymu i doprowadzenie do sytuacji, w której Moskwa zacznie się zastanawiać, czy gra (rozumiana jako posiadanie półwyspu) warta jest świeczki. W obliczu rosnących wątpliwości mogłoby się okazać, że operacja lądowa armii ukraińskiej – albo presja dyplomatyczna – nie napotkałyby wielkiego oporu.
Co zaś tyczy się perspektywy bieżącej – zauważmy, że atakowane są nie tylko rosyjskie okręty, ale też portowa infrastruktura i instalacje wojskowe, takie jak radary, naziemne wyrzutnie, lotniska czy siedziba dowództwa Floty Czarnomorskiej. W efekcie tej presji obrońcy nie tylko znieśli ryzyko rosyjskiego desantu, ale też zerwali blokadę morską ukraińskiego wybrzeża. Żywność znad Dniepru płynie dziś statkami do Stambułu i Konstancy, a dochody z tego tytułu zasilają wojenny budżet Kijowa.
Rosjan nie tylko przepędzono z zachodnich akwenów Morza Czarnego. „Grillowanie” krymskiego zaplecza i ataki na jednostki w pobliżu półwyspu sprawiły, że Flota Czarnomorska przesunęła większość okrętów do bazy w Noworosyjsku, na wschodni, rosyjski brzeg morza. I zasadniczo siedzi tam, realizując zadanie minimum – ochronę Mostu Krymskiego, logistycznej „drogi życia” i oczka w głowie Putina.
Widok na zniszczony most Antonowski na rzece Dniepr, listopad 2022 roku.
A skoro jesteśmy przy logistyce – zwróćmy uwagę, jakie okręty biorą na cel Ukraińcy. Są to pozornie bezużyteczne desantowce. Pozornie, bowiem Rosjanie nie zamierzają wykorzystywać okrętów w ich pierwotnej funkcji. Dobrze wiedzą, że kolejny atak na Most Krymski jest kwestią czasu. Mają świadomość, że droga kolejowa, którą budują na południu Ukrainy, będzie celem dla ukraińskiej dalekonośnej i precyzyjnej artylerii. A szlaki kolejowe mają mnóstwo „wąskich gardeł”, jak choćby mosty czy wiadukty. Obie nitki zaopatrzeniowe mogą więc zostać zerwane. Okręty desantowe to opcja na taką okoliczność – gdy zajdzie konieczności zaopatrzenia drogą morską.
Rosjanie mogą użyć trzech portów – w Przymorsku, Berdiańsku i Mariupolu. Co zresztą w ograniczony sposób już robią. W ograniczony, bo Morze Azowskie to płycizna, do wymienionych portów nie wejdą duże jednostki. Uczynią to dostosowane do operowania na płytkich akwenach okręty desantowe (w końcu ich zadaniem jest dostarczenie sił inwazyjnych jak najbliżej wybrzeża). Oczywiście użyte do transportu zaopatrzenia nawet wszystkie desantowce nie zniwelowałyby problemów logistyki – są za małe i jest ich za mało. Niemniej pozwoliłyby Rosjanom złapać oddech.
Ale już dziś – gdy połowa z 15 okrętów desantowych Rosjan już nigdzie nie popłynie – byłby to oddech wyjątkowo płytki.
autor zdjęć: Libkos/Associated Press/East News
komentarze