Kiedy kilka lat temu nasza armia zaczęła analizować, w jaki sposób powinniśmy pozyskać nowy czołg podstawowy, najlepszą odpowiedzią wydawało się dołączenie do francusko-niemieckiego projektu Main Ground Combat System, którego celem było opracowanie konstrukcji nowej generacji. Przemawiało za tym nie tylko doświadczenie partnerów, ale także przyjęty przez nich czas wejścia do służby czołgu nowej generacji – koniec przyszłej dekady. To idealnie wpisywało się w nasz harmonogram modernizacyjny i jeszcze dawało szansę na udział w sprzedaży nowej konstrukcji. Wiele wskazuje jednak na to, że będziemy musieli mocno zrewidować nasze plany. Przede wszystkim dlatego, że mówiąc dyplomatycznie, raczej nie jesteśmy w tym projekcie mile widziani. Ale też dlatego, że znacząco przesuwa się termin zakończenia prac nad czołgiem – z 2028 na 2038 rok. Dla Polski to nie do przyjęcia. Stąd zasadne jest pytanie, jakie mamy opcje w sprawie pozyskania następcy obecnych czołgów, któremu nadano kryptonim „Wilk”.
Dla wielu osób mówienie teraz o nowym czołgu podstawowym dla polskich sił pancernych i zmechanizowanych jest marnowaniem energii i chwytaniem zbyt wielu srok za ogon. Bo przecież z naszą pancerną pięścią nie jest aż tak źle. Mamy prawie 250 niemieckich czołgów Leopard 2, z czego 105 w dość nowoczesnej wersji 2A5, a 142 sztuki nieco przestarzałego już modelu 2A4 (z lat osiemdziesiątych) mają być zmodernizowane do standardu Leopard 2PL. Poza tym (przecież) w linii jest jeszcze ponad 230 czołgów PT-91 Twardy, które choć nie są z najwyższej półki, to na polu walki powinny się przydać, oraz ponad 400 wysłużonych T-72, które po planowanej modyfikacji także posłużą w linii jeszcze kilka dobrych lat.
Czy to oznacza, że nowy czołg podstawowy nie jest nam w najbliższym czasie potrzebny? Nic z tych rzeczy. Zdecydowanie jest nam potrzebny i gorąco przestrzegam przed myśleniem, że skoro mamy dużo sztuk, to siły pancerne są OK i nic nie trzeba już robić. Trzeba, ponieważ sprzętu pancernego nie opracowuje się i nie wdraża do służby w rok czy dwa lata. Realia są takie, że nawet po modyfikacji T-72, ale także PT-91 Twardy, najpóźniej za 10 lat i tak będziemy musieli wycofać je ze służby. Ich utrzymanie, serwisy i naprawy będą bowiem wtedy już tak kosztowne, a zdolności bojowe tak małe, że nie będzie innego wyjścia. I zdecydowanie nie możemy wtedy zostać tylko z Leopardami 2 jako podstawowymi czołgami. 250 pojazdów to o wiele, o wiele za mało jak na strategiczne potrzeby Sił Zbrojnych RP.
Odpowiedzią ma być „Wilk”, czyli nowy czołg podstawowy. Kiedy kilka lat temu zaczęliśmy analizować, w jaki sposób powinniśmy go pozyskać, najlepszą odpowiedzią wydawało się dołączenie do francusko-niemieckiego projektu tanku nowej generacji: Main Ground Combat System. Bo partnerzy doświadczeni, bo perspektywa czasowa wejścia do służby idealnie wpisująca się w nasz harmonogram modernizacyjny, bo jest szansa na udział w sprzedaży nowej konstrukcji. Niestety, wiele wskazuje na to, że będziemy rewidować plany. Przede wszystkim dlatego, że mówiąc dyplomatycznie, raczej nie jesteśmy w tym projekcie mile widziani. Od trzech lat MON prowadzi rozmowy z Niemcami i Francuzami w sprawie dołączenia Polski do projektu. Nasz resort obrony proponuje, by Berlin i Paryż uczyniły z tej inicjatywy projekt unijny (musi być minimum trzech partnerów), dzięki czemu będzie on finansowany z funduszy PESCO. Oficjalnie odpowiedzi jeszcze się nie doczekaliśmy, nieoficjalnie mówi się, że oferta nie wzbudziła entuzjazmu. Wręcz przeciwnie. I z jednej strony trudno się dziwić naszym sojusznikom, a właściwie ich zbrojeniówkom, że nie chcą dopuścić konkurencji do tortu, jakim będzie globalna sprzedaż czołgu nowej generacji. Ale niesmak pozostaje, bo przecież siłą NATO ma być sojusznicza solidarność. A tutaj naprawdę trudną ją dostrzec.
