moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Spełniliśmy swój obowiązek

Po dwóch miesiącach osamotnionej walki mieliśmy prawo do depresji, ale byliśmy gotowi walczyć dalej! Szczególnie zażarte walki toczyliśmy na Czerniakowie, gdzie po drugiej stronie Wisły stali Rosjanie – mówi kpt. prof. Janusz Bełza, który w Powstaniu Warszawskim walczył w Batalionie „Czata 49”. Z żołnierzem Armii Krajowej rozmawia Piotr Korczyński.

Polska-zbrojna.pl: Panie Profesorze, jak to się stało, że we wrześniu 1939 roku w wieku czternastu lat przyjęto Pana do wojska, gdy wielu dorosłych poborowych musiało odejść z kwitkiem z powodu braku broni?

Kpt. prof. Janusz Bełza: Byłem harcerzem. Fizycznie byłem bardzo sprawny. Ponadto mój ojciec służył w Żandarmerii Wojskowej i znalazł mi miejsce w wojsku. On miał duży wpływ na mnie, jako były legionista Józefa Piłsudskiego wychowywał mnie w patriotycznym duchu. To było nie do pomyślenia, bym nie walczył za ojczyznę, choć miałem wtedy tylko czternaście lat. Kiedy mnie wcielono do wojska, dostałem mundur i karabin. Mówiąc szczerze, mundur trochę był za duży i nie wyglądałem w nim zbyt dobrze. Oddział, do którego należałem ochraniał jedno z ministerstw rządowych, które było ewakuowane na wschód. Po kilku dniach znaleźliśmy się w Zaleszczykach. Pamiętam, że nasz pociąg był ostrzeliwany po drodze. My wtedy wyskakiwaliśmy z niego, żeby go ubezpieczać, a jak było po wszystkim, wracaliśmy i ruszaliśmy w dalszą drogę. W Zaleszczykach dotarła do nas wiadomość, że polskie granice przekroczyli Rosjanie. Naiwnie pomyślałem, że przyszli nam z pomocą. Jednak starsi żołnierze, którzy znali bolszewików jeszcze z 1920 roku, nie mieli wątpliwości, jaki charakter ma ta „pomoc”. Wówczas zapadła decyzja, że wsiadamy do samochodu i jedziemy do Rumunii. Przekroczyliśmy granicę i złożyliśmy broń. Muszę podkreślić, że Rumuni przyjęli nas bardzo przyjaźnie.

Nie zdecydował się Pan przedrzeć do powstającej we Francji Armii Polskiej, tylko wrócił do Warszawy. Dlaczego?

W Rumunii przebywałem kilka tygodni i wówczas dotarło do mnie, że najprawdopodobniej w końcu zamkną nas w jakimś obozie internowania. Zdecydowałem się na ucieczkę. Miałem dwie możliwości: albo jechać przez Węgry do Francji, albo z powrotem do Polski. Z kilkoma kolegami wybraliśmy Budapeszt. To było wówczas jeszcze bardzo proste. Z łatwością kupiliśmy bilety kolejowe i bardzo szybko znaleźliśmy się w stolicy Węgier. O Węgrach mogę powiedzieć to samo co o Rumunach – byli do nas bardzo przyjaźnie nastawieni. Po kilku dniach pobytu w Budapeszcie, zostaliśmy zakwaterowani w ośrodku wypoczynkowym nad Balatonem. To był wcześniej obóz letniskowy dla oficerów francuskich, więc można powiedzieć, że przebywaliśmy w naprawdę ekskluzywnych warunkach. Pewnego dnia dotarł do nas polski kurier, który jechał z misją z Paryża do kraju. I to on przekonał mnie, że jako młody człowiek, gimnazjalista i harcerz byłbym bardziej potrzebny w Polsce, by organizować tam konspirację.

Z dzisiejszej perspektywy ten pomysł wydaje się dość fantastyczny, ale z drugiej strony, miałem sporo kolegów zarówno w gimnazjum, jak i w harcerstwie, którzy byli nastawieni patriotycznie i gotowi do podjęcia takiego ryzyka. Wróciłem do Warszawy i wstąpiłem do Związku Walki Zbrojnej, a następnie Armii Krajowej. W tym okresie naszym obowiązkiem było szpiegowanie i obserwowanie żołnierzy niemieckich, co nie było takim podrzędnym zadaniem, jakby się mogło wydawać. Należy pamiętać, że w 1941 roku cała masa jednostek Wehrmachtu przewinęła się przez Warszawę na wschód, by uderzyć na swego niedoszłego sojusznika Związek Sowiecki. Moim zadaniem było liczenie taborów wojskowych przejeżdżających wtedy przez Warszawę. Na Zachodzie nie mieli jeszcze pojęcia, że wybuchnie wojna niemiecko-sowiecka, gdy my obserwowaliśmy jej zwiastuny i rejestrowaliśmy je.

A jak się Pan znalazł w Batalionie „Czata 49”, jednym z elitarnych oddziałów Armii Krajowej?

Dziękuję, że pan to podkreślił. Jako jeden z niewielu podchorążych potrafiłem prowadzić samochód, więc otrzymałem przydział do plutonu kwatermistrzowskiego „Czaty 49” porucznika Kazimierza Augustowskiego „Jagody”. Pamiętam, jak czekaliśmy 29 lipca 1944 roku w domu przy ulicy Elektoralnej 24 na sygnał do rozpoczęcia walki. A po godzinie „W” 1 sierpnia 1944 roku rozpoczęliśmy walkę w Zgrupowaniu „Radosław”. Tutaj wspomnę jeszcze jednego dowódcę z „Czaty 49”, Zbigniewa Ścibora-Rylskiego „Motyla”. To był niezwykle odważny człowiek! Z nim przeszedłem kanały trzy razy, ze Starówki do Śródmieścia i później z Czerniakowa na Mokotów, a stamtąd gehenna dwudziestu godzin powrotu do Śródmieścia.

Który moment powstania był dla Pana najtrudniejszy?

Pamiętam kilka takich sytuacji. Jedna wydarzyła się 28 sierpnia, w tzw. czarny wtorek, kiedy stacjonowaliśmy w budynku przy ulicy Franciszkańskiej. Wtedy doszło do nalotu lotniczego, w którym od wybuchu bomby zginął cały pluton „Mieczyków”, także wchodzący w skład „Czaty 49”. W jednej chwili śmierć poniosło dwudziestu pięciu młodych ludzi, w większości piętnasto-, góra dziewiętnastolatków. Pod gruzami znalazło się też wielu naszych żołnierzy i cywilów, rannych lub zasypanych, którzy wołali o pomoc. Kiedy ruszyłem w ich stronę, wybuchła kolejna bomba lotnicza. Sam znalazłem się pod gruzami ze złamanym obojczykiem.

Za pomoc okazaną ludziom przysypanym wtedy gruzami odznaczono Pana Krzyżem Walecznych.

Tak. Miałem w tym gruzowisku trzy możliwości: albo umrzeć z braku powietrza i głodu, albo zastrzelić się ze swego mauzera. A trzecim wariantem było… proszenie o pomoc Matki Boskiej Częstochowskiej. Trudno w to uwierzyć, ale kiedy poprosiłem o jej wstawiennictwo, poczułem nagle, że ktoś ciągnie mnie za spodnie. Zobaczyłem też, jak wyciągany jest mój przyjaciel Ryszard Lewandowski, który razem ze mną był w „Czacie 49”. Wierzę, że dzięki opatrzności Matki Bożej przeżyłem te ciężkie chwile, a później zostałem neurochirurgiem. Przeznaczone mi było, bym ratował ludzkie życie i uratowałem ich wiele na stole operacyjnym. Także w Warszawie, do której przyjeżdżałem ze Stanów Zjednoczonych na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych na zaproszenie Akademii Medycznej.

A czy pamięta Pan swoje uczucia w momencie kapitulacji powstania?

Po dwóch miesiącach osamotnionej walki mieliśmy prawo do depresji, ale byliśmy gotowi walczyć dalej! We wrześniu, mimo strat i braku amunicji, dawaliśmy Niemcom twardy odpór. Szczególnie zażarte walki prowadziliśmy na Czerniakowie, gdzie po drugiej stronie Wisły stali Rosjanie. Budynek przy Wilanowskiej 2, który zajmowaliśmy był prawdziwą twierdzą, której Niemcy, mimo artyleryjskiego ostrzału, nie mogli zdobyć. Ogień był tak gęsty, że jeden nierozważny ruch groził śmiercią. Pamiętam, jak przy moim boku – zaledwie chwilę po tym, jak do nas dołączył – zginął berlingowiec, który za bardzo wychylił głowę, chcąc dojrzeć strzelających w naszą stronę Niemców.

A jak Pan zapamiętał słynny desant na plac Bankowy w nocy z 30 na 31 sierpnia 1944 roku?

Byłem wówczas w tylnym oddziale. Gdy nasza czołówka po wyjściu z kanału na placu Bankowym została wystrzelana przez Niemców, natychmiast padł rozkaz, byśmy się wycofali. Było nas wtedy około stu trzydziestu, z czego dziesięciu zginęło. Kapitan „Motyl”, dziś już generał, zawsze określał tę akcję słowem „niefortunna”. Jednak, jak na prawdziwych żołnierzy przystało, spełniliśmy swój obowiązek i ci, którzy przeżyli, ruszyli do dalszej walki.


 

Kpt. prof. Janusz Bełza „Bernard” (ur. 14 lutego 1925 w Warszawie) – żołnierz Września’39, a następnie konspiracji ZWZ/AK. W Powstaniu Warszawskim walczył w Batalionie „Czata 49”. Po kapitulacji znalazł się w obozach jenieckich na terenie Niemiec. Pod koniec wojny uciekł z niewoli i przedostał się do Włoch, gdzie wstąpił do 2 Korpusu gen. Władysława Andersa. Po wojnie pozostał na emigracji, służąc m.in. w US Army. Jako uznany neurochirurg w latach siedemdziesiątych przyjeżdżał do Polski i bezpłatnie operował warszawiaków.
30 lipca 2018 roku podczas uroczystości z okazji 75. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, którą zorganizowano w Muzeum Powstania Warszawskiego, Prezydent RP Andrzej Duda uhonorował kpt. prof. Janusza Bełzę Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w działalności na rzecz upamiętniania prawdy o najnowszej historii Polski. Następnego dnia minister Adam Kwiatkowski, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, wręczył prof. Bełzie w imieniu prezydenta Medal Stulecia Odzyskanej Niepodległości za zasługi dla Niepodległej.
Prof. Januszem Bełzą podczas jego wizyty w Warszawie opiekowali się kmdr ppor. Dariusz Demski i popr. Grzegorz Wołoszczak z 7 Pomorskiej Brygady Terytorialnej im. kapitana marynarki wojennej Adama Dedio. Prof. Janusz Bełza regularnie odwiedza i wspiera Szkolną Grupę Rekonstrukcji Historycznych „Czata 49” z Gdańska.

 

 

Z okazji 75. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”.

 

Mecenasami jednodniówki są: Polska Fundacja Narodowa i Polska Spółka Gazownictwa.

 

Nasze wydawnictwo jest też dostępne w angielskiej wersji językowej.

 

Zapraszamy do lektury!

 

 

 

Rozmawiał: Piotr Korczyński

autor zdjęć: Piotr Korczyński

dodaj komentarz

komentarze


Krwawa noc pośród puszczy
 
Polsko-australijskie rozmowy o bezpieczeństwie
Gry wojenne w szkoleniu
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Wojskowi medycy niosą pomoc w Iraku
Wielki triumf 2 Korpusu Polskiego
Wojna w świętym mieście, epilog
Szef MON-u: nie można oswajać się z wojną
Mobilne dowodzenie
Premier odwiedził WZZ Podlasie
Flota Bayraktarów w komplecie
Pamiętamy o bohaterach z Piedimonte
Zmiany w dodatkach stażowych
Na straży nieba
Mięśnie czy głowa, czyli jak przejść selekcję
„Przekazał narodowi dziedzictwo myśli o honor i potęgę państwa dbałej”
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Obradował Komitet Wojskowy Unii Europejskiej
Uwaga, transformacja!
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Prezydent chce wzmocnienia odporności państwa
Armia Andersa w operacji „Honker”
Pytania o europejską tarczę
MON o bezpieczeństwie szkoleń na poligonach
Serwis K9 w Polsce
Zapraszamy na Festiwal
Abramsy w pętli
Bohater odtrącony
Więcej hełmów dla żołnierzy
„Pierwsza Drużyna” na start
Systemy obrony powietrznej dla Ukrainy
Morska Jednostka Rakietowa w Rumunii
Rajd ku czci saperów
Żołnierze ewakuują Polaków rannych w Gruzji
Pierwsi na oceanie
Po przeprawie ruszyli do walki
Układ nerwowy Mieczników
Dzień zwycięstwa. Na wolność Polska musiała czekać
Pływacy i maratończycy na medal
Sojusznicy ćwiczą w Drawsku
Wojskowe Oscary przyznane!
Camp Miron. Amerykańscy specjalsi w Polsce
Dwa srebrne medale kajakarzy CWZS-u
Ameryka daje wsparcie
Polki pobiegły po srebro!
Jak zwiększyć bezpieczeństwo cywilów?
Polska wiktoria na Monte Cassino
Polscy żołnierze stacjonujący w Libanie są bezpieczni
MON przedstawiło w Senacie plany rozwoju sił zbrojnych
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
W obronie wschodniej flanki NATO
Wioślarze i triatlonistka na podium
Test współpracy dla bezpieczeństwa
Święto Oddziału Specjalnego ŻW
„Wakacje z wojskiem”, czyli plan na lato
Wyszkolenie sprawdzą w boju
NATO on Northern Track

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO