Już w pierwszych dniach I wojny światowej Józef Piłsudski i jego podkomendni przekonali się, że ich marzenie o stworzeniu silnej armii polskiej jest znacznie trudniejsze do zrealizowania, niż zakładali. Niewiele brakowało, by w listopadzie 1914 roku przestał istnieć z takim trudem sformowany 1 Pułk Piechoty Legionów Polskich. To zupełnie pogrzebałoby dalekosiężne plany Piłsudskiego.
Pod koniec października 1914 roku Rosjanie zatrzymali ofensywę wojsk niemieckich i austro-węgierskich na Dęblin i Warszawę. Wraz z wycofującą się na zachód 1 Armią austriacką gen. Victora Dankla maszerował 1 Pułk Piechoty Legionów Polskich. Polacy nie czuli się pobici, gdyż przeżywali jeszcze zwycięskie boje pod Laskami, gdzie 22 i 23 października III batalion mjr Edwarda Rydza-Śmigłego i I batalion kpt. Michała Żymirskiego odrzuciły swymi bagnetami piechotę rosyjską. Jednak z każdym dniem odwrotu legioniści widzieli coraz większy chaos i panikę wśród oddziałów austro-węgierskich. Zaczęły też docierać coraz bardziej niepokojące wieści o sytuacji na froncie: Twierdza Przemyśl ponownie została oblężona, Rosjanie dotarli do środkowej Galicji i atakowali Austriaków już w Karpatach, a Niemcy zostali pobici pod Łodzią i Łowiczem.
Jednak najgorszą wiadomością dla Piłsudskiego była informacja, że 1 Armia ma rozkaz wycofywać się nie na Kraków, lecz w stronę Zagłębia Dąbrowskiego. Komendant Legionów obawiał się, że na tym może się nie skończyć, że ze swymi „chłopcami” będzie zmuszony maszerować w awangardzie ku Wrocławiowi, Pradze, a może do bram samego Wiednia, by bronić go przed rosyjską ofensywą: „Wolałbym śmierć – wspominał Piłsudski – niż taką przyszłość. Mogła mi się próba stworzenia zawiązku wojska polskiego nie udać, mogłem się mylić w rachubach, lecz nie mogłem zdobyć się na jakieś udawanie Józefa Poniatowskiego i tonąć w jakiejś Elsterze, nie mając nawet Napoleona nad sobą…”.
Jeśli umierać, to tylko... w Krakowie
Po dojściu do Wolbromia, zapchanego wycofującymi się i zmieszanymi z sobą oddziałami austriackimi, Piłsudski postanowił, że w żadnym wypadku nie pójdzie ze swymi legionistami na obcą ziemię. Jednocześnie wykluczył złożenie broni. Zdecydował, że za wszelką cenę muszą dotrzeć do Krakowa: „Przecież to forteca, to nie padnie w jednej chwili, w jednym dniu. Jeśli umierać, to tam, tam złożona z nas hekatomba ślad zostawić musi. Nie będzie to Elstera, lecz Wisła!” – konstatował Piłsudski. Uznał, że jeśli uda im się przetrwać w Krakowie, to ruszą na Podhale i tam, wśród górali, będą prowadzić wojnę partyzancką aż do końca. Komendant zdawał sobie sprawę, że decyzja samodzielnego przedzierania się do Krakowa ze swym pułkiem, z wojskowego punktu widzenia jest, jak to określił, „nonsensem i szaleństwem”, jednak podjął to wielkie ryzyko ze względów politycznych. Uchwycił się też myśli, że między wycofującymi się wojskami austro-węgierskimi a nacierającymi rosyjskimi musi istnieć korytarz, którym legioniści przemkną, zanim zostanie przez nieprzyjaciela zlikwidowany. Jak płonne były to nadzieje, miała pokazać najbliższa przyszłość.
Po noclegu w Lgocie Wolbromskiej pułk zatrzymał się w Krzywopłotach i tutaj 9 listopada 1914 roku do Piłsudskiego dotarł rozkaz ze sztabu austriackiej 46 Dywizji (w której Legiony stanowiły awangardę), by jego trzy bataliony i kawaleria przeprowadziły rozpoznanie między Żarnowcem a Miechowem. Rozkaz ten bardzo komplikował plan Piłsudskiego i odbierał cenny czas na przejście przez „korytarz”. Postanowił jednak, że wykona rozkaz, ale uznał, iż z patrolu już nie wróci, lecz pomaszeruje ze swymi ludźmi do Krakowa. Do tego zadania wybrał bataliony I, III i V. Było w nich najwięcej wiarusów, którzy swoją służbę zaczynali w sierpniu 1914 roku na Oleandrach w Krakowie. Ponadto bataliony I i III świetnie sprawdziły się w niedawnych bojach pod Anielinem i Laskami. W Krzywopłotach pozostały bataliony IV i VI. Ryzyko przedsięwzięcia Piłsudskiego wiązało się głównie w tym, że jego legioniści, pozbawieni artylerii, cekaemów i taborów, w drodze do Krakowa musieli pokonać odsłonięty, niezalesiony teren. Natknięcie się na większe siły wroga w takim wypadku groziło katastrofą. A jednak po wydaniu rozkazu do wymarszu, komendantowi wróciła pogoda ducha i nie tylko jemu: „To samo uczucie spostrzegam u żołnierzy: idą wesoło, pomimo zmęczenia. Jesteśmy sami, bez obcej opieki”.
Rajd w nieznane
Z dzisiejszej perspektywy może się wydawać dziwne, że polscy żołnierze obozujący pod Wolbromiem nie wiedzieli, co może ich czekać na drodze do niedalekiego przecież Krakowa, że rzucali „swój życia los na stos”, który mógł spłonąć gdzieś w okolicach Miechowa, w tych samych okolicach, w których nie tak dawno, w sierpniu, maszerowali z nadzieją ku Kielcom… We wsi Strzygawa Piłsudski rozsyła patrole: dwa większe pod Żarnowiec, by wykonały zadanie rozpoznania dla sztabu austriackiego, a pod Miechów wysyła swego niezawodnego kawalerzystę, Władysława Belinę-Prażmowskiego, by wspólnie z ułanami potwierdził mu istnienie wymarzonego korytarza między nieprzyjacielskimi armiami.
Patrole wysłane w okolice Żarnowca, wróciły tego samego dnia, 9 listopada, i przyniosły niepokojące wieści, że Żarnowiec już jest zajęty przez nieprzyjaciela. Na potwierdzenie żołnierze wręczyli komendantowi dokumenty i część umundurowania kozackiego podoficera, którego zabili w potyczce. Piłsudski napisał do austriackiego dowództwa raport, w którym informował, że jego ułani starli się pod Żarnowcem z patrolami 1 Syberyjskiego Pułku Kozaków, i dodał, iż nie uważa swojego zadania za zakończone. Dla wyjaśnienia sytuacji pod Miechowem „maszeruję na południe od wielkiego gościńca Miechów–Wolbrom”. Piłsudski mimo wszystko wierzył, że korytarz, choć wąski, jeszcze istnieje i po wykonaniu zleconego przez Austriaków rozpoznania pod Żarnowcem, przystąpił do realizacji własnego planu.
Wyruszył na czele batalionów w ślad za Beliną i… zgubił drogę wśród zaoranych, jesiennych pól. Po dłuższym kluczeniu legioniści 10 listopada dotarli do wsi Ulina Mała. Tutaj Piłsudski zarządził dłuższy postój dla odpoczynku. W międzyczasie wrócił Belina z ułanami i niestety przywiózł złe wieści. Okazało się, że wszystkie okoliczne miejscowości kontrolowane były przez kozaków, a to oznaczało, że korytarz był od początku pobożnym życzeniem! „Ciepło mi się zrobiło – wspominał Piłsudski. – Przecież to oznacza, że idąc na południe, muszę przecinać drogi, po których już wczoraj maszerowali Moskale. Więcej! Na północ ode mnie już maszeruje nieprzyjaciel. Jestem w środku, pomiędzy dwiema drogami ich marszu na zachód: Miechów–Wolbrom i Czaple Małe–Iwanowice. Przecież co chwila spodziewać się należy, że nie ta, to inna boczna osłona, wreszcie jakiś patrol rekwizycyjny zawita do Uliny. I wtedy?... Wtedy tak łatwo nas zmiażdżyć po prostu w kilka godzin. My – garstka bez armat i karabinów maszynowych, oni w kilka godzin mogą mieć tego wszystkiego mnóstwo”. Z całą mocą wróciły do komendanta uczucia sprzed kilku dni – bezsilności i złości. Tym razem jednak sytuacja wydawała się już bez wyjścia – trzy polskie bataliony były otoczone ze wszystkich stron rosyjskimi armiami…
Jedyne wyjście: iść w zaparte
Komendant Piłsudski szybko zwołał naradę oficerów, którym przedstawił beznadzieję ich położenia. Zarówno Kazimierz Sosnkowski, jak i Tadeusz Kasprzycki radzili, by iść na zachód, w stronę lasów skalskich i olkuskich – tam były większe szanse zgubić nieprzyjaciela. Piłsudski po zastanowieniu odrzucił ten pomysł i zdecydował, że mimo wszystko nie zmieni kierunku marszu – nadal mieli za wszelką cenę dotrzeć do Krakowa wyznaczoną wcześniej drogą.
Ruszyły przygotowania do nocnego wymarszu. Piłsudski około godziny piętnastej ponownie wysłał ułanów Beliny na patrole – dwa pierwsze w kierunku miejscowości Czaple i Władysław, trzeci na zachód. Po zapadnięciu zmroku, przed samym wymarszem, Ulina zostaje ostrzelana przez nieprzyjaciela. Polacy odpowiedzieli ogniem. Okazało się, że to dwie sotnie Kozaków kubańskich. Siły niewielkie, ale ziściły się najgorsze przewidywania: nieprzyjaciel już się o nich dowiedział! Mimo to żaden kolejny oddział się nie pojawił; wróciły tylko patrole z meldunkiem, że w Czaplach stacjonuje rosyjska piechota. Piłsudski decyduje więc, że pomaszerują na Władysław: „Ogarnia mnie znowu ten cudowny stan, jaki odczuwałem przy wyjściu z Wolbromia. Jestem zupełnie panem siebie, myśl pracuje żywo i wyraziście. – Tak muszą czuć – myślę sobie – wszyscy wielcy i mali awanturnicy, gdy przystępują do wykonania swych zamierzeń, gdy po przejściu Rubikonu wahań powiedzą sobie: Alea iacta est! [kości zostały rzucone – P.K.]”.
Komendant stanął w szpicy kolumny marszowej, przy jej dowódcy – Edwardzie Rydzu-Śmigłym i przewodniku, który miał ich wszystkich doprowadzić do wsi Wiktorka. Szpicę tworzyli najbardziej ostrzelani żołnierze z Pierwszej Kompanii Kadrowej.
Gdy minęli rozwidlenie dróg za Uliną, Piłsudski wydał rozkaz pogotowia marszowego. Od tego czasu nie wolno było już palić papierosów i głośno rozmawiać. Ponadto legioniści nie mogli nawet omijać błota i kałuż na drodze, by nie rozpraszać szyku. Najgorzej mieli kawalerzyści Beliny, którzy na końcu kolumny musieli iść przy swych koniach, trzymając je pod pyskiem, by nie rżały ani się nie rzucały w razie ataku.
Kiedy kolumna dotarła do kolejnego z przysiółków Wiktorki – kilku chałup na prawo od drogi – żołnierze ze szpicy zameldowali Piłsudskiemu, że znaleźli tam konie jednego z patroli Beliny i ich porozrzucaną broń. Piłsudski doszedł do wniosku, że musiało tutaj dojść do potyczki, a ułani dostali się do niewoli. Polecił jednak przewodnikowi prowadzić kolumnę dalej, ku Wiktorce. Gdy komendant ze Śmigłym zbliżyli się do pierwszych chałup wsi, nagle usłyszeli: „Stoj, kto idiot?”. Okazało się, że we wsi Rosjanie zostawili swój posterunek, ale zanim legioniści zdążyli go zlikwidować, sołdaci uciekli do swoich, a za nimi posypały się strzały. Piłsudski przez chwilę rozważał zmianę kierunku marszu, jednak – mimo że rosyjska czujka mogła ściągnąć przeciw niemu swój oddział – kolejny raz postanowił zaryzykować i iść dalej zgodnie z planem. Żołnierze byli już mocno zmęczeni, a według bardzo niedokładnej austriackiej mapy do Krakowa mieli jeszcze 30 kilometrów… Piłsudski po dziesięciu latach tak wspominał tę chwilę: „Te parę minut, spędzonych na rozstaju dróg przy chacie, zostaną mi w pamięci na zawsze. Nigdy nie byłem tak blisko nieprzyjaciela, by słyszeć wyraźnie jego słowa, nigdy, zdaje się, nie myślałem tak szybko”. Dowódca szpicy, Śmigły, poprosił Piłsudskiego o pozwolenie zmienienia żołnierzy w szpicy, gdyż zawahali się po okrzyku Rosjan i, co gorsza, uciekł im przewodnik: „Gapy! Sentymentalne inteligenty! […] Nie wzięli przewodnika na sznurek” – podsumował ich zachowanie Piłsudski.
Niezawodni przemytnicy
Po wzięciu z jednej z chat Wiktorki nowego przewodnika kolumna ruszyła ku wsi Władysław. Kiedy zobaczyli jej pierwsze zabudowania, Śmigły zaproponował, by obejść ją polami. Przewodnik potwierdził, że można to zrobić z łatwością, zwłaszcza że obok wsi biegnie wąwóz, którym niepostrzeżenie można dojść do drogi. Po wyjściu z wąwozu – biegł jakieś dwa i pół kilometra – przewodnik zaczął narzekać, że nie zna dalszej drogi. Komendant zawrócił wtedy do jednej z chat stojących w rozszerzeniu wąwozu, by osobiście zwerbować nowego przewodnika: „Po kilku pytaniach przekonałem się, że gospodarze są zawodowymi przemytnikami. Cała ta awantura przeprowadzenia nas przez linie rosyjskie niezwykle im się podobała”.
Piłsudski podkreślił, że spotkanie tych „zawodowców” wzmocniło jego wiarę, że wyjdzie ze swymi ludźmi z tej matni cało. I rzeczywiście, dalszy marsz, choć uciążliwy przebiegł bez większych problemów, aż do Michałowic. Tutaj, gdzie przed trzema miesiącami żołnierze Pierwszej Kompanii Kadrowej obalili rosyjskie słupy graniczne, pluton ułański Beliny natknął się na nieprzyjaciela. Kompletnie zaskoczeni Rosjanie po chaotycznej wymianie ognia uciekli. Nie udało się to dwunastu z nich, których legioniści wzięli do niewoli. Trzech z nich było z 21 Dywizji III Korpusu kaukaskiego, a reszta, to gwardziści z Finlandzkiego Pułku Gwardii, z tzw. myśliwskiej kompanii, czyli zwiadowczej. Wysadzana wiekowymi drzewami aleja z Michałowic do Krakowa stanęła otworem przed kolumną Piłsudskiego. Do miasta zostało jej kilkanaście kilometrów.
Po trzech dobach uciążliwego marszu 11 listopada Piłsudski ze swymi legionistami wjechał do królewskiego grodu. Tutaj, ku ogromnej uldze, komendant dowiedział się, że żołnierze, których konie i broń znaleziono pod Wiktorką, ocaleli. W chłopskim przebraniu zostali również przez przemytników przeprowadzeni do Krakowa.
Pierwsze takie zwycięstwo
Po latach Józef Piłsudski często wracał do ulińskiej eskapady i – jak przyznawał – za każdym razem nie mógł wyjść z podziwu, jak to się mogło udać. Jak dwutysięczny oddział mógł niepostrzeżenie przebywać między oddziałami nieprzyjacielskiego korpusu. Piłsudski wymienił tutaj trzy czynniki, które się na to złożyły: nieudolność Rosjan, którzy nie podjęli żadnych działań, choć ich patrole natknęły się na legionistów; doskonała postawa polskich żołnierzy, ich zdyscyplinowanie – nikt nie wyłamał się z szeregów przez całą drogę i przyjazne nastawienie miejscowej ludności, zwłaszcza przemytników przewodników, dzięki którym ostatni odcinek drogi stał się o wiele prostszy.
Piłsudski pisał bez ogródek, że w czasie tego rajdu „umierały na mnie wszystkie pchły ze strachu”, ale jednocześnie podkreślał z dumą: „Otwarcie też wyznaję, że dopiero po Ulinie zacząłem sobie ufać i wierzyć w swoje siły. I być może właśnie dlatego słyszałem nieraz potem słowa moich żołnierzy: – Teraz za Komendantem pójdziemy wszędzie! Jeżeli on nas wyprowadził z Uliny, to już jesteśmy spokojni!”. I rzeczywiście, po czterech latach wojny Brygadier doprowadził ich, także 11 listopada, do niepodległości.
Bibliografia
J. Piłsudski, Moje pierwsze boje [w:] Wybór pism, Wrocław 1999
J. Zaleski, My, Pierwsza Brygada. Zarys dziejów I Legionu Polskiego w latach 1914–1917, Lwów 1936
Diariusz Kazimierza Świtalskiego VIII 1915 – I 1917, oprac. J. Piotrowski, W. Suleja, „Niepodległość”, t. XLVII, Nowy Jork–Londyn 1995
J.M. Musiałek, Rok 1914. Przyczynek do dziejów Brygady Józefa Piłsudskiego, Kraków 1915
komentarze