Fot. Michał Niwicz
Jakby tego było mało, wiele wskazuje na to, że nowy czołg nie jest priorytetem dla Berlina i Paryża. Początkowo mówiło się, że może on wejść do służby pod koniec przyszłej dekady. Wówczas idealnie wpisywałby się w nasz harmonogram modernizacyjny. Potem coraz częściej padały sugestie, iż nastąpi to nie wcześniej niż na początku lat trzydziestych. To oznaczało dla Polski opcję mniej korzystną, ale jeszcze akceptowalną. Teraz, niestety, opiniotwórcze niemieckie tytuły spekulują, iż może to być 2035 lub nawet 2038 rok. A mówiąc wprost, dla Polski taki termin jest nie do przyjęcia.
Dlatego zasadne jest pytanie, jakie mamy opcje w sprawie pozyskania nowego czołgu podstawowego, któremu nadano kryptonim „Wilk”. A jest ich w mojej ocenie pięć. Pierwsza to kupno gotowych maszyn od zagranicznego dostawcy. To oznacza zero udziału polskiego przemysłu, zero zysku dla gospodarki, za to szybkie podniesienie zdolności obronnych. Druga opcja to zlecenie polskiej zbrojeniówce opracowanie stosownej maszyny. Jest na to czas – 10 lat. Mamy też doświadczenie – wyjeżdżający z gliwickiej fabryki PT-91 naprawdę nie był złym czołgiem. Jedynie niektórych technologii (działo, silnik) nam potrzeba, ale są one dostępne na rynku. Ryzyko jest jednak takie, że nasza zbrojeniówka nie podoła wyzwaniu i z 10 lat zrobi się 15 albo 20. A wtedy możemy z rozrzewnieniem wspominać planowany rok 2039 jako termin wejścia do służby Leoparda 3 (prawdopodobnie taką nazwę otrzyma nowy czołg).
Trzecią opcją jest uzyskanie zagranicznej licencji na czołg i uruchomienie jego produkcji w kraju. Główne zalety to szybkie tempo realizacji i rozwój rodzimej zbrojeniówki, która dostanie zaawansowane technologie. Wada tego rozwiązania – koszty. Za dobry projekt trzeba sporo zapłacić. A taki, w którym prawa do produktu trafią do nas wraz z wiedzą jak go wytworzyć, będzie kosztował jeszcze więcej. Czwarta opcja to cierpliwe negocjowanie z Niemcami i Francuzami i przekonywanie ich do wizji unijnego projektu oraz znaczącego przyspieszenia jego realizacji (czyli np. do 2029 roku). Argumentem, który może nam w tym pomóc, są pieniądze, jakie trzeba wyłożyć na opracowanie nowej konstrukcji i sukces wielonarodowych europejskich projektów jak Boxer czy Eurofighter Typhoon.
I wreszcie piąta opcja, najmniej realna. Możemy dołączyć do innego zagranicznego projektu. Na przykład do któregoś z amerykańskich programów badawczo-rozwojowych w tej dziedzinie i zamiast opracowywać Leoparda 3, razem z USA opracować Abramsa 3 albo maszynę lżejszą (Amerykanie chcą zbudować lekki czołg – do 30 ton). Jeśli nie z USA, to może z Wielką Brytanią, która także myśli o następcy swoich czołgów podstawowych Challenger 2. Czy z nami jako partnerem oraz na przykład z Australią i RPA nie mogłoby wyjść z tego coś ciekawego? To naprawdę intrygujące pytanie.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